Poniżej publikujemy fragment książki Emilii Dłużewskiej pt. “Jak płakać w miejscach publicznych”, wydanej przez Wydawnictwo Znak Literanova.
serotonina
Dwie tabletki rano, jedna w południe, jedna wieczorem. Aplikacja mierzy dawkę w miligramach, ćwiartkach, połówkach, zastrzykach, przypomina się dyskretną wibracją, nikt nie musi wiedzieć. Szaroniebieska ikonka, prosty layout, żadnych szaleństw.
Łykam sertralinę, lamotryginę, etynyloestradiol z lewonorgestrelem, poprawiam kolejną, większą porcją lamotryginy, karniaczek za euforyczny maj. Sertralina powstrzymuje moje neurony przed szybkim wchłanianiem serotoniny, pozwalając jej gromadzić się w szczelinach między neuronami. Etynyloestradiol z lewonorgestrelem powstrzymują moje jajniki przed wypuszczaniem pęcherzyków Graafa, uniemożliwiając mojemu ciału wyprodukowanie nowego życia, niewskazanego zarówno ze względów medycznych, jak i osobistych. Lamotrygina reguluje działanie kanałów sodowych, przez co spowalnia wyładowania impulsów elektrycznych w mózgu, co zmniejsza ryzyko napadów padaczkowych. Dlaczego przy okazji stabilizuje nastrój, nie wiadomo.
Dwie tabletki rano, jedna w południe, jedna wieczorem. Jeśli odkliknę wszystkie, na ekranie wyświetli się kolorowe zdjęcie. Małe, puchate kociątko; górski krajobraz z chmurami odbijającymi się w jeziorze; rafa koralowa, wokół której pływają majestatyczne żółwie; łany zboża przetykane makami. Obrazki z pulpitów służbowych laptopów, fototapet, tanich kubków w sklepie “Wszystko za 5 złotych”. Ze wszystkich rzeczy, które się ze mną w tym roku wydarzyły, ta jest najdziwniejsza: codziennie wieczorem łapię się na tym, że klikam w ekran tylko po to, by zobaczyć kiczowaty obrazek. Milisekunda wyczekiwania, mikrogram napięcia – co wylosuję tym razem – a potem radość, gdy trafię na któryś ze swoich ulubionych. Zielonożółty kameleon z pomarańczowym brzuchem rozczula mnie i żenuje zarazem. Wybaczcie, mój mózg ocieka serotoniną.
Wbrew powszechnemu przekonaniu więcej serotoniny nie oznacza lepszego humoru. Najprawdopodobniej – choć to też wciąż niepewne – zwiększa neuroplastyczność mózgu. Mówiąc prościej: to jakby w grze komputerowej dostać bonus pozwalający przechodzić przez ściany. Kiedy zaczęłam brać leki, moje życie wcale magicznie się nie odmieniło. Za to przestałam je sobie utrudniać. Odkryłam, że można się czymś martwić, ale nie spodziewać się katastrofy; można robić coś, czego się nie cierpi, nie przeżywając egzystencjalnego kryzysu. Że można próbować nowych rzeczy i one wychodzą albo nie wychodzą, ale nikt z tego powodu nie umiera. I że moje porażki obchodzą świat dużo, dużo mniej, niż mi się wydawało.
Ma to również słabsze strony: pocę się jak dresiarz w Manieczkach. Dosłownie – serotonina, którą zatrzymuje w moich szczelinach międzyneuronalnych poranna tabletka, to ta sama serotonina, której wyrzut następuje pod wpływem MDMA. Przez ostatnie dwa lata doświadczyłam perspiracji we wszystkich możliwych odmianach: zimne nocne poty; podstępne, nagłe uderzenia gorąca; ekscesywne poty przy wysiłku. Pocę się w miejscach, o których nigdy wcześniej nie myślałam: w zagłębieniu między nosem a górną wargą, za uchem, pod biustem. Byłoby to absolutnie nieznośne, gdyby nie fakt, że mam w sobie dość serotoniny, żeby mieć to w dupie.
Książka ‘Jak płakać w miejscach publicznych’ fot. Materiały prasowe
grzybóg
Zaczęłam googlować swoje antydepresanty trzy miesiące, dwa tygodnie i pięć dni po tym, jak zaczęłam je brać. Chciałam mieć pewność, że jestem na to gotowa. To nie jest rozrywka dla ludzi zaczynających dzień od ataku lękowego. Nawet gdy czułam się dobrze i tak było jak po treningu pilatesu: niby jesteś przygotowana, a dzień później bolą cię mięśnie, o istnieniu których jeszcze wczoraj nie miałaś pojęcia. Ulotka z listą niepożądanych efektów ubocznych jest usiana nowymi słowami jak menu w eleganckiej restauracji: bruksizm, parestezje, astenia. Do dziś nie wiem, co oznaczają – te, które rozumiem, są wystarczająco przerażające. Spadające libido, tycie, bezsenność, koszmary, biegunki, bóle mięśni, kołatanie serca, a także – nic nie zmyślam – “dziwne samopoczucie”, “złe samopoczucie”, “lęk i depresja”. Odetchnęłam dopiero przy braku wytrysku.
Jeśli jeszcze wam mało, polecam fora internetowe. Dowiecie się o wszystkich możliwych skutkach ubocznych: od dziwnych przebarwień na skórze po próby samobójcze. Na liście działań niepożądanych można trafić także na pomór bydła, grzybicę stóp i chłopaka zdradzającego was z sąsiadką (w ostatnim wypadku zamiast zmiany leków polecam zmianę zamków). Poza tym, jak to na forum – w jednej chwili czytasz o inhibitorach wychwytu zwrotnego serotoniny, w drugiej jakiś typ z ikonką Erica Cartera zamiast zdjęcia robi ci wykład o spisku Big Pharmy i poleca książkę Grzybóg. Nie wiem, po co ktoś przygotował spisek polegający na tym, że ludzie są weselsi i bardziej otwarci. Przyznaję, w Polsce to faktycznie podejrzane. Ale po grzybach strasznie rzygam.
Jeśli więc musicie googlać swoje leki, zróbcie sobie najpierw uprzejmość: weźcie duży garnek, wrzućcie do niego ulotki pięciu różnych leków i bez sprawdzania nazwy losujcie objawy. Zdziwicie się, co może z wami zrobić lekarstwo na katar.
biedronka
Moim ulubionym skutkiem ubocznym są, cytuję z ulotki, “niezwykłe sny”. Chciałabym poznać osobę, która ze wszystkich możliwych przymiotników wybrała właśnie ten. Poręczne, okrągłe określenie, z którego nie da się wywnioskować, czy czeka nas coś przyjemnego, czy wręcz przeciwnie.
Czekałam na nie z niecierpliwością. Od lat nie śniłam. Wieczorem zapadałam w niebyt, rano z niego wychodziłam. Świadomość, że kolejne osiem godzin znika z mojego życia bez śladu, podczas gdy inni w tym czasie przeżywają jakieś rzeczy, doprowadzała mnie do szału: czułam się, jakbym z każdą nocą zostawała o okrążenie z tyłu. Albo jakbym na licealnej domówce zasnęła gdzieś na kanapie w pierwszej godzinie i następnego dnia od rana słuchała o tym, kto rozebrał się do naga, kto walił wiadro, a kto całował się na balkonie. Nie żebym chciała słuchać o ich snach. Prawie nikt, kogo znam, nie potrafi opowiadać o snach tak, by było to znośne dla osoby z zewnątrz. Większość osób próbuje złożyć jakąś fabułę, zamiast skupić się na tym, co najważniejsze: kolorach, fakturach, płynności ruchu – to jakby pójść na pokaz awangardowych wideo-artów, a potem napisać z nich notkę na Filmweba.
Kiedy w końcu przyszły, nie zawiodłam się. Choć nadal nie wiem, czy są niezwykłe. Czy ludzie miewają sny, w których przez całą noc formatują tabele w Excelu albo stoją przy automatycznej kasie w Biedronce, która nie działa, bo zamiast “ziemniak młody” kliknęli “ziemniak wczesny”? Na wszelki wypadek się nie przyznaję. Na szczęście nikt nigdy nie chce, żeby ktoś opowiadał mu swoje sny.
Posłuchaj:
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS