Cezary Stypułkowski: Tej pani nie lubiła moja żona, więc wylądowała u mnie w gabinecie (wskazuje na obraz wiszący za jego plecami).
FORBES: Nie lubiła Olgi Boznańskiej?
– Raczej tego obrazu. Przedstawia krakowską doktorową, panią Boczar.
Stara kolekcja mBanku została sprzedana na aukcji, to co tu jeszcze wisi na ścianach w pana gabinecie?
– Część tamtej kolekcji rzeczywiście wcześniej tu wisiała, ale ja wolę inną sztukę. Duże rzeczy figuratywne. Lubię też abstrakcje Juliana Stańczaka czy prace Leona Tarasewicza.
Prezes mBanku jest prywatnie kolekcjonerem sztuki?
– Tak bym siebie nie nazwał. Kupuję impulsywnie – gdy coś mi się spodoba. Mam „Tulipany” Beaty Murawskiej i dwie „Łódki” Jerzego Mierzejewskiego. No i mam pewnego faworyta – Michała Zaborowskiego, który dominuje w naszym mieszkaniu w Warszawie. Tam wiszą dwa jego obrazy „Orkiestra” i „Dyrygent”. Uznałem, że na ścianie obok nich już nic płaskiego wisieć nie może. I ten motyw przestrzenności naprowadził mnie na coś dla mnie zupełnie nowego.
Na co?
– Historia jest taka, że zaraz po moim powrocie z pracy w Londynie poszliśmy z żoną do galerii na Karowej. I tam zobaczyłem obraz Michała Zaborowskiego „Orkiestra”. Bardzo chciałem go mieć. Może to była gra skojarzeń, bo dzień wcześniej prowadziłem event z Adamem Sztabą… Zaborowski mi jeszcze do tej „Orkiestry” domalował „Dyrygenta”. Ściana, na której te obrazy zawisły, była duża i pojawił mi się pomysł, żeby dodać tam coś przestrzennego. Szukaliśmy, ale nieskutecznie. W końcu zacząłem myśleć, że może sam coś zrobię.
I jak to się skończyło?
– Zabrałem się do pracy. To trwało w sumie jakieś trzy lata. Wymyśliłem motyw, do którego pierwsza przymiarka wisi u mnie w gabinecie. To połączone ze sobą podstrunnice instrumentów smyczkowych. Z tym że te są rebelianckie, kolorowe, a w domu zawisły monochromatyczne. Długo nad nimi pracowałem. Znalazłem lutnika pod Wieluniem, który mi przygotował elementy drewniane. Musiałem też przemyśleć kwestie proporcji i mocowań. Potem, jak to już było zrobione, zauważyłem w domu wolną przestrzeń pod sufitem. Uznałem, że to tam też coś warto zawiesić.
Co konkretnie?
– Pasowały mi jakieś pagaje, bo dom jest na Mazurach. I znowu niesamowicie mnie wciągało myślenie o tym, jak różne elementy połączyć w przestrzeni, w jakich proporcjach, jak to zrobić, by linki mocujące były niezauważalne. Długo też dojrzewałem do tego, w jakich to powinno być kolorach…
Czy rozmawiam z prezesem banku czy z artystą?
– Kto wie – może na emeryturze będę już bardziej artystą? Kiedyś mój syn zadał mi dobre pytanie, które każdy powinien sobie od czasu do czasu zadać: „Kim chciałbyś być, gdybyś nie był tym, kim jesteś?”. A byłem już prezesem banku.
I co pan odpowiedział?
– Powiedziałem: „Wiesz, chciałbym być gwiazdą rocka”. Może niezbyt oryginalnie, ale właśnie to jest dla mnie kwintesencją ludzkiej aspiracyjności. Bo jeżeli możesz wyrazić własne emocje w tak skondensowanej formie, że napisałeś tekst, muzykę i w tej twojej emocji zanurzonych jest 20 tys. osób pod sceną, to wytworzyłeś z nimi więź, jakąś transcendentalną łączność. To niesamowite! A jeszcze do tego świetnie zarabiasz. Lubią cię też dziewczyny. Nie bardzo sobie wyobrażam, żeby była jakaś konkurencyjna robota. Każda osoba występująca publicznie jakoś do tego aspiruje.
Pan w roli prezesa banku nigdy się tak nie poczuł?
– Niestety nie. Ale pewnie w tym moim pobocznym zajęciu jest jakiś atawizm, który wyraża tęsknotę za takim przerabianiem emocji. A przy okazji świetnie mnie rozwija. Dzięki niemu trafiłem w obszar, którego nigdy bym nie eksplorował. No bo ja sam jestem mocno monochromatyczny – większość moich ubrań jest szaro-czarno-granatowa. A przy tych projektach zacząłem się wychylać. Po nocach przeglądałem słynną monografię Josefa Albersa „Interaction of colors”, żeby lepiej zrozumieć dynamikę kolorów. Dziś trochę lepiej się z nimi czuję i wiem, że następna praca, jaką zrobię – pewnie już na emeryturze – będzie moim małym hołdem złożonym Albersowi. Nie twierdzę, że wszystko na temat kolorów wiem. Jednak najbardziej fascynujące w tym doświadczeniu jest to posuwanie się do przodu.
Jedna z pana prac wisi w łódzkiej siedzibie mBanku.
– Tak. Kiedy mieliśmy otwierać nowy budynek w Łodzi, postanowiłem, dla żartu, podarować łodzianom wiosła. Te, które tam zawisły, są ogromne, mają po 5,5 metra. Trzeba było moją domową instalację przewymiarować i przemyśleć mocowania, żeby nikomu to nie spadło na głowę. Instalowaliśmy ją dwa dni.
Nie bał się pan, że prezesowi w oczy nie powiedzą, że to kicz, ale za plecami już tak?
– Nie, bo w tym nie było pretensji. Nie uważam się za artystę i nie robiłem z tego wydarzenia artystycznego. Myślę, że mam jakieś wyczucie estetyczne, jakąś wrażliwość. Lubię ładne wnętrza. I to było coś z pogranicza aranżacji nowej przestrzeni i ciekawego dla mnie projektu.
A kiedy „Stypułkowski” zastąpi „Mitoraja” w hallu stołecznej siedziby mBanku?
– Nigdy bym się na to nie odważył. Ta obawa przed oskarżeniem o kicz jednak jest z tyłu głowy. Zresztą rzeźba Mitoraja idzie w październiku pod młotek, a my się przenosimy do nowej siedziby. Tam jest nowocześnie – metal i szkło. … czytaj dalej
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS