NEWSWEEK: Jak się panu pracuje z Nickiem?
Warren Ellis: On mówi mi wprost, co mu się podoba, a co nie. Interesuje go tylko jakość muzyki, nie obchodzą go potencjał komercyjny, grupa docelowa. W dziewięciu przypadkach na dziesięć ma rację.
Jesteście aż tak dobrze dobrani?
– Interesuje nas podobny obszar sztuki i mamy podobną wrażliwość. Nick potrafi mnie popchnąć do przodu, umie wytłumaczyć, czego chce. Potrafi też czerpać z własnych doświadczeń. W 2015 r. Nick stracił syna, który miał zaledwie 15 lat. To wydarzenie bardzo mocno na niego wpłynęło. Ale nie zmieniło się jego podejście do muzyki. On ma świadomość, że się uzupełniamy. Ja nie umiem tworzyć tekstów, on jest w tym świetny. Za to wiem, jak stworzyć muzykę do tekstów Nicka, do emocji w nich zawartych. Znamy się tyle lat i jesteśmy ze sobą tak blisko, więc wiem, jaki jest aktualnie jego stan emocjonalny. Niedawno reżyser Andrew Dominik zrobił film dokumentalny o naszej przyjaźni. To dzięki „This Much I Know to Be True” mogłem zobaczyć, jak dobrze razem działamy.
Czego jeszcze się pan z tego filmu dowiedział?
– Przede wszystkim tego, jak bardzo jestem chaotyczny. A mimo to Nick, który jest bardzo zorganizowany i poukładany, nie ma problemu, żeby się w tym moim chaosie odnaleźć. Wcześniej się nad tym nie zastanawiałem. Tak samo jak nad tym, że my cały czas jesteśmy siebie ciekawi. Ciągle zadajemy sobie pytania i jesteśmy nieprzewidywalni. Zdarza nam się pokłócić, ale to są twórcze kłótnie. My się sobie nie podlizujemy.
Podobno współpraca z Andrew Dominikiem była trudna, gdy komponował pan muzykę do jego „Zabójstwa Jesse’ego Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda” z Bradem Pittem.
– Rzeczywiście, mało brakowało, żebym powiedział mu, iż nie jestem w stanie dać mu tego, czego ode mnie oczekuje. Musiałem zacząć od nowa. W efekcie powstała jedna z moich najlepszych kompozycji. Zrozumiałem wtedy sens powiedzenia, że aby zrobić krok do przodu, trzeba najpierw się cofnąć. Ta historia mnie wyzwoliła.
Jak to wpłynęło na inne pańskie projekty?
– Poszliśmy z Nickiem Cave’em w zupełnie nowym kierunku. Zamiast nagrywać nową płytę z The Bad Seeds, postanowiliśmy skomponować muzykę do filmu „West of Memphis”. Dopiero potem zrobiliśmy „Push the Sky Away” jako The Bad Seeds, która brzmiała inaczej niż nasze wcześniejsze dokonania.
Inspiracja może przyjść zewsząd?
– Tak myślę, co potwierdza moja współpraca z Marianne Faithfull. Działamy razem od lat, ale gdy się spotykamy, robimy nie tylko muzykę, ale też spędzamy czas zupełnie bezsensownie. Na przykład jemy ciasto cytrynowe, zalegając przed telewizorem i oglądając jakieś głupie filmy. Ale nawet w nich potrafimy znaleźć coś, co jest dla nas inspirujące. Ktoś mi kiedyś powiedział, że mądra osoba znajdzie coś wartościowego nawet w czymś niemądrym. Trzymam się tego. Bardzo się cieszę, że Marianne pojawiła się w filmie „This Much I Know to Be True”. Zależało mi na jej obecności, ale to stanęło pod znakiem zapytania, gdy zaraziła się koronawirusem. Jednak zjawiła się na planie, choć wtedy jeszcze nie wróciła do pełni sił.
Koronawirus pokrzyżował plany muzykom. Martwi się pan o przyszłość koncertów?
– Myślę, że przetrwają, bo współczesne trasy koncertowe przypominają spektakle operowe. Mają swoją oprawę wizualną i trudno sobie wyobrazić, że koncerty będą odbywały się nie na stadionach, tylko w małych klubach. Wydaje mi się, że ludzie lubią tę wystawność, przeżycia, które są możliwe tylko w wielkim tłumie publiczności. Nie panikuję. Mam wrażenie, że odkąd wróciliśmy do grania w dużych miejscach, zmieniła się dynamika relacji pomiędzy słuchaczami.
W jaki sposób?
– Wcześniej na koncertach z kilkutysięczną publicznością można było poczuć się samotnym. Teraz, po doświadczeniach lockdownu, czujemy się na nich złączeni i silni. I to mnie cieszy, bo jeździmy z Nickiem na koncerty po to, żeby jednać ze sobą ludzi. Może to zabrzmi górnolotnie, ale my wierzymy w to, że przy słuchaniu muzyki w grupie dochodzi do pewnej komunii. Nie ma dla nas znaczenia, gdzie gramy ani dla jakiej publiczności. Cel jest zawsze ten sam, bo muzyka jest ponad granicami i ponad podziałami. Oddziałuje tak samo na ludzi, również na tych, którzy są ze sobą zwaśnieni. Dopóki mam poczucie, że do tej komunii dochodzi, czuję się wyjątkowo uprzywilejowany, że mogę występować.
Czytaj więcej: Sting nie wystąpi na Gali Wiktorów w TVP. Apelowali o to Szczygieł, Orłoś i inni dziennikarze
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS