Małgorzata Paszkowska na córkę czekała 9 miesięcy. Niby normalnie. Ale w tym przypadku, 9 miesięcy nie oznacza ciąży, ale czas potrzebny urzędnikom do załatwienia formalności. Darię, wychowankę specjalnego ośrodka sióstr boromeuszek w Zabrzu obdarzono w ten sposób nowym, prawnym opiekunem. A w życiu po prostu mamą. Dziewczyna od 4 lat ma również inną rolę: siostry dla tych, którzy tak jak kiedyś ona, nie mieli szczęścia do biologicznych rodziców.
– Gorąco polecam rodzicielstwo zastępcze, bo jak naturalne, przynosi mnóstwo radości. Trudnych do przecenienia. Daleka jestem jednak od jego idealizowania. Opiekowanie się dziećmi to praca bez wytchnienia, 24 godziny na dobę. W moim przypadku, poza zwykłym zmęczeniem, zwykłymi problemami dochodzą te, których nie ma w większości tradycyjnych domów: perspektywa rozstania z podopiecznymi oraz skomplikowane relacje z biologicznymi rodzicami. Zapewniam, że jedno i drugie potrafi człowieka rozłożyć na łopatki – opowiada Małgorzata Paszkowska.
Rodziną zastępczą została 12 lat temu. Najpierw niezawodową. Najpierw tylko dla Darii. – Zaraz po studiach pedagogicznych znalazłam pracę w Zabrzu, w placówce prowadzonej przez boromeuszki. Był 2007 r. Siostry Bernadetty, czyli dyrektorki, za którą ciągnęła się fatalna sława już tam nie było. W ośrodku miałam wprowadzać zmiany, jak inni świeccy, zatrudnieni wówczas pracownicy. Taki był zamysł urzędników. Bo, mimo że sprawa okrutnych praktyk boromeuszek wyszła na jaw, atmosfera wciąż nie była taka, jaka powinna w miejscu pełnym dzieci. Panowała tam cisza i rygorystyczny porządek dnia, nie dający szansy na spontaniczną, wesołą zabawę.
Małgorzata Paszkowska została wychowawcą grupy dziewczyn. Ponad dwudziestki. Najmłodsza miała 3, najstarsza trochę ponad 20 lat. – Ponieważ różnica wieku między nimi była ogromna, panował system prawie penitencjarny. Starsze rządziły młodszymi, zawsze była jakaś ofiara. Nie było mowy o indywidulanym traktowaniu dzieci.
Zabrzański ośrodek sióstr boromeuszek (kilka lat temu został zamknięty) znajdował się przy ulicy Wolności, w pobliżu parafialnych budynków kościoła pw. św. Andrzeja. O tym, że mieszka tam blisko 60 dzieci wiedziało niewielu. Wokół zawsze było cicho i spokojnie. – Pracę zaczęłam wiosną, w czasie doskonałym na wycieczki i spacery. Jednak nie dla sióstr. Kilka razy udało mi się wyjść z dziewczynkami, ale w końcu usłyszałam, że w placówce mają wszystko, czego im trzeba. Jeśli więc jeździły na rowerze, to wokół ośrodka. Opiekę nad grupą sprawowałam z siostrą Augustyną, młodą i bardzo sympatyczną. Zgodnie z założeniami, próbowałyśmy wprowadzić zmiany w systemie wychowania. Nie udało się. Stale odbijałam się od muru. W końcu, po 3 miesiącach stwierdziłam, że nie mogę przykładać ręki do traktowania dzieci, w dużej części niepełnosprawnych, inaczej niż uważam to za słuszne. Odeszłam z dużym poczuciem winy. Za murami ośrodka zostawiłam przecież tych, których los mnie martwił. Nie powiódł się również mój zawodowy plan – zmiana wychowawczych zasad.
I właśnie z poczucia winy narodził się pomysł opieki nad dzieckiem od boromeuszek. Dlaczego akurat nad Darią? – Właściwie jej nie znałam. Zajmowałam się przede wszystkim dziewczynkami w normie intelektualnej. A Daria ma FAS, czyli alkoholowy zespół płodowy. W jego konsekwencji zeza, rozszczepienie wargi i pośledzenie umysłowe. Tyle było wiadomo 12 lat temu. Później okazało się, że jej szyja jest zbyt krótka, bo w kręgosłupie brakuje kręgów. Ta ostatnia wada jest nieodwracalna, ale z zezem i rozszczepieniem można było sobie poradzić. Fakt, że Daria nadal je ma jest to efekt zaniedbania zakonnic. Prawną opiekunką Darii zostałam, kiedy miała 8 lat. Wtedy było już za późno, by się ich pozbyć.
Małgorzata Paszkowska mówi, że fatalne warunki w ośrodku przy ulicy Wolności być może były konsekwencją braku odpowiednich kompetencji u zakonnic. Ale czy fakt, że ich nie miały tłumaczy także okrucieństwo? – Za to, co działo się w placówce odpowiedziała przede wszystkim siostra Bernadetta. Słyszałam jednak, że były od niej gorsze. Pamiętam, że siostrę Augustynę raz zastąpiła inna. Niezwykle niemiła. Być może trafiła do miejsca, w którym nie chciała być. Podobno w zakonach wyznaczenie obowiązków, dalekich od preferencji, zainteresowań, to sposób na uczenie pokory. Niewykluczone, że w Zabrzu część sióstr przeszła takie szkolenie. Przegrały z frustracją, własnymi emocjami i dlatego dopuszczały się okrucieństwa wobec dzieci. Na pewno miały wobec nich także niewiele zrozumienia. Podopieczni ośrodka chodzili okropnie ubrani. Tak źle, że na tle rówieśników, w szkołach, negatywnie się wyróżniali.
Daria także, choć na pierwsze, niedzielne spotkanie z rodziną Małgorzaty Paszkowskiej przyszła wystrojona w czerwoną bluzkę i spodnie. – Regularnie widywałyśmy się od września. W listopadzie nasze rozstania stały się trudne do zniesienia. Moi bliscy powiedzieli, że muszę podjąć jednoznaczną decyzję. Mama Darii nie miała praw rodzicielskich. Nie było kłopotu z biologicznymi rodzicami. A poza tym, dziewczynka była samotnikiem – zawsze poza grupą. Gdy pogoda sprzyjała, jeździła na rolkach, kupionych za samodzielnie zaoszczędzone pieniądze. Ujęła nas – mnie i moją rodzinę – tym jak bardzo nie jest roszczeniowa. Kiedy już była moja, zabrałam ją do największego sklepu z zabawkami w Gliwicach. Wybrała kauczukową piłkę za 3 zł. Pod tym względem nic się nie zmieniło.
Na szczęście pod innymi względami Daria bardzo się zmieniła. Jest samodzielna, otwarta na ludzi, towarzyska. 4 lata temu, wspólnie z mamą podjęły decyzję o powiększeniu rodziny. Małgorzata Paszkowska została zawodową rodziną zastępczą. – Opiekowałyśmy się, bo Daria bardzo mi pomaga, rodzeństwem – Michałem i Maćkiem. Niedawno chłopcy trafili do innej rodziny, w której zostaną do czasu, gdy się usamodzielnią. I to był właśnie jeden z najtrudniejszych momentów rodzicielstwa zastępczego. Konieczność rozstania. Rozum mówił mi, że decyzja jest racjonalna, ale serce się buntowało. Płakałam w poduszkę. Zamianę przeprowadziliśmy z najmniejszą możliwą szkodą dla wszystkich. Nowi rodzice chłopców stopniowo, krok po kroku, wchodzili w nasze życie. Dziś regularnie się odwiedzamy. Na szczęście specyfika pracy w rodzinach zastępczych przychodzi w takich sytuacjach z pomocą. Nie było wiele czasu na rozpacz. Szybko przygarnęłam trzy siostry. Nie zdiagnozowano ich wystarczająco wnikliwie. Teraz okazuje się, że każda ma poważne problemy, które staramy się zredukować, usunąć. Poza dziewczynkami, opiekuje się jeszcze przedszkolakiem, Jankiem. Mam, co robić, czym się martwić. Najbardziej pomagają mi rozmowy z koleżankami, również tworzącymi rodziny zastępcze. Zamiast wzajemnego oceniania się, zawsze możemy liczyć na konstruktywne wskazówki, wsparcie. Nikt lepiej nie zrozumie osoby niż druga, w tym samym położeniu.
Problemów do rozwiązania i do obgadania w rodzinach zastępczych bywa mnóstwo. Wiele z nich stwarzają biologiczni rodzice, z prawem do regularnego widywania dzieci. – Krytykują wygląd syna lub córki, na siłę szukają mankamentów. To pewnie sposób na usprawiedliwienie siebie: „ ja nie byłam dobrą matką, ale nowa też nie jest doskonała”. Niestety, krytyczne uwagi, nieobecność na umówionych spotkaniach, obietnice bez pokrycia uderzają w ich dzieci bardzo mocno. Oni wracają do swojego życia, które zazwyczaj powinni poprawiać, a my zmagamy się z nowymi kłopotami, stworzonymi podczas godzinnego spotkania, raz na dwa tygodnie.
Jak wtedy wytrzymać i nie zwariować? – Ostatnio wylicytowałam na charytatywnej aukcji opiekę nad dziećmi. Pierwszy raz, od dawna ruszyłyśmy z Darią w miasto. Okazało się jednak, że nie za bardzo umiemy skorzystać z wolności. Szaleństwo w sklepach skończyliśmy przed ustalonym czasem. Prowadzę też na Facebooku stronę, rodzaj pamiętnika „Rodzina zastępcza – imperium mocy”. Dzięki niemu porządkuję rzeczywistość, uspokajam emocje.
Małgorzata Paszkowska mówi, że dla Darii chce tego, czego każdy rodzic dla swojego dziecka: szczęśliwej przyszłości. – Zależało mi, by była pewna siebie. Sprawdza się w sporcie, w codziennych obowiązkach, jest uczennicą szkoły branżowej, w klasie o profilu kucharz. Mam nadzieję, że pokonałyśmy jej złe doświadczenia: najpierw w ośrodku, później w szkole integracyjnej. W tej drugiej, podczas lekcji, kolega uderzył ją w twarz, koleżanki z klasy zażądały, by przed w-f przebierała się w innym pomieszczeniu. Nie chciały jej obecności, więc spełniono ich oczekiwania. Żaden nauczyciel ani dyrektor szkoły nie zrobili nic, by to zmienić.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS