– „Oni zawsze do samego końca myślą, że wszystko będzie dobrze”. To po zabójstwie powiedział mi Krzysztof P. – wyjaśniał przed sądem Wojciech R., który jest oskarżony o potrójne morderstwo sprzed 20 lat.
Rozmowy o agencji
Cała sprawa zdaniem oskarżonego rozpoczęła się od rozmowy z kuzynem, do którego zwrócili się ludzie będący zainteresowani wejściem w biznes związany z agencjami towarzyskimi. Mieli szukać osób, które znają się na organizacji i prowadzeniu domów publicznych.
Tak się złożyło, że Wojciech R. znał z widzenia Krzysztofa P. Wiedział, kim jest w krakowskim półświatku. Szukając kontaktów do odpowiednich osób, los podsunął mu właśnie „Loczka”. Wkrótce mężczyźni umówili się na spotkanie w mieszkaniu należącym do Danuty W., partnerki „Loczka”. Doszło do niego na początku września 2000 roku.
Według słów Wojciecha R., „Loczkowi” pomysł się spodobał i stwierdził, że chce się spotkać z właścicielami domu, gdzie miałaby być agencja towarzyska. Do takiego spotkania doszło na stacji benzynowej przy ul. Opolskiej. Udział mieli w nim brać oskarżony, „Loczek”, Barbara K. i Leszek W. ps. „Zachary”. Rozmowa była krótka. Następnie wszyscy udali się do domu w Jurczycach. Rzekomo, by obejrzeć nieruchomość.
„Okładał ją pistoletem i butelką”
Zdaniem oskarżonego nic nie zapowiadało tego, jak skończy się ta noc z 8 na 9 września 2000 roku. Początkowo wszyscy pili alkohol, a „Loczek” z „Zacharym” mieli też brać narkotyki. W pewnym momencie, jak mówił Wojciech R., on i „Zachary” zostali wyproszeni z pokoju, gdzie trwała impreza, ponieważ „Loczek” chciał omówić szczegóły z Barbarą K. Wiadomo też, że w domu, ale w innym pomieszczeniu, przebywał Waldemar J., partner kobiety.
W czasie rozmowy, która trwała około 20-30 minut, według słów Wojciecha R., nic złego się nie działo. Jednak gdy mężczyźni wrócili do środka, zastali „Loczka”, który bił Barbarę K. pistoletem i butelką, krzycząc, że ma mu oddać jakieś pieniądze. Wojciech R. dodał, że zauważył wcześniej pistolet wetknięty za pasek Krzysztofa P.
Podczas szarpaniny z kobietą, powstrzymać „Loczka” próbował Leszek W., ale został on postrzelony.
Na pytania, dlaczego oskarżony nie reagował, kiedy „Loczek” bił kobietę, i w końcu nie uciekł, kiedy poszedł do góry po Waldemara J., odpowiedział, że bał się Krzysztofa P., a poza tym był w szoku. – A dlaczego nie uciekłem? Myślałem o tym. Na miejscu czułem się, jakbym był wparciem dla Leszka, który był postrzelony. Chciałem pomóc. Byłem przekonany, że zawieziemy go do szpitala. Dlatego nie uciekłem, gdy udałem się na drugie piętro po Waldemara – mówił.
Dalsze wyjaśnienia są dość chaotyczne i im bardziej szczegółowe pytania zadawał sąd, tym mężczyzna bardziej kluczył, tłumacząc to swoją „tendencją do dywagacji”. Wersje ostatnich minut trzech osób różnią się między sobą w wyjaśnieniach złożonych prokuraturze i sądowi. Pewne jest jednak to, że wszyscy zginęli od kul pistoletu, na który założony był tłumik.
Śledczy w akcie oskarżenia stwierdzili, że Wojciech R. zabił Waldemara J., a „Loczek” pozostałych uczestników spotkania. Według oskarżonego, on sam zaprowadził do łazienki „Zacharego”, by myślał, że go tam opatrzy. Miał też sprowadzić do łazienki Waldemara J. W wersji Wojciecha R. za spust pociągał „Loczek”.
Oskarżony przekonywał sąd, że czuł, iż też będzie leżał wśród ofiar, ale ostatecznie do tego nie doszło.
Sens jego wyjaśnień jest taki, że owszem, był na miejscu, ale nikogo nie zabił i nie wiedział, że ktoś zginie.
Pieprz na podłodze i ucieczka
Po dokonaniu morderstwa „Loczek” miał zadysponować „sprzątanie” domu. Polegać to miało na m.in. rozbijaniu butelek i zdemolowaniu kuchni. Po wszystkim „Loczek” miał rozsypać pieprz, by psy nie wyczuły zapachów.
Mężczyźni odjechali spod domu samochodem „Zacharego”, jednak wkrótce wylądowali w rowie. Według Wojciecha R. to przez tłumik pistoletu, który przeszkadzał Krzysztofowi P. w prowadzeniu auta. Gdy wydostali się z pojazdu, postanowili, że pozbędą się tłumika i tam też go wyrzucili.
Skontaktowali się też z Danutą W., partnerką „Loczka”, by ta przyjechała po nich do Skawiny. Im samym udało się tam dotrzeć stopem. Następnie przyjechali do Krakowa. Oskarżony zgadywał, że Krzysztof P. z partnerką wrzucili broń albo do Wisły z mostu Dębnickiego, albo do Rudawy na Salwatorze. Następnie, po tym, jak się przebrali, udali się do Nowej Huty, by pozbyć się ubrań w Białusze.
„Musiał to zrobić”
Później kilka dni ukrywali się w jednym z mieszkań przy ul. Kijowskiej. Tam „Loczek” miał wytłumaczyć Wojciechowi R., że ofiary do końca myślą, że będzie dobrze, oraz że musiał zabić resztę po postrzeleniu „Zacharego”. W innym wypadku, zostaliby wsadzeni do więzienia.
Niedługo po tych wydarzeniach, „Loczek” został zatrzymany za śmiertelne pobicie kuriera, który miał przywieźć bombę (legenda głosi, że była przeznaczona dla „Pyzy”). Z Wojciechem R. skontaktowała się wkrótce partnerka Krzysztofa P., która stwierdziła, że ten zażyczył sobie spotkania (w grypserze tzw. przez lipo) pod murami aresztu śledczego.
Według oskarżonego „Loczek” miał mu przekazać, że „jadą na jednym wózku” i że „ma taką wiedzę, iż sobie poradzi”. Dodał też, żeby nie kontaktować się z grupą „Pyzy”, bo wkrótce wszyscy będą siedzieć. – Powiedział też, że nasze sprawy są naszymi. To był mój ostatni kontakt z nim i nie odebrałem tego jako przyjacielskiej rozmowy – dodał Wojciech R.
Oskarżony stwierdził też, że chciał to wszystko z siebie wyrzucić, ale tego nie zrobił, bo bał się o siebie i o swoją rodzinę.
Na ławie oskarżonych zabrakło Krzysztofa P. ps. „Loczek”, który przez lata cieszył się z benefitów, jakie ze sobą niesie rola świadka koronnego. Taki status uzyskał bowiem krótko po zatrzymaniu go przez policję na początku XX wieku. Oskarżony o zabójstwo procesu nie doczekał, zmarł w celi w kwietniu 2022 roku na zawał serca.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS