A A+ A++

A potem, już jak Muńka przewieźli ze szpitala w Londynie na oddział na Sobieskiego, jeden pielęgniarz mówi: „Panie Muńku, idzie pan do toalety”. „Ja? Sam?”. „No”.

– Więc idę, jak ten paralityk z Biblii, ale idę i się odlewam – opowiada i nalewa nam po filiżance herbaty. – Jak masz świadomość, że ledwo uciekłeś spod kostuchy, wózek inwalidzki wydaje się wybawieniem. A tymczasem idę, na nogach, bez żadnego wózka i mam ochotę z radości napisać do wszystkich bliskich. Że się, kurwa, odlałem. Sam.

1.

Pokój Muńka w jego domu w warszawskich Włochach jest zawalony płytami CD i książkami. Na ścianach złote płyty za klasyczne albumy T. Love. Na biurku jeszcze dwa stosy książek: jeden to biografie wielkich rockmanów, drugi – książki chrześcijańskich filozofów. Dwa młode mopsy dobijają się do drzwi.

– Chcieliśmy wrócić do tego, skąd się wzięliśmy – opowiada Muniek. T. Love właśnie wydał nową płytę „Hau, hau”. A jeszcze kilka lat temu mówił Rafałowi Księżykowi w rozmowie rzece, że T. Love raczej nie wróci. „Pracowaliśmy w biegu i w pewnym momencie trochę straciliśmy kontakt z rzeczywistością. Liczyła się liczba koncertów, żeby się kasa zgadzała (…). Na dzisiaj nie mam wizji T. Love’u. Jeżeli wróci, to z solidną rockandrollową płytą, żeby coś przypieczętować”.

Wraca. Nowa płyta ukazuje się z okazji czterdziestolecia zespołu. Nagrana w klasycznym składzie, z Janem Benedkiem na gitarze, który po raz ostatni nagrywał z T. Love w czasach wydanego trzydzieści lat temu albumu „King”.

– Chcieliśmy znaleźć jakiś punkt między tym, skąd się wzięliśmy, i tym, gdzie jesteśmy dziś – tłumaczy Muniek.

– A ty skąd się wziąłeś?

– Z punka. I z miasta.

Wychował się na osiedlu Raków w Częstochowie. Rodzina robotnicza, mama była kierowniczką w sklepie spożywczym, ojciec pracował jako tokarz w Hucie Bieruta.

– Ale temperament miał artystyczny – wspomina Muniek. – Był trochę dziwakiem, jak ojciec ze „Sklepów cynamonowych”. Miał różne pasje, na przykład kolekcjonował krawaty. Jakby się urodził w czasach „Lalki”, toby może był jakimś subiektem w eleganckim sklepie. Ojca stracił młodo, poszedł do pracy w hucie, bo tam dawali przydział na mieszkanie. Ta huta to nie było jego powołanie. Brutalne środowisko, a to był delikatny facet, wrażliwy. On mnie pilnował w sprawach szkolnych, zabierał mnie na hutnicze wycieczki po Polsce. Zakopane, Kraków. Faceci w tych hutniczych autobusach łoili wódę, tata wypił z nimi kielicha, ale ostro nie dawał w szyję. Zabierał mnie do kina na poranki. Z kolei mama była ogarnięta, kierowniczka. Pilnowała chaty. Miała utrapienie z tą jego kolekcją ciuchów. Ja to jego dziwactwo kochałem.

Ojciec Muńka zmarł kilka miesięcy temu. „Dzięki za rzeczy dobre i złe. Ojciec rozumie, a Tomek to wie. Zrzucił koronę, gdy miał osiemdziesiąt sześć. Życie to jazda, czy też tego chcesz?” – śpiewa Muniek w dedykowanej ojcu piosence.

– Byliśmy bardzo blisko przez ten ostatni rok. Covid go strasznie przeczochrał. Miał demencję. Był w domu opieki pod Warszawą. Odszedł w spokoju, chyba tak, jak chciał. „Żeby tylko, Zygmusiu, nie cierpieć”. Zasnął, serce przestało bić. Pan Jarek od rehabilitacji mówi: „Rano żeśmy jeszcze z tatą ćwiczyli!”. A o czternastej odszedł.

Czytaj też: Błażej Król popu. „Kiedyś śmiałem się z tuzów polskiej muzyki, potem spokorniałem”

2.

– Panie Muńku, hita pan ma! – mówią lekarze w szpitalu na Sobieskiego, bo akurat w radiu leci „Pola”, singiel promujący płytę „Syn miasta”. – A mogło pana nie być. Wylew krwotoczny, z tego się często w ogóle nie wychodzi. A jak się wychodzi, to z ciężką niepełnosprawnością.

Muniek mógł umrzeć, jak na rockmana przystało. Latem 2019 r. znaleźli go w pokoju hotelowym, w kałuży krwi. Pojechał do Londynu z gitarzystą Janem Pietrzakiem. Zobaczyć koncerty Neila Younga i Boba Dylana.

„Mam nadzieję, że umrę, zanim się zestarzeję” – śpiewało The Who, a nastoletni Muniek słuchał i też miał nadzieję.

– W punkowych czasach nie należało ufać ludziom po trzydziestce – wspomina. – Jak w 1989 r. wyjeżdżałem do Londynu, miałem już dwie płyty na koncie. Miałem 26 lat i myślałem, że mogę umierać. A teraz dochodzę do sześćdziesiątki.

– I co?

– I wiem, że kolejnych 40 już raczej nie pożyję. Człowiekowi się długo wydaje, że jest nieśmiertelny, zwłaszcza jeśli gra rock and rolla.

„Trzy czwarte życia i już bliżej czyśćca. Trzy czwarte życia za mną, to już wiem” – śpiewa na nowej płycie. Któregoś dnia kolega ze studiów dzwoni i mówi: „Wiesz co, stary? Nawet mi się już nie chce pić. Zastanawiam się, gdzie sobie kwaterę przygotować”.

– Pytam go: „Co ty pierdolisz?”. Ale w sumie to wcale nie pierdoli – zamyśla się Muniek. – „Do sześćdziesiątki będziesz robił z siebie młodzieniaszka?”, pyta mnie. „Ciesz się, że po tym wylewie w ogóle jesteś”. To się cieszę. Długo jechałem 250 na godzinę. Musiałem nabrać pokory. Teraz częściej rozmyślam. Na wielu płytach pisałem o śmierci, każdy artysta się z tym tematem mierzy. Ale jak już ci to zajrzy w twarz, jak twoi kumple odchodzą, to zaczynasz o tym myśleć na serio.

Muniek Staszczyk na festiwalu w Jarocinie w 1986 r.


Muniek Staszczyk na festiwalu w Jarocinie w 1986 r.

Fot.: Andrzej Iwańczuk/Reporter / East News

3.

Do Warszawy przyjechał na studia na polonistyce UW. Zamieszkał w kultowym akademiku przy Kickiego na Grochowie, w którym latach 50. bawił się m.in. Marek Hłasko.

– Miasto było smutne jak cholera – wspomina. – Jaruzelski, stan wojenny. Kic był enklawą. Na ostatnim piętrze trwała nieustająca balanga. Bywał u nas Himilsbach, atmosfera była artystyczno-pijacka. Jeśli miałem jakieś kompleksy, to intelektualne. Kolesie na roku byli mocno oczytani. Nie byłem głupi, w Częstochowie napisałem najlepiej maturę z polskiego. Ale tu spotkałem gości, którzy się zaczytywali Kierkegaardem, Ibsenem. Jak chciałem się trochę odintelektualizować, siedziałem w akademiku. A potem wracałem na Oboźną.

– Kiedy się u mnie pojawił, T. Love był już dość znaną kapelą. Ludzie mówili, że na polonistyce jest taki Muniek – opowiada prof. Mirosław Pęczak, kulturoznawca i dziennikarz, a w latach 80. recenzent pracy magisterskiej Muńka. – Spotkaliśmy się przy piwie, żeby wymyślić temat. Mówię: „Może coś takiego, co by jakoś opisywało etos punkowy? Jak zanika rampa między widownią i sceną. Ty to znasz z perspektywy wykonawcy”. Promotorem jego pracy był Roch Sulima. „Panie Muńku, może niech pan o sobie napisze?” – zaproponował. I napisał. Potem ukazało się to jako książka „Dzieci rewolucji”.

– Krążyłem między dwoma światami – opowiada Muniek. – Wśród rockandrollowców uchodziłem za oczytanego gościa, a na uniwersytecie robiłem za punkowca. Specjalnie wśród rockandrollowców rzucałem intelektualne kawałki. A na uczelni waliłem punkową chamówą.

4.

– Nie czuję tego numeru – mówi Muniek basiście Pawłowi Nazimkowi. Wszystkie teksty na płytę „Prymityw” są już w zasadzie gotowe, poza tym jednym. – Wkurwia mnie ta piosenka. Piszę i piszę i nic mi nie wychodzi.

– Napisz o Bogu – wzrusza ramionami Nazimek.

– W tamtym czasie – to była połowa lat 90. – byliśmy poważnymi zawodnikami. Używki, przyspieszacze, alkohol. Któregoś dnia, mieszkaliśmy wtedy na Żoliborzu, siedzę w pokoju skulony, zawinięty w koc. Skacowany potwornie. Na zewnątrz piękna pogoda, moja żona wyszła akurat na spacer z dziećmi. Wyglądam za nimi przez okno i zaczynam ryczeć. „Boże, dlaczego tak jest? Powinienem być tam z nimi, a siedzę tu i się zaraz rozpadnę”. I jakoś z tej rozpaczy to do mnie przyszło. „Tak bardzo chciałbym zostać kumplem twym”.

Tak powstał „Bóg”, jeden z największych przebojów T. Love. – Jakaś tęsknota się we mnie obudziła. Pochodzę z katolickiej rodziny, ale byłem daleko. Moja żona też. Musisz być daleko, jeśli masz wrócić. Chociaż przecież wcale nie musisz wracać.

Rozmawiamy o „Bogu”, bo ostatnio Muniek wzbudził sporo kontrowersji, mówiąc w jednym z wywiadów, że „ludzie płacą kupę pieniędzy na kozetkach, ale wiara jest za darmo. Nigdy się nie zawiodłem na Jezusie Chrystusie”.

– W internecie napisali, że deprecjonujesz psychoterapię.

– Źle to wyszło. Chciałbym, żebyś to napisał, dobra? Z tą psychoterapią. Psychoterapia jest bardzo ludziom potrzebna i ja to rozumiem. Sam byłem. Tylu ludzi, zwłaszcza młodych, cierpi na depresję, różne problemy. Wiadomo, że terapia jest potrzebna. Tylko trzeba uważać, żeby nie trafić na szarlatana. Ale tak samo można trafić na księdza debila. Ja wiem, że ludzie odchodzą od Boga przez Kościół, który ma tyle za uszami, tyle zła. Ja to rozumiem. Skomplikowana sprawa. Ale przecież nie powiem, że się pomyliłem i już nie wierzę.

– Teraz piszą, że się na stare lata zrobiłeś religijny.

– No wiem. Mogą powiedzieć, że stary dewot. Nachlał się, wyszalał, a teraz na stare lata do Boga. Biznes, w którym jestem, nie jest zbyt katolicki. Ale taki wybrałem, nie zmieniłbym go. Swoje nabroiłem, każdy coś nabroił. Ja po prostu wierzę. Nie czuję się z tego powodu od nikogo lepszy. Nie kłócę się, kto ma rację.

5.

– Założyłem sobie, że historia T. Love jest zakończona – mówi perkusista Sidney Polak. – Skupiłem się na solowej karierze, wydałem trzecią płytę, w 2019 r. zagrałem dużo koncertów. Wszystko szło OK, nauczyłem się, że mogę żyć bez tego zespołu, że mam coś swojego. A w 2020 r. dostałem od Muńka SMS-a, że zaprasza. Mówię: „Wow!”.

– Leżałem w tym szpitalu po wylewie i tak za mną chodziła myśl, że może by jeszcze to T. Love odpalić – wspomina Muniek. – Chciałem jeszcze raz coś opowiedzieć. O nas, o dziś. Żeby to była taka nasza pocztówka ze współczesności.

– Łatwiej się wam dzisiaj pracuje? – pytam Sidneya Polaka, bo T. Love słynął z tarć między muzykami.

– Wszyscy trochę dorośliśmy, znamy swoje wady. Nazim to ładnie podsumował przy jakiejś ostatniej kłótni: „Panowie, czy was pojebało? Mamy zajebistą pracę, miliony ludzi marzą o tym, żeby mieć pracę, przy której się dobrze bawisz i jednocześnie dobrze zarabiasz. Chcecie to spierdolić?”. I ciśnienie spadło. No i ten wylew, cała ta sytuacja. To Muńka też trochę zmieniło. Nie da się czegoś takiego przeżyć, żeby ci to nie dało do myślenia.

Premiery 18/2022


Premiery 18/2022

Fot.: Materiał prasowy

– Wiesz, taki jest syf dziś na świecie, taka apokalipsa – zamyśla się Muniek. – Zaraza, Putin. I w ogóle taki czas, że coraz trudniej pogadać z żywym człowiekiem, bo nawet jak kupujesz kanapkę w fast foodzie, to stukasz w maszynę. Pożegnałem tatę, pożegnałem Roberta Brylewskiego, który mnie zainspirował, żeby się zająć muzyką. I Piotrka Bratkowskiego, który jako pierwszy napisał o nas w „Literaturze” i który potem został moim przyjacielem. Prawie sam się pożegnałem z życiem. Jak się nad tym zastanowisz, to to wszystko jest straszne po prostu. Ale wiesz? Wydaje mi się, że nigdy w życiu nie byłem szczęśliwszy.

Czytaj też: Maria Peszek: Polska jest dziś w trudnym, bolącym momencie. Bez szansy na łatwe rozwiązanie

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułKFA2 Vivance-01 – Test najnowszego monitora do gier z matrycą IPS. W zestawie ekran WQHD 165 Hz ze wsparciem dla HDR
Następny artykułNajciekawsze promocje sprzętowe na weekend 29 kwietnia – 1 maja 2022