Jest pewna sfera działań rosyjskich w Ukrainie, o której nie mówi się głośno (może poza BBC, która w miarę regularnie uaktualnia te dane; u nas stara się to robić chyba tylko Biełsat – szczerze mówiąc dziwię się dlaczego), a która jest chyba jeszcze bardziej przerażająca od krążących w internecie danych mówiących o tym, że w wyniku działań wojennych ok. nawet ośmiu milionów Ukraińców zmuszonych było porzucić swoje domu i zostać z dnia na dzień uchodźcami – czy to w krajach, które ich przyjęły czy też wewnętrznymi, w Ukrainie. Otóż według niezależnych (brytyjskich – a więc chyba jednak dość niezależnych) szacunków, od początku wojny (przypomnę = 11 miesięcy) z Ukrainy zostało deportowanych ok 2 milionów Ukraińców, w tym nieznana ilość ukraińskich dzieci (być może w chwili obecnej jest to już dużo większa liczba). Nie chodzi w tym momencie o uchodźców ani osoby, które zostały namówione bądź nakłonione do wyjazdu do Rosji a ludzi, którzy zostali przymusowo deportowani w jakieś dalsze a bliżej nieznane obszary Federacji Rosyjskiej – można się tylko domyślać, że chodzi tu o szeroko pojmowaną “Syberię” – Syberia to zresztą słowo klucz a raczej wytrych – pojęcie zsyłki na Sybir obejmuje w tradycji rosyjskiej obszary od Uralu po Mongolię albo z drugiej strony Kamczatkę, Nową Ziemię a nawet Wyspy Kurylskie (wcześniej jeszcze np Kazachstan, który na szczęście obecnie nie oferuje już takiej “gościny”). To bardzo niepokojąca reminiscencja z wcale nie tak odległej przeszłości – przypomnę tylko, że w czterech wielkich akcjach deportacyjnych z lat 1940 – 41 (i nie liczę tu tzw “operacji polskiej” z 1937 ani pomniejszych akcji przesiedleńczych dotyczących np Polaków pozostałych na terenie ZSRR po Traktacie Ryskim w 1921 r) została deportowana z terenów wschodnich Rzeczypospolitej czyli dawnych Kresów Wschodnich NIEZNANA DO DZISIAJ liczba obywateli polskich różnych narodowości (w tym – o ironio – również spora grupa pochodzenia rosyjskiego). Różne szacunki podają, że było to od minimum 330.000 (Daniel Boćkowski, Uniwersytet w Białymstoku) do nawet 2.000.000 (Związek Sybiraków w Łomży) obywateli polskich, siłą przesiedlonych do najbardziej niegościnnych (czytaj – nieprzyjaznych i nieludzkich) obszarów Związku Radzieckiego. Żeby było jasne – nie piszę w tym momencie o więźniach ani łagiernikach bo to zupełnie inna historia – ci ludzie nie byli formalnie uwięzieni ale przesiedleni tysiące kilometrów od swoich domów, które “z ukazu towariszcza Stalina” zostały im skonfiskowane czyli po prostu ukradzione. Do dnia dzisiejszego trwają spory, ilu tak naprawdę obywateli polskich najróżniejszego pochodzenia w ten sposób przeniesiono na “nieludzką ziemię” i ilu ich tam (albo po drodze do np Armii Andersa albo później Berlinga) zostało na zawsze. Dzieci tych nieszczęśników (nie wolno ich nazywać uchodźcami – nie opuścili swoich domów dobrowolnie) lądowały później w sierocińcach najpierw w Związku Radzieckim a następnie, po “amnestii” i ewakuacji z ZSRR na całym świecie w strasznych liczbach – w samej Afryce było ich ponad 20.000, w Indiach niewiele mniej, trafiały tez do Meksyku (Santa Rosa), Libanu, Kanady a nawet Nowej Zelandii (słynne dzieci z Pahiatua). To był niekończący się szlak łez, śmierci i podeptanego życia.
Obserwuję doniesienia brytyjskie z rosnącym zaniepokojeniem – bardzo poważnie się obawiam, że Ukraińców czeka dokładnie to samo, z tą tylko różnicą, że dzisiejsze możliwości szerzenia zła (tak, należy to nazywać po imieniu i jest to prostu zło ludzkie w najczystszej postaci) są nieporównywalnie większe i doskonalsze niż w latach czterdziestych ubiegłego wieku. Podobnie możliwości logistyczne Federacji Rosyjskiej. Ten problem powinien być roztrąbiony po całym świecie i mielony codziennie na równi z doniesieniami o kolejnych atakach rakietowych w kolejnych serwisach informacyjnych. W przeciwnym razie – podobnie jak w przypadku Polski – Ukraina nigdy, nawet po stu latach, nie dowie się ilu naprawdę straciła swoich obywateli i co się z tymi ludźmi stało. Przepraszam za przydługi, nudnawy i zbyt emocjonalny wywód – od kilkunastu lat liczę tych “naszych” deportowanych i wiem, że do śmierci się ich nie doliczę. Podobnie nie będą się mogli doliczyć Ukraińcy – rozpoczną poszukiwania na szeroką skalę dopiero po zakończeniu działań militarnych i wypędzeniu najeźdźcy podobnie jak zrobiła to cała Europa po zakończeniu II wojny Światowej. Tyle tylko, że dla wielu z tych ludzi będzie już o wiele za późno na cokolwiek, wielu zaś po prostu zniknie i nikt nigdy nie trafi na ich ślad. Ani nawet grób bo nie będzie żadnego grobu.
Na kolorowym zdjęciu sytuacja z roku 2022, na tym w sepii – polskie dzieci w osadzie Jelec na Syberii, rok prawdopodobnie 1941. Siedzą w swojej sowieckiej “szkole” na zadupiu świata, dozgonnie wdzięczne (wg napisu na transparencie) towarzyszowi Stalinowi bez mała za wszystko. Wiecie o tym, że te zdjęcia różnią się tylko kolorem, prawda? Poza tym przedstawiają tę samą sytuację i takie same dzieci. Nie wiem, co się stało albo dzieje z ukraińskimi dziećmi z kolorowej fotografii ale przypadkiem wiem, co stało się z tą klasą z Jelca sprzed osiemdziesięciu dwóch lat. Połowa z tych dzieciaków nie dożyła zakończenia kolejnego roku szkolnego ani akademii na cześć towarzysza Stalina, na której śpiewałyby przejęte sentymentalną, popularną w latach 40-tych w ZSRR piosenkę o “szerokiej krainie, gdzie tak wolno (z)dycha czełowiek“. Niektórzy umarli z głodu, inni na tyfus, jeszcze innych wykończyła droga przez Azję Środkową gdy wreszcie pozwolono opuścić im Krainę Lodu. Niektórzy z nich są pochowani właśnie pod tym lodem, ciała innych w lesie zjadły wilki, jeszcze inni spoczywają gdzieś w zbiorowym grobie pod Taszkientem albo Dżalalabadem – a tych grobów są tysiące. Wierzcie mi – nikt ich nigdy nie policzył i nie policzy.
Dlatego nie wolno zapominać o dzieciach. To one są wojną.
Zobacz galerię zdjęć:
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS