A A+ A++

Czytaj też: Błażej Król popu. „Kiedyś śmiałem się z tuzów polskiej muzyki, potem spokorniałem”

A potem wybuchła pandemia i trzeba było czekać. To samo wydarzyło się z „Diuną”, która też w końcu zadebiutuje po wielu miesiącach.

– Nie chcę, żeby to zabrzmiało pompatycznie – bo to niby tylko film, filmy nie zmieniają świata – ale wydaje mi się, że kino, siedzenie razem w tej ciemnej sali konfrontuje ludzi z problemami w szczególny sposób. Na pokazie premierowym „Kuriera Francuskiego” w Cannes było to czuć. Twórczość Wesa jest oczywiście szczególna. Nie wiem jak ty, ale ja podczas pokazu miałem tyle momentów, kiedy chciałem zrobić pauzę, żeby przyjrzeć się, co jest dokładnie w danym kadrze. Będę ten film pewnie oglądał kilkanaście razy, zanim go w pełni rozszyfruję. Każdy detal, każdą okładkę albumu albo książki, która pojawia się gdzieś na drugim planie.

Kurier Francuski z Liberty, Kansas Evening Sun (2021)


Kurier Francuski z Liberty, Kansas Evening Sun (2021)

Fot.: Materiał prasowy

„Kurier Francuski” to film niby bardzo zabawny, a w gruncie rzeczy szalenie nostalgiczny i smutny. Opowiada o końcu pewnej kultury. O tym, że wnikliwe, wartościowe dziennikarstwo prasowe staje się – a może już się stało – prehistorią.

– Tak, Wes składa w „Kurierze” przepiękny hołd drukowanym mediom. Zwłaszcza czasopismu „The New Yorker”. To być może jego najbardziej nostalgiczny film. W scenie zebrania redakcyjnego – z dziennikarzami, których grają Owen Wilson, Bill Murray, Elisabeth Moss – oglądamy zżyty zespół niesamowitych, barwnych indywidualności dziennikarskich, spotkanie swego rodzaju pięknych umysłów.

Intuicja podpowiada mi, że dziś takie kolegia redakcyjne zdarzają się coraz rzadziej. Ty pewnie zresztą wiesz o tym więcej niż ja. Chociaż może natknęłaś się na informację, że mój tata był dziennikarzem? Pracował jako nowojorski korespondent „Le Parisien”. Babcia była tancerką na Broadwayu, mama była tancerką i aktorką, moja siostra jest aktorką i tancerką baletową. Potrzeba występowania, bycia podglądanym odziedziczyłem zdecydowanie po rodzinie ze strony mamy. Ale potrzebę słuchania innych, równie ważną w aktorstwie, po tacie.

Diuna (2021)


Diuna (2021)

Fot.: Warner Bros. Entertainment Inc

Mama nakłaniała cię do kariery filmowej czy raczej przestrzegała przed nią?

– Bardzo chciała, żebym miał jakąś alternatywę na wypadek, gdyby mi ten plan nie wyszedł. To ona nakłoniła mnie, żebym zaczął college, ale pod koniec pierwszego roku na Columbii znalazłem się w punkcie, w którym przestałem potrafić uzasadnić przed sobą, co ja tam właściwie robię? Czemu szykuję sobie plan B, skoro jedyną rzeczą, jakiej pragnę, jest aktorstwo? Zostawiłem studia, wyprowadziłem się z rodzinnego domu na Bronx, bo tylko na mieszkanie tam było mnie stać, i czekałem na premierę „Interstellara” Christophera Nolana. Zagrałem w nim nastoletniego Toma – dorosłego grał Casey Affleck. Bardzo liczyłem na ten film. Miałem nadzieję, że to będzie mój przełom. Jako początkujący, nierozpoznawalny aktor, odjeżdżając z planu zdjęciowego, nie masz tak naprawdę pojęcia, jak ważna będzie twoja postać, ile twoich scen wejdzie do ostatecznej wersji filmu. Zdawało mi się, że moja rola w „Interstellarze” może być większa, że może okazać się dla mnie czymś w rodzaju przełomu. Nie była. Zostałem bez studiów i spłukany.

Nie należę niestety do tych wielkodusznych artystów, którzy, gdy sami nie kręcą, to po prostu oglądają filmy z rówieśnikami i mają frajdę, że kino ma się świetnie. Gdy byłem w kinie na filmie, do którego przegrałem casting, skręcało mnie w środku.

Czytaj też: Stworzyła fałszywą tożsamość, by wejść do najdroższych apartamentów na ziemi. Co zobaczyła?

Tamte dni, tamte noce (2017)


Tamte dni, tamte noce (2017)

Fot.: Be&w

Aż przyszedł angaż do filmu „Tamte dni, tamte noce” na podstawie powieści André Acimana, który zebrał wszystkie możliwe nominacje do ważnych nagród za 2017 rok – od BAFT po Złote Globy. Byłeś za rolę Elio nominowany do Oscara, mając ledwie 22 lata i stając się tym samym najmłodszym nominowanym w tej kategorii aktorem od ośmiu dekad. A potem była cała seria sukcesów: „Małe kobietki”, „Król”, „Mój piękny syn”, „Lady Bird”.

– Jakiś czas temu znalazłem swój pierwszy egzemplarz książki Acimana. Fragment, który najmocniej podkreśliłem, to cytat pana Perlmana, mojego filmowego ojca, którego gra Michael Stuhlbarg. „Otrzymujemy nasze ciała i serca tylko raz i zanim się obejrzymy, nasze serca są zużyte” – mówi Perlman. „A jeśli chodzi o ciało: nadchodzi moment, gdy nikt nie zwraca na nie uwagi, a tym bardziej nie chce się do niego zbliżyć”. Nawet teraz tych parę słów przyprawia mnie o gęsią skórkę.

Kiedy uczę się scen, lubię zapamiętywać dialog drugiej osoby, żeby dobrze czuć na planie rytm dialogu, wejść z moją kwestią w odpowiednim momencie. Ale ten monolog pana Perlmana był obszerny i postanowiłem go nie zapamiętywać. Pomyślałem: „Timmy, po prostu posłuchaj, usłysz tego człowieka, usłysz te słowa. Wprowadź je do swojego życia”. Ten moment w filmie odnosił się rzecz jasna do Elio, ale niesamowicie przemówił też do mnie. Młodego gościa, który przeżywa coś, czego do końca nie rozumie, w czym łatwo jest się zagubić. Sztuka autentycznie mi wtedy pomogła i zmieniła mnie na lepsze. Nie dlatego, że ten film dostał nagrody, tylko dlatego że uświadomił mi coś bardzo ważnego.

W „Kurierze Francuskim” grasz młodego rewolucjonistę na barykadach buntu studenckiego 1968 r. Z tą postacią też się utożsamiłeś? Czujesz więź z pokoleniem tamtych buntowników?

– Istota buntu – czy to mojego pokolenia, czy pokolenia ’68 – jest oczywiście ta sama. Chodzi o to, żeby obalić zły system. Ale napięcia społeczne są dziś kompletnie inne niż kiedyś. Gdy pracowaliśmy nad filmem, Wes Anderson polecał nam różne rzeczy, np. filmy François Truffauta, szczególnie „400 batów”. Wes jest pod wielkim wpływem francuskiej Nowej Fali, francuskiego kina w ogóle.

Trzeba jednak pamiętać, że kino Wesa Andersona ma nie podrabialny styl. Opowiem ci anegdotę z pracy nad tym filmem. Miesiąc przed początkiem zdjęć do „Kuriera” dostałem e-maila od produkcji, w którym bardzo, ale to bardzo stanowczo mnie prosili, żebym na poważnie potraktował nauczenie się na pamięć swoich kwestii. Tłumaczyli, że mają złe doświadczenie z wchodzącymi dopiero do ekipy Andersona nowymi aktorami, którzy na planie się gubili, bo dialogi są wypowiadane w tak zawrotnym tempie etc. Pisali: „Prosimy, naucz się swoich kwestii perfekcyjnie”. Oczywiście, że mieli rację! U Wesa jedną scenę powtarza się czasem czterdzieści razy. Wszystko jest zaplanowane tak skrupulatnie, że nie ma milimetra na odstępstwo od jego wizji.

To, o czym opowiada w „Kurierze Francuskim”, to jest wariacja na temat wydarzeń 1968 r. widzianych przez pryzmat nieposkromionej wyobraźni Wesa, oczywiście. Film to fikcja. A to, z czym zmierza się moje pokolenie, zwłaszcza w obliczu pandemii COVID-19, to są rzeczy bardzo namacalne i rzeczywiste.

Lady Bird (2017)


Lady Bird (2017)

Fot.: Be&w

O co powinno dziś walczyć twoje pokolenie?

– O sprawiedliwość na świecie. Rasową, ekologiczną, ekonomiczną.

A gdybyś ty mógł dziś napisać manifest tego pokolenia – tak jak robi to twój filmowy bohater Zeffirelli – o czym by on był?

– Bardzo ciekawe pytanie… (długa cisza)

To może z innej strony: współcześni rewolucjoniści, którzy cię inspirują, to na przykład kto?

– Zdecydowanie rewolucjonistki. Greta Thunberg. Amanda Gorman, która wyrecytowała przepiękny poemat podczas inauguracji prezydentury Joe Bidena. To był niezwykły moment. Jestem autentycznie wdzięczny za odwagę takich kobiet jak Greta Thunberg i Amanda Gorman.

A inspirujący aktorzy? Jesteś nazywany Leonardem DiCaprio pokolenia Z, Jamesem Deanem pokolenia Z. Jak ty się z tym czujesz?

– Przyglądam się tym wszystkim aktorom, których cenię: Leonardowi DiCaprio, Christianowi Bale’owi, Joaguinowi Phoenixowi, Johnny’emu Deppowi. Staram się analizować decyzje, które podejmowali, strategie, które przyjęli. Zastanawiam się, jakie wnioski mogę z tego wyciągnąć dla siebie. Wydaje mi się, że wiele z tych zasad, które działały 20, 15 lat temu w kinie, w sztuce, w show-biznesie, dziś już by się nie sprawdziło. Hollywood jest inne, media są inne, fani są inni, filmy są inne, świat jest inny. Zdałem sobie sprawę, że chociaż ci moi bohaterowie z dużego ekranu, których podziwiałem jako dzieciak, znaczą dla mnie bardzo wiele i jestem im wdzięczny za to, czego się z podglądania ich ról nauczyłem, to nawet oni przyznają, że nic już nie będzie w branży tak jak kiedyś.

(dłuższa chwila ciszy)

Już wiem, o czym byłby mój manifest. Nie wiem, czemu mnie zatkało w tamtej chwili: potrzebujemy manifestu o prawdzie, oczywiście.

Czytaj też: „Czas homofobów i mizoginów nareszcie naturalnie się kończy. I nic ich już nie ocali”

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułInfekcja
Następny artykułRządzą nami algorytmy