Jak wyglądałaby Ekstraklasa, gdyby występowało w niej czterystu Jakubów Rzeźniczaków? Czy w polskiej lidze brakuje wyrazistych postaci? Jak media społecznościowe zmieniły szatnie piłkarskie? Kto krytykuje go w internecie i na jakim poziomie rozgrywkowym gra piłkarz, który kiedyś hejtował go w sieci? Czy kiedykolwiek bał się wyjść na ulicę Warszawy? Co Jacek Magiera zaobserwował na Nowym Świecie podczas meczu Legii? Dlaczego piłkarze nie są pępkiem świata? Czego mogą nauczyć się od niego młodzi piłkarze? Na te i na inne pytania w długiej rozmowie z nami odpowiada piłkarz Wisły Płock, Jakub Rzeźniczak. Zapraszamy.
Wyobraź sobie świat, w którym w Ekstraklasie występuje czterystu Jakubów Rzeźniczaków.
Nie padałoby zbyt dużo bramek, a sędziowie pokazywaliby dużo żółtych kartek. Tyle przychodzi mi do głowy.
Wyjdźmy więc poza boisko.
Byłoby ciekawie.
Na ekstraklasowych boiskach brakuje wyrazistych postaci?
Kilku zawodników odważnie wypowiada się w mediach, nie kryje swoich poglądów, pokazuje sporo swojego życia prywatnego w mediach społecznościowych i ja do tego grona się zaliczam. Dobrze się z tym czuję, ale większość piłkarzy boi się zabierać głos, udzielać w social mediach. Podchodzę do tego inaczej – z większym luzem, dystansem. Traktuję to właściwie jako część swojej pracy. Piłka nożna to forma rozrywki. Chcą ją zapewniać kibicom. Na boisku, poza nim? Można to jakoś połączyć.
Piłkarze podchodzą do siebie zbyt poważnie?
Obserwowałem parę generacji piłkarzy w polskich szatniach. Wcześniejsze pokolenia wywodziły się z innych czasów. Kiedy dorastali, nie funkcjonowały jeszcze media społecznościowe, dopiero tworzyła się cała ta nasza współczesna kultura codzienności. Pierwszy telefon komórkowy miałem w wieku piętnastu lat, teraz dla większości dzieci i nastolatków to scenariusz z gatunku science fiction. Smartfony dopiero zaczęły wchodzić do szatni za czasów mojego piłkarskiego dojrzewania. Aktualnie każdy ma telefon, każdy ma aparat, z każdym można się skomunikować, każdemu można zrobić zdjęcie, klikając jeden przycisk na ekranie. Myślę, że piłkarze często są nieufni wobec mediów społecznościowych, bo obawiają się krytyki, negatywnych bodźców. Czasami też nie chcą zawracać sobie tym wszystkim głowy, bo też nie jest tak, że muszą tego potrzebować, że muszą się na to wszystko godzić. Twój wybór, prywatna sprawa. Ja podchodzę do tego bardzo luźno.
Bywa jednak, że reagujesz impulsywnie.
Czasami się zagrzeję, napiszę coś ostrzejszego na Twitterze czy gdzieś indziej, ale tak działają media społecznościowe. Siła impulsu, reakcji, emocji. Nie widzę w tym nic złego.
Jak to jest z twitterową bańką? Ekstraklasowe szatnie zajmują się opowieściami z mediów społecznościowych?
Nie, nie, raczej nie. Jeśli pojawi się coś zabawnego, to może zostanie to podchwycone, ale to też nie tak, że wszyscy siedzą z nosami w telefonach i czekają na żarty z Twittera. Szatnia piłkarska żyje dowcipem, szyderką, docinkami. Każdy lubi pośmiać się z każdego. Wesołość i dystans są wskazane, bo dużo spędzamy za sobą w grupie i trzeba umieć utrzymywać dobrą atmosferę. Twitter traktujemy jako źródło informacji. Jeśli ktoś napisze, że zagraliśmy fatalnie, to nie zaśmiecamy sobie tym sobie głowy.
Przez dekadę dostałeś tysiące wiadomości prywatnych od kibiców i nie ma w tym cienia przesady. Jaki procent z nich miało pozytywny wydźwięk, a jaki negatywny charakter?
Aktualnie lwia część wiadomości prywatnych wysyłanych przez kibiców to miłe głosy. Negatywna część komentarzy i reakcji pochodzi z kont ludzi, interesujących się i zajmujących się decyzjami w moim życiu prywatnym.
Spotykasz jeszcze na ekstraklasowych boiskach piłkarza, który – według adresu IP – hejtował cię w internecie?
Ten facet biega teraz po boiskach II ligi, ale wcześniej faktycznie stykaliśmy się w Ekstraklasie.
Dlaczego mniej osób krytykuje cię za boiskowe poczynania?
Sporadycznie zdarza się, że coś kontrowersyjnego zadzieje się w naszym meczu i dostaję pojedyncze nieprzyjazne komentarze od kibiców drużyn przeciwnych, ale nie jest to nic strasznego. Kiedyś w Legii był taki moment, że miałem kryzys, popełniałem błędy i przez jakiś czas dostawałem bardziej negatywny odzew niż zwykle, ale to dawne dzieje. Zmienia się postrzeganie piłkarzy. Kiedyś wrzucało się zdjęcie i dostawało się masę komentarzy w typie „skupiłbyś się na grze, a nie na fotkach”. Teraz rośnie świadomość kibiców. Zawodnicy powinni zbliżać się do fanów. To buduje społeczność, więź, sympatię trybun do piłkarza.
Denerwuje was to, że niektórzy twierdzą, że Wisła Płock ma najmniejszą liczbę zaangażowanych w życie klubu kibiców w Ekstraklasie?
Nie spotkałem się z takimi głosami. Długo głównym minusem Wisły Płock był stary stadion. Nie wyglądało to dobrze. Kibice zdawali sobie z tego sprawę, sam klub też był postrzegany przez ten pryzmat. Nieprzyjemnie się oglądało nasze mecze. Teraz została oddana do użytku jedna trybuna, zrobiło się dużo poważniej. Przy okazji meczu z Lechią Gdańsk rozmawiałem nawet o tym z Flavio Paixao. Powiedział mi, że już teraz to nieźle wygląda, a jak przebudowany zostanie cały stadion, to będzie naprawdę bardzo dobrze. Z miesiąca na miesiąca postrzeganie Wisły Płock będzie zmieniało się na plus.
Kibice są zaangażowani w losy Wisły Płock. Coraz częściej i głośniej rozmawiają o życiu i rozwoju klubu. Pojawiają się nowe możliwości. Coraz popularniejsze stają się Pokoje na Twitterze. Fani zorganizowali sobie tam cykliczne miejsce wirtualnych spotkań. Dyskutują, zapraszają piłkarzy, prezesa, dzieje się, nabiera to wszystko rozpędu.
Media społecznościowe zbliżyły do siebie grupy ludzi? Kibice zaczynają lepiej rozumieć piłkarzy?
W topowych ligach piłkarze dawno mieli pozakładane i rozbujane Instagramy, Twittery, Facebooki. U nas to nie było takie popularne, ale to się zmienia, bo jeśli prześledzi się to odpowiednio wnikliwie, to siedemdziesiąt procent ekstraklasowych piłkarzy posiada przynajmniej jedno konto w mediach społecznościowych. Jeśli nie ma tam relacji z imprez, głupich odzywek i odpowiedzi, to jest to wskazane.
Po co to wszystko?
Za młodu zawsze chciałem mieć kontakt z piłkarzami, więc kiedy sam zostałem piłkarzem, nie miałem problemu z tym, żeby otworzyć się na kibiców. Mogę porozmawiać, zaangażować się, wysłać autograf, rozdać koszulki. W piłkę nie będę grał całe życie, więc chciałbym zostać dobrze zapamiętanym.
Kiedy Cillian Murphy, 45-letni irlandzki aktor, został kiedyś zapytany, dlaczego nie ma żadnego konta na mediach społecznościowych, odparł krótko: „jestem na to za stary”. Nie wyrasta się z tego?
Też mam już swoje lata i nie widzę w tym nic zdrożonego. Starsi ode mnie śmigają w internecie, udzielają się na social mediach.
Wiążesz z tym swoją przyszłość?
Media społecznościowe mogą przydać się po zakończeniu kariery. W piłkę nożną nie gra się do sześćdziesiątki, tylko raczej do czterdziestki, a później dzięki rozbudowanym social mediom można spełniać albo dopełniać się zawodowo. Zasięgi pozwalają na lepszy start w pracy eksperta telewizyjnego, na rozkręcenie własnego biznesu, a nawet mogą stanowić zarobek sam w sobie, bo przecież nie brakuje ludzi, którzy zarabiają przez swoją aktywność na Instagramie.
Czułbyś się zadowolony, gdyby twoja kariera skończyła się po trwającym sezonie?
Zamierzam grać jak najdłużej, na pewno nie chciałbym wieszać butów na kołku po tym sezonie. Drużyna się rozwija, forma dopisuje, zdrowie też.
Zdobyłeś wszystkie najważniejsze trofea na polskich boiskach.
Zawsze chciałem więcej, więcej i więcej. Mały niedosyt pozostanie, bo można było zrobić… jeszcze więcej.
Wygrywałeś głównie z Legią. Bolą cię kryzysy w tym klubie?
Tyle lat spędziłem w tym klubie, byłem w nim nawet kapitanem, że siłą rzeczy jest mi przykro, kiedy widzę, że Legia przegrywa. Takiemu klubowi nie wypada błąkać się w strefie spadkowej. Wierzę, że Legia szybko się z tego wykaraska. Może wygrać Puchar Polski, sezon jeszcze nie jest stracony. Problemów się namnożyło, można się martwić, ale jestem tylko obserwatorem, przyglądam się temu wszystkiemu z boku. Jeśli kogoś z zawodników znam, to szczerze mu kibicuję, ale zaskakująco chłodno do tego wszystkiego podchodzę, właściwie to niespecjalnie się tym emocjonuję.
Bandyci-kibice wtargnęli do autokaru Legii po przegranym meczu z Wisłą Płock. Zawsze piłkarze odbierają to jako skandal? Brałeś udział w podobnych sytuacjach, zdarzyło ci się nawet powiedzieć, że niektóre historie rozdmuchiwały media.
Takie sytuacje nie powinny mieć miejsca. Wygrywasz, remisujesz, przegrywasz? Nieważne, to jest niedopuszczalne i to powinno być oczywiste dla wszystkich stron – dla władz, dla trenerów, dla piłkarzy, dla kibiców. Ale takie incydenty zdarzały się, zdarzają i będą zdarzać się w polskiej piłce. Nic dobrego z tego nie wynika. Same problemy.
W gorszych okresach zdarzało ci się bać się wyjść na ulicę Warszawy?
Nie, nigdy nie miałem takich obaw. Zdarzały się słabsze okresy, mieliśmy wychowawcze rozmowy z kibicami, ale nigdy nie przekładało się to na strach przed wyjściem na ulicę. Normalnie się żyło. Myślę, że teraz jest tak samo.
Jaka jest różnica między piłkarskim mikroklimatem w Łodzi, w Warszawie, w Baku i w Płocku?
Nam wszystkim wydaje się, że całe kraje i metropolie żyją piłką nożną, że futbol jest niesamowicie popularny, że ludzie na co dzień oddychają tym sportem, a my jesteśmy pępkiem świata. Wierzyliśmy, że kiedy mecz Legii puszczany jest w telewizji i oglądany przy Łazienkowskiej, to zamiera cała Warszawa. I wtedy mądrą historię opowiedział mi trener Jacek Magiera. To było chwilę po tym, jak przestał pracować w klubie. W czasie wieczornego meczu Legii wybrał się na Nowy Świat. I co zobaczył? Normalny świat, zwykłą codzienność. Dziewięćdziesiąt albo dziewięćdziesiąt pięć procent ludzi w mieście nie przeżywa wielkich piłkarskich emocji. Ba, lwia część z nich nawet nie wie, że taki mecz się odbywa. Żyjesz w bańce, wydaje ci się, że nie liczy się nic innego niż piłka nożna, rozmawiasz tylko o futbolu, a życie toczy się gdzieś obok. Tak jest w każdym mieście.
Zmieniło się twoje postrzeganie rzeczywistości?
To był moment, kiedy popełniałem dużo błędów. Wpadłem w spiralę negatywnego myślenia. Miałem wrażenie, że wszyscy to widzą. Wydawało mi się, że wyjdę na ulicę i spotkam kibiców, którzy patrzą na mnie, jakbym zaraz miał zaliczyć kolejną wpadkę. Słowa Jacka Magiery pozwoliły mi zrozumieć, że to nie koniec świata, że raz, drugi, piąty czy dziesiąty popełnię błąd. Raz jest lepiej, raz jest gorzej. Raz jesteś bezbłędny, innym razem seryjnie się mylisz. Takie jest życie piłkarza. Magiera przekonywał mnie też, żebym pokornie pracował. Kilka tygodni później wrócił do Legii. Forma wróciła. Zajęliśmy trzecie miejsce w grupie Ligi Mistrzów. Wszystko zaczęło się układać.
Sukces nie przebił bańki?
Naturalnie w Lidze Mistrzów oglądała nas większa liczba osób. Bańką nazywam ekstraklasową rzeczywistość. W świecie topowych lig i topowych piłkarzy zupełnie inaczej pojmowana jest popularność. Skali zainteresowania Robertem Lewandowskim nijak nie porównasz do skali zainteresowania Jakubem Rzeźniczakiem.
Odczuwasz, że grasz w słabej lidze?
Nigdy się na tym nie zastanawiałem.
Idealny moment na refleksję.
Dwa lata spędziłem w Karabachu. To mocny zespół, ale azerska liga jest dużo łatwiejsza niż Ekstraklasa. Występuje w niej osiem drużyn. Nikt nie spada. Kto ma pieniądze, ten wystawia swoją drużynę. Nie ma w niej takiej presji, takiego ciśnienia. Ekipy ze środka stawki nie wyznaczają sobie euro-pucharowych celów. Dla prywatnych właścicieli wykładających pieniądze nie ma większego znaczenia, czy ich zespół zajmie takie, czy inne miejsce w tabeli. Jeden wielki spokój. Zupełnie inna rzeczywistość niż w Polsce. Nie będę szukał porównań z innymi rozgrywkami, bo nie mam tego jak zestawić. Polskie drużyny nie wypadają przekonująco w europejskich pucharach, ale też, czy to można traktować jako miarodajny wyznacznik siły danej ligi? Nie jestem przekonany.
Innego porównania nie ma, więc ten wyznacznik wypada przyjąć jako najbliższy prawdzie.
Głównie przegrywamy w europejskich pucharach. Tego nie będę usprawiedliwiał, ale nikt nie przekona mnie, że w ten sposób bezbłędnie można zestawić ze sobą dwie odrębne ligi.
Oglądasz dużo meczów zagranicznych lig?
Szczerze? Nie.
Na Ekstraklasę zerkasz częściej?
Regularnie oglądam mecze naszych rywali z następnych kolejek. Raz na jakiś czas odpalam Ligę Mistrzów, Ligę Europy czy Ligę Konferencji. Zerkam też na spotkania z udziałem znajomych.
W szatni częściej spotykasz wielkich fanów piłki nożnej czy facetów niezbyt zainteresowanych oglądaniem tego sportu?
Wielu spotkanych przeze mnie zawodników oddycha piłką nożną, non stop może oglądać mecze. Natrafiłem też na wcale nie mniejszą grupę piłkarzy, których niespecjalnie pasjonowało oglądanie futbolu, choć sami uwielbiali wybiegać na murawę. Słyszałem też o skrajnych przypadkach graczy, którzy traktowali ten sport jako zawód, biznes i nic więcej.
Ma to jakieś znaczenie?
Nie oceniam. Każdy ma prawo do swoich wyborów i swoich osądów. Jeśli ktoś wychodzi skoncentrowany na każdy trening i każdy mecz, to jego sprawą jest, co robi ze swoim wolnym czasem i z jakich pobudek znalazł się w drużynie piłki nożnej. Ja nie potrafiłbym grać z taką pasją, z jaką podchodzę do każdego meczu, jeśli nie kochałbym futbolu. Nie wyobrażam sobie nie lubić piłki nożnej i tak się starać.
Michał Pazdan często mówi, że doświadczony stoper wiele może zdziałać w Ekstraklasie poprzez samo wieloletnie doświadczenie, znajomość automatyzmów, wręcz rutynowość wykonywania pewnych czynności.
Doświadczenie jest kluczem do wszystkiego. Przychodzi z wiekiem, z ograniem. Człowiek mądrzej się ustawia. Zamiast pięciu ruchów, robi jeden. Gra i żyje się łatwiej. Michał Pazdan, którego pamiętam z czasów wspólnej gry dla Legii, całymi godzinami w drogach na kolejne mecze potrafił siedzieć i analizować dane z InStata. Prześwietlał napastników, z którymi miało przyjść mu rywalizować. Nigdy wcześniej i nigdy później nie spotkałem się z podobną drobiazgowością, z podobnym zacięciem.
Zainspirował cię?
Niespecjalnie. Znam większość ligowców. Patrzę na skład rywala i swoje wiem. Mamy też w sztabie człowieka odpowiedzialnego za przygotowanie nas do meczu pod kątem najważniejszych informacji o indywidualnościach w drużynie rywala. Pokazują nam filmiki, że ten napastnik zazwyczaj schodzi na prawą nogę, a ten na lewą nogę, że ten skrzydłowy schodzi do środka, a ten napędza się wzdłuż linii. Graliśmy z Legią, miał grać Tomas Pekhart, więc wiedzieliśmy, że lubi szukać pleców obrońcy i żeby na to uważać. To pomocne wskazówki, bo niektóre zachowania piłkarzy wpisują się w schemat, są przewidywalne.
Można przesadzić z liczbą danych, które zaprezentuje się piłkarzom w szatni?
Wszystko jest w stanie zaszkodzić w zbyt dużej dawce. Każdy obrońca wie, ilu danych potrzebuje przed konkretnym meczem. Na pewno są też tacy defensorzy, którzy nie są zainteresowanymi żadnymi informacjami i skupiają się tylko na swojej grze.
Maciej Bartoszek prezentuje starą szkołę trenowania?
Nie sądzę. Nie wiem, jak wyglądała jego praca we wcześniejszych klubach, ale odkąd obserwuję go w Płocku, prowadzi nowoczesne treningi. Nie ma starej szkoły, starych metod, jakiegoś biegania bez piłki czy manii wysyłania piłkarzy na siłownię. Wprost przeciwnie, wiele zajęć mamy z piłką przy nodze, bardzo mi to odpowiada. Dużo jest taktyki, analizy pod konkretnych przeciwników…
Czyli to mit, że Bartoszek skupia się głównie na motywowaniu piłkarzy do ostrej pracy?
Trener Bartoszek jest fajnym facetem, dobrze dogaduje się z szatnią, ma świetny kontakt z zawodnikami, a atmosfera przekłada się na wyniki.
Zdarzyło ci się kiedykolwiek wyjść na boisko przesadnie zmotywowanym? Mogłaby świadczyć o tym liczba żółtych kartek…
Pewnie kiedyś, kiedy jeszcze byłem młody i nieopierzony, ale nie przypominam sobie takiego jednego meczu. Żółte kartki wynikają z ostrej gry. W tym sezonie złapałem osiem żółtek, ale sędzia Frankowski przyznał mi ostatnio, że jedną pokazał mi niesłusznie w trzydziestej sekundzie meczu, więc powinno być ich siedem, a nie osiem.
I tak sporo.
Trener Marek Papszun powiedział kiedyś, że jestem jednym z zawodników, których sędziowie najczęściej oszczędzają. Byłem zdziwiony, bo chyba jest wprost przeciwnie, skoro tyle razy oglądałem już żółte kartki.
Któryś z faulowanych przeciwników miał do ciebie kiedyś pretensje?
Nigdy nikt nie miał do mnie pretensji bezpośrednio po meczu. Jakiś czas temu pojechałem do Rzeszowa. Odwiedzałem swoją dziewczynę, pracowała w tamtejszej Stali, w której rezerwach grał Dariusz Jarecki, były piłkarz chociażby Jagiellonii Białystok. Rozmowa zeszła na żółte kartki.
– Wiesz, nie wiem, skąd tyle kartek, skoro nigdy nie zrobiłem nikomu na boisku krzywdy.
– No co ty! Zrobiłeś, zrobiłeś…
– Komu?!
– Po twoim faulu uszkodziłem sobie więzadła w stopie!
Kompletnie o tym nie pamiętałem. Jestem przekonany, że to był jedyny przypadek, kiedy komuś coś się stało przez starcie ze mną. Dobrze, że też mogliśmy to od razu wyjaśnić. Nigdy nie miałem złych zamiarów.
Często używasz trash-talkingu?
Są jakieś gadki, obustronne wymiany zdań, ale nie przekraczam granicy, bo prowokowanie nie byłoby w moim stylu.
Najbardziej nieprzyjemny napastnik do krycia w Ekstraklasie?
Teraz wskazałbym Bartosza Śpiączkę z Łęcznej. Dużo biega, dużo walczy, dużo przeszkadza. Nie za bardzo wiesz, co akurat zrobi. Z niczego potrafi strzelić bramkę.
W polskiej piłce stoper może być elegancki i przetrwać?
Wiele zależy od trenera, od taktyki, ale chyba może być elegancki. Choć zgodzę się, że polska liga wcale nie musi być łatwa dla stopera, która preferuje taki sposób grania. Ekstraklasa jest fizyczna, składa się z pojedynków, z biegania, z przepychania się, dużo jest w niej długich piłek i fruwania w powietrzu. W polskiej lidze łatwiej żyje się stoperom twardym, silnym, walczącym. Z eleganckich środkowych obrońców wyróżniał się u nas ostatnio Marcin Kamiński. Bardzo dobrze piłkę wyprowadza Bartosz Salamon, ale on też jest silny, łączy w sobie jedno i drugie.
Kilka lat temu powiedziałeś, że aklimatyzacja to śmieszna sprawa. Podtrzymujesz?
Spójrzmy na Wisłę Płock z ostatnich kilku rund. Filip Lesniak, Dusan Lagator i Kristian Vallo automatycznie wgrali się w nasz zespół, nie potrzebowali żadnej mitycznej aklimatyzacji. Jedyny przykład zawodnika, który potrzebował trochę czasu, żeby częściej dostawać szanse, to Jorginho, ale też nie wydaje mi się, żeby jego problemem było zaadoptowanie się w nowym miejscu. Wcześniej był w Bułgarii, to podobne klimaty. Wiedział, w co i gdzie wchodzi, po prostu na początku przegrywał rywalizację. Tak samo, kiedy spojrzymy na Legię. Mahir Emreli zaliczył bardzo udany początek sezonu. Josue też chyba nie potrzebował wielu tygodni, żeby zaznaczyć swoją piłkarską klasę. Podtrzymuję swoje zdanie.
Płock to dobre miejsce do grania w piłkę?
Bardzo dobre. Wisła Płock jest dobrze zorganizowana. Buduje się nowy stadion. Rysują się ciekawe perspektywy. Drużyna się rozwija. Miasto jest nie za wielkie, nie przytłacza. Jest cisza, jest spokój. Jeśli chcesz pojechać na dobrą kolację, to blisko jest Warszawa, blisko jest Toruń. Dla mnie jest idealnie.
Przekonywałeś kiedyś, że nie lubisz spokoju, że lubisz jak się dzieje.
Im jestem starszym, tym potrzebuje więcej tego spokoju. To przychodzi z wiekiem, z czasem. Człowiek dojrzewa do pewnych rzeczy. Zmienia się z roku na rok. Nie będzie się wiecznie młodym. Teraz spoglądam na pewne rzeczy inaczej niż jeszcze dziesięć, piętnaście lat temu.
Trwanie w szatni piłkarskiej to trzymanie się młodości, ucieczka przed dojrzałością?
To jest fajne. Różnie toczą się ludzkie losy. Różne ludzie mają problemy. A dla każdego szatnia jest pięknym oderwaniem od tej brutalnej codzienności świata zewnętrznego. To jest czysta radość. Cieszę się, że to trwa, ale nie jest tak, że nie dorastam, że nie dojrzewam. Też kiedyś byłem młody. Kiedy przyszedłem do Legii, opiekował się mną Jacek Magiera. Wtedy był moim starszym kolegą z szatni, później moim trenerem, zawsze pewnego rodzaju moim mentorem. Starsi byli dla mnie wzorem. Chłonąłem ich doświadczenie, wiedzę, mądrość, zachowania. Z wiekiem stanąłem po drugiej stronie. Jestem najstarszy w szatni Wisły Płock. Młodzi na mnie patrzą. To też znak czasów.
Gdyby któryś z młodych piłkarzy powiedział ci, że jesteś jego wzorem, kazałbyś mu znaleźć sobie nowy autorytet czy służyłbyś mu mentorską radą?
Służyłbym radą w kwestiach piłkarskich. Wielkim wzorem nie jestem, ale mógłbym doradzać, jakich wyborów nie dokonywać. W co inwestować swoje pieniądze i jakich inwestycji trzymać się z dala. Kiedy można pozwolić sobie na trochę ekstrawagancji, a kiedy lepiej tego unikać. Czy kupić sobie takie ciuchy, czy może lepiej nie. To są problemy młodych piłkarzy. Mierzyłem się z tym ja, będzie mierzyć się też z tym nowe pokolenie. Ja już swoje błędy popełniłem, jestem mądrzejszy.
ROZMAWIAŁ JAN MAZUREK
Czytaj więcej:
Fot. Newspix
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS