Chodziłam do liceum w Stanach Zjednoczonych, gdzie zwyczajnie nie miałam gdzie się wspinać. Dopiero gdy przyjechałam na studia do Warszawy, odkryłam, że Szkoła Główna Handlowa ma własną ściankę wspinaczkową. A także koło turystyczne „Tramp”, do którego oczywiście się zapisałam. Do wspinaczki bezpośrednio wciągnął mnie Grzegorz, mój ówczesny chłopak, a obecnie mąż i partner wspinaczkowy.
Skąd wzięło się w tobie pragnienie wspinania?
Uwielbiam robić nowe rzeczy. Wyobrażam sobie świat jako wielkie czarne zdrapki, które aż się proszą, aby je odkryć. Lubię doświadczać go bezpośrednio, a nie z książek, filmów czy ze zdjęć. Wspinaczka była więc dla mnie otwarciem drzwi do zamkniętego świata, którego bardzo chciałam dotknąć.
Jak wyglądały twoje pierwsze wspinaczkowe kroki?
Mąż ubrał mnie w uprząż, przywiązał do liny i powiedział: „Idź do góry”. A że byłam w miarę sprawna, to jakoś poszłam. I tak się zaczęło. Przez pewien czas chodziliśmy na zamkniętą ściankę w Szkole Głównej Służby Pożarniczej, gdzie spotykała się elita warszawskiego wspinania – ludzie, którzy dzisiaj są instruktorami albo robią poważne drogi w skałach. Potem otwierały się kolejne miejsca w stolicy: na Obozowej, Nowowiejskiej, w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego, boulderownia w Klubie Wysokogórskim. A my przekonaliśmy się, że wspinanie może być bardzo towarzyską rozrywką. Łączyliśmy je z brydżem. Rano jeździliśmy na Obozową i przez cały dzień naprzemiennie graliśmy w karty i się wspinaliśmy – a to wszystko w czasie studiów (śmiech). Niedługo później pojawiły się wyjazdy w skały. Choć dla mnie zaczęły się dość pechowo.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS