A A+ A++

Rok 2009. W kinach grają „Bękarty Wojny”, najnowszy hit Quentina Tarantino, oraz „Avatara” Jamesa Camerona. Cały świat tańczy do kawałków The Black Eyed Peas czy Lady Gagi śpiewającej „Poker Face”. Zaprzysiężony w styczniu Barack Obama sprawuje pierwszy rok na stanowisku prezydenta Stanów Zjednoczonych. Co działo się w sporcie? W piłce nożnej swój złoty okres rozpoczęła FC Barcelona prowadzona przez Pepa Guardiolę, który właśnie rozpoczynał drugi rok w roli trenera Blaugrany. Zaś w zimie królowała Justyna Kowalczyk, ale wciąż skakał też Adam Małysz. A drużyną roku nad Wisłą, w której od tego czasu upłynęło sporo wody, zostali wybrani siatkarze – złoci medaliści mistrzostw Europy. Przypomnijmy sobie ten jedyny raz, kiedy Polska mogła nazwać się najlepszą drużyną na Starym Kontynencie.

Nigdy wcześniej Polska nie mogła pochwalić się tym, że wiedzie prym w Europie. Owszem, w latach 1975-1983 mieliśmy świetną serię aż pięciu srebrnych medali z rzędu. Lecz wtedy niepodzielnie rządził Związek Radziecki, będący bez mała siatkarskim odpowiednikiem amerykańskiej reprezentacji koszykówki na igrzyskach. Mało tego – Polacy nie potrafili powtórzyć złotego sukcesu przez dwanaście lat oraz sześć edycji turniejów po 2009 roku. Bo chociaż brąz wywalczony dwa lata później można było uznać za spore osiągnięcie, to z czasem nasze siatkarskie ambicje urosły znacznie bardziej.

Nie od dziś wiadomo, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Patrząc z perspektywy dalszych osiągnięć polskich siatkarzy można wręcz stwierdzić, że w ostatnich edycjach na mistrzostwach Europy po prostu nam nie szło. W 2013 roku Polacy zajęli dziewiąte miejsce, chociaż rok wcześniej triumfowali w Lidze Światowej. Dwa lata później Biało-Czerwoni przystępowali do turnieju jako mistrzowie świata, lecz zakończyli zawody na piątej pozycji. Rok 2017 to największe rozczarowanie. Turniej w całości rozgrywany był w Polsce. Apetyty na sukces były ogromne. Jednak Polacy odpadli ze Słowenią już w pierwszym meczu drabinki pucharowej. W 2019 roku również jechaliśmy na zawody jako triumfatorzy światowego czempionatu, w dodatku wzmocnieni Wilfredo Leonem, który uzyskał polskie obywatelstwo. I choć skończyło się na brązowym medalu, to ten jednak trochę parzył w pierś. Wszyscy liczyli na więcej.

CZYTAJ TEŻ: KLĄTWA PRZEŁAMANA! POLACY W FINALE MISTRZOSTW EUROPY

Jak presja wyglądała czternaście lat temu, kiedy Polska, choć liczyła się w szerokiej stawce drużyn, to jednak nie była głównym faworytem do sukcesu? Na to pytanie odpowiedział nam Michał Ruciak który grał w wtedy w reprezentacji na pozycji przyjmującego: – Może nie było aż tak wielkiego ciśnienia na wynik, ale ono zawsze występuje – z tym wiąże się sport zawodowy. Nikt mi nie powie, że wychodząc na mecz nie czuje presji. I to niezależnie od rangi spotkania. Ale na pewno wtedy było inaczej niż teraz. To był początek drogi do wielkich sukcesów.

Ewolucja z konieczności

Do Turcji reprezentacja Polski nie pojechała w najlepszym – przynajmniej na papierze – składzie, jaki tylko mogła wystawić. Po części był to zamysł Daniela Castellaniego – rodaka Raula Lozano, który zastąpił Argentyńczyka na stanowisku selekcjonera kadry. To Lozano rozpoczął rewolucję w polskiej siatkówce, zmieniając u zawodników filozofię treningu oraz to, jak powinni prowadzić się poza boiskiem. A z tym elementem wcześniej bywało różnie.

Jednak po igrzyskach olimpijskich w Pekinie związek Lozano z reprezentacją Polski dobiegł końca, a PZPS postanowił postawić na kolejnego Argentyńczyka. Tym bardziej, że Castellani był już znany w Polsce. Od 2006 roku trenował Skrę Bełchatów, wówczas najlepszy klub w Polsce, który pod jego wodzą wywalczył brązowy medal Ligi Mistrzów.

Marcin Możdżonek, który dołączył do popularnych Pszczółek na rok przed mistrzostwami Europy, tak wspomina trenera Castellaniego: – Ta zmiana to był dla mnie prawdziwy szok pod względem zmiany jakościowej. Castellani miał niesamowity warsztat i zupełnie inne podejście do siatkówki niż to, które do tej pory mogłem obserwować. Ten człowiek zjednywał sobie ludzi – był niezwykle ciepły, otwarty i z ogromną wiedzą siatkarską.

Lecz nie znaczy to, że na przed nowym selekcjonerem nie piętrzyły się kłopoty. Z powodu problemów z kolanami z kadry wypadł jeden z jej liderów, Mariusz Wlazły. Podobna kontuzja wyeliminowała Grzegorza Szymańskiego. Castellani próbował przekonać do gry doświadczonego Dawida Murka, lecz i on nie czuł się w pełni sił. W dodatku przez przeprowadzoną operację barku do Turcji nie pojechał Michał Winiarski. A i to nie był koniec hiobowych wieści dla Polaków.

– Przed samymi mistrzostwami Europy rozgrywaliśmy w Bełchatowie mecze sparingowe z Bułgarami. Wtedy kontuzji doznał Sebastian Świderski – zerwał ścięgno Achillesa. Pamiętam to doskonale, stałem obok niego. To był okropny uraz i traumatyczne przeżycie zarówno dla Sebastiana jak i całej drużyny – nasz najlepszy przyjmujący wypadł na bardzo długi czas – wspomina Możdżonek.

Daniel Castellani musiał powołać młodszych zawodników. Wielu z nich już miało za sobą debiut w kadrze – na przykład Bartosz Kurek, Zbigniew Bartman czy Piotr Nowakowski. Trudno jednak stwierdzić, by Raul Lozano dawał im poważniejsze szanse. Zatem oczywiście była to ewolucja naszej kadry, lecz poniekąd wymuszona stanem rzeczy. Przy takim obrocie spraw trudno było wymagać od Polaków wielkiego wyniku. Medal – niezależnie od koloru – byłby ogromnym sukcesem.

Jeszcze raz oddajmy głos Marcinowi Możdżonkowi: – W ogóle nie byliśmy faworytami tego turnieju. Może ktoś mógł widzieć w nas czarnego konia, jednak takich osób też nie było za wiele. Jechaliśmy do Turcji bez swoich teoretycznie najmocniejszych zawodników. Z przymrużeniem oka można powiedzieć, że to była taka trochę zbieranina. Jechaliśmy z defensywnym Michałem Bąkiewiczem. On świetnie przyjmował i zagrywał, ale w ataku doskonale radził sobie tylko z szybkich piłek. Młody, jeszcze wtedy nieopierzony Bartosz Kurek grał jako przyjmujący – wtedy eksplodował jego talent. Ale oczywiście mieliśmy też Pawła Zagumnego, Piotrka Gruszkę, Daniela Plińskiego czy Piotrka Gacka. Zatem czwórka doświadczonych i reszta młodych. Taki miks młodości z rutyną przyniósł efekt.

Trener z podejściem psychologicznym

Lecz ta „zbieranina” pokazała się w najlepszy z możliwych sposobów, w czym wielka była zasługa Castellaniego. Następca Lozano poza warsztatem dotyczącym szkolenia siatkarskiego w ścisłym tego słowa znaczeniu, był również świetnym psychologiem. Oczywiście jak w każdej drużynie, tak i w tej z 2009 roku tworzyły się grupy. To wynikało chociażby z różnicy wieku, charakterów czy doświadczenia w kadrze. Ale Argentyńczyk nie zamykał się na nikogo w kadrze. Potrafił rozmawiać z zawodnikami, zmieniać swoje decyzje – również personalne – jeżeli ci go do siebie przekonali.

Za przykład niech posłuży Piotr Gruszka. Doświadczony, trzydziestodwuletni zawodnik w tym samym roku został pominięty przez Castellaniego, gdy ten rozsyłał powołania na turniej Ligi Światowej, który odbył się nieco ponad miesiąc przed mistrzostwami Europy. Lecz selekcjoner nie skreślił atakującego, który dopiero co zdecydował się pożegnać z klubem Arkas Spor Izmir. Odbył z nim długą rozmowę po której obaj ustalili, że Gruszka przyjedzie na zgrupowanie. Jeżeli będzie dawał radę, to znajdzie się dla niego miejsce w kadrze na mistrzostwach. I tak też się stało.

Piotr Gruszka (numer 3) mógł w ogóle nie pojechać na mistrzostwa Europy, ale Castellani zdecydował się dać mu szansę na zgrupowaniu. Jak się później okazało, w Turcji Gruszka był kluczowym graczem reprezentacji. Fot. Newspix

Michał Ruciak opowiedział nam więcej o charakterystyce pracy Castellaniego: – Miał bardzo dobre podejście do zawodników, z każdym potrafił się dogadać. Widać było pracę psychologiczną, gdyż jego żona jest z wykształcenia psycholożką. Na pewno dużo mu pomagała w tej kwestii. Zresztą on sam podkreślał, że rozmawiał z nią o podejściu indywidualnym do niektórych zawodników. Każdy z nas jest inny, a jako grupa musieliśmy tworzyć kolektyw i nikt nie mógł przeszkadzać. To jasne, że wewnątrz takiej grupy nie wszyscy się kochają, będą w niej podgrupy. Ale ważne, żeby się szanować i wspierać na boisku, w czasie treningów, jak również poza parkietem. Nie jest łatwo dobrze to poukładać, a on to potrafił robić. Zawsze był otwarty na rozmowę, nikomu nie zamykał drogi. Mówił „jeżeli macie jakiś problem, przyjdźcie do mnie, postaram się pomóc”.

Taka postawa zaowocowała dobrą współpracą wszystkich siatkarzy. Dzięki indywidualnemu podejściu nikt w grupie nie czuł się pominięty i, co najważniejsze, rozumiał swoje zadania w drużynie. Do tego dochodziło mądre rotowanie składem podczas samych spotkań. To, że ktoś nie grał, nie oznaczało, że nie ma znaczenia dla drużyny. Każdy trener preferuje swoją podstawową szóstkę, której stara się trzymać. Lecz w tym przypadku zmiennicy nie czuli się pomijani.

– Mieliśmy kilka zmian, które były robione w trakcie turnieju. Każda z nich przynosiła nam efekt na plus. Każdy był zadowolony, bo czy wchodził na zagrywkę, czy na zmianę pełnowartościową, to zawsze był malutki plusik, że coś się w drużynie zmieniało na lepsze w danym dniu – mówi Ruciak.

Marcin Możdżonek mówi, że argentyński szkoleniowiec był do tego stopnia skory do kompromisów oraz miał na tyle ugodowy charakter, że czasami okazywał się za łagodny wobec swoich podopiecznych: – Najlepiej sprawdzali się u niego zawodnicy profesjonalnie podchodzący do swoich obowiązków, bo Daniel miał jedną wadę – czasami był po prostu za miękki. Choć parę razy się zdarzyło, że potrafił wyrzucać nas z treningów. Ala takie sytuacje rzadko miały miejsce. Przejął reprezentację Polski po Raulu Lozano i to był bardzo dobry ruch. Zaczęliśmy inaczej podchodzić do treningu. Daniel miał bardzo dobre podejście psychologiczne, poszerzył nasze horyzonty.

Jednak dodajmy, że pomimo ugodowości Castellaniego nie było tak, że dawał on sobie wchodzić wszystkim na głowę – mowa tu również o działaczach i opinii publicznej. Pomimo zastrzeżeń i nacisków na brak powołań dla niektórych zawodników, konsekwentnie obstawał przy swojej koncepcji kadry. To poskutkowało.

Los na loterii

Przed mistrzostwami Europy pesymiści twierdzili, że do Turcji pojechała kadra przetrzebiona, z niedoświadczonymi zawodnikami oraz trenerem, który chociaż w siatkówce klubowej wyrobił sobie markę, to nie posiadał do zawodników twardej ręki – tak, jakby ta była koniecznością do osiągnięcia sukcesu. Ten zespół był jedną, wielką niewiadomą.

Wyjście z pierwszej grupy było obowiązkiem – do drugiej fazy przechodziły trzy z czterech drużyn. Ale nikogo by nie zdziwiła porażka w drugiej fazie grupowej, w której znajdowało się sześć zespołów, a tylko dwa wychodziły do półfinałów. Wygrana w całych mistrzostwach przy standardowo mocnej Rosji? Przy Serbii, która świetnie grała w Lidze Światowej, a mistrzostwa Starego Kontynentu to wręcz jej ulubiona impreza? Czy też przy Włochach, którzy na podiach mistrzostw Europy gościli regularnie? Wolne żarty. Zwłaszcza, że byliśmy losowani z czwartego koszyka.

SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ

Lecz podczas losowania dopisało nam szczęście. Z pierwszego koszyka do naszej grupy została przydzielona słabiutka Turcja – gospodarz turnieju. Drugi dał nam Niemców –  drużynę solidną, ale jak najbardziej do ogrania. Mogło być gorzej – znajdowali się w nim wspomniani Włosi. Koszyk numer trzy przyniósł Francję – zespół porównywalny poziomem do nas.

Awans do drugiej fazy grupowej był niemal pewny. Lecz równie ważny w kontekście dalszej walki o półfinał był bilans spotkań, gdyż w następnej fazie grupowej uwzględniano wyniki z rywalami, którzy również wyszli z naszej grupy – tak, witamy w siatkówce. Zatem liczył się każdy mecz.

Francuski początek…

Już pierwsze spotkanie miało dać odpowiedź na pytanie, na co stać Polaków podczas tureckich mistrzostw. Graliśmy z Francuzami. O ile możemy powiedzieć, że ich poziom był porównywalny do naszego, o tyle problemy Polski przed turniejem sugerowały upatrywanie we Francji faworytów do wygranej jak i wyjścia z grupy z pierwszego miejsca.

Pierwszy set był dla nas srogą lekcją. Przegraliśmy go do osiemnastu, a na parkiecie nie funkcjonowało nic. Źle grał zwłaszcza Piotr Gruszka, który po tej partii został zmieniony. Ta roszada również świadczyła o sprawiedliwości Castellaniego. Gruszka otrzymał powołanie kiedy udowodnił, że będzie wartością dodaną dla drużyny. Na mecz otwarcia wyszedł nawet w pierwszym składzie. Ale kiedy zawiódł, trener nie zawahał się go zdjąć. I co ważne, sam zawodnik nie miał o to pretensji. Być może dlatego, że bez niego koledzy radzili sobie znakomicie. Od tego momentu na parkiecie szalała tylko jedna drużyna – ta w biało-czerwonych koszulkach.

Ostatecznie Polacy zwyciężyli 3:1. Kolejne mecze to wygrane 3:1 z Niemcami i 3:0 z Turcją. Tym samym reprezentacja, od której nikt niczego nie oczekiwał, stała się objawieniem turnieju.

– Inauguracyjna wygrana z Francją nas uskrzydliła, wszyliśmy z pierwszego miejsca w grupie. Widzieliśmy, jak wygląda nasza gra, znaliśmy nasze mocne i słabsze strony oraz obserwowaliśmy rywali. Czuliśmy, że możemy przeciwstawić się każdej drużynie – mówi Michał Ruciak.

W drugiej fazie turnieju los ponownie nam sprzyjał, gdyż trafiliśmy na Grecję, Hiszpanię i Słowację. Owszem, Hiszpanie bronili tytułu mistrzów Europy, a siatkówka na Półwyspie Iberyjskim przeżywała najlepszy okres w historii. Lecz ich mistrzostwo z 2007 roku, choć wywalczone we wspaniałym stylu, było wynikiem odniesionym ponad stan, do którego nigdy wcześniej ani później nie zdołali się nawet zbliżyć. Chociaż Polacy zagrali słabe spotkanie, to zdołali wyszarpać zwycięstwo 3:2 w setach. Nie musimy chyba nikogo przekonywać, że mecze, w których nie idzie, ale mimo wszystko kończą się zwycięstwem, również budują drużynę.

Możdżonek: – Kiedy jechaliśmy na mistrzostwa, sami nie wiedzieliśmy na co nas stać. Ale nakręcaliśmy się z meczu na mecz. Graliśmy raz lepiej, raz gorzej, lecz cały czas wygrywaliśmy. Paradoksalnie, naszym najtrudniejszym meczem w grupach było spotkanie ze Słowacją, które wygraliśmy 3:2, a było kilka takich momentów w których mogliśmy je przegrać. Ostatecznie zajęliśmy pierwsze miejsce w grupie [zarówno w pierwszej, jak i drugiej fazie  grupowej – dop. red.].

… i francuski koniec

Tym sposobem, po wygranych z Hiszpanią, Grecją i Słowacją Polacy pewnie awansowali do półfinałów. W sześciu spotkaniach stracili tylko sześć setów. To był drugi najlepszy bilans turnieju ex aequo z Bułgarią, która czekała na nas w starciu półfinałowym. Obie drużyny dobrze się znały, wcześniej Biało-Czerwoni grali z Bułgarami mecze towarzyskie w ramach przygotowań do mistrzostw Starego Kontynentu oraz eliminacji mistrzostw świata. Wygraliśmy oba spotkania, lecz jak wspominaliśmy, pierwsze z nich zakończyło się poważną kontuzją Sebastiana Świderskiego.

W półfinale Polacy udowodnili, że sparingowe zwycięstwa nad Bułgarami nie były dziełem przypadku. Ba, spośród trzech spotkań najefektowniejszą wygraną Polska odniosła właśnie w półfinale, pokonując Mateja Kazijskiego (pamiętacie jego bomby posyłane z zagrywki?) i spółkę 3:0. Warto dodać, że kolejny znakomity mecz rozegrał wtedy Piotr Gruszka, który po własnym falstarcie w pierwszym meczu z Francją stał się prawdziwym liderem zespołu. Praktycznie każde spotkanie Polaków kończyło się po akcji z jego udziałem. Więc zawodnik, któremu na miesiąc przed mistrzostwami groziło to, że zobaczy je wyłącznie w telewizji, teraz swoimi atakami kończył mecz za meczem.

Tymczasem los stworzył mu idealną możliwość do zrehabilitowania się za mecz inauguracyjny. W drugim półfinale Francja grała z Rosją, która do tamtego momentu straciła tylko trzy sety we wszystkich meczach. Po zaciętym spotkaniu Francuzi wygrali 3:2 i to oni zameldowali się w finale. Zatem tak się złożyło, że Polska i Francja razem rozpoczęły i razem kończyły zawody w Izmirze. Dodajmy, że w składzie rywali było kilku siatkarzy, którzy dali się poznać polskim kibicom. To między innymi Antonin Rouzier, który później grał w ZAKSIE Kędzierzyn-Koźle, czy Stephane Antiga, którego fanom siatkówki znad Wisły przedstawiać nie trzeba.

Michał Ruciak tak pamięta ostatni mecz mistrzostw: – Finałowy mecz z Francją był zupełnie inny, pomimo takiego samego wyniku – 3:1. Walka była bardzo zacięta. Akcje w samych końcówkach jak wyblok, obrona i skuteczna kontra na potrójnym bloku powodowały, że szala zwycięstwa przechyliła się na naszą stronę.

– Czuliśmy pod skórą, że już tego nie wypuścimy z rąk – dodaje Marcin Możdżonek.

Tak też się stało. Pierwszego seta Polacy wygrali na przewagi 29:27. Następny również padł naszym łupem. I choć w trzeciej partii wydawało się, że Francja może powrócić do gry, to była ona tylko przejawem dekoncentracji Polaków. Czwarty – i jak się później okazało, ostatni – set to kolejne świetne piłki rozgrywane przez Pawła Zagumnego. Mecz zakończył nie kto inny jak Piotr Gruszka, zapewniając sobie tym samym tytuł MVP turnieju.

Szczęście, któremu Polacy bardzo pomogli

Jaki to był turniej? Dla polskiej reprezentacji z pewnością wspaniały. Biało-Czerwoni zwyciężyli w każdym z ośmiu spotkań pomimo, że w Turcji wystąpili w bardzo eksperymentalnym składzie. Kadra z 2009 roku przeszła do historii polskiej siatkówki, zdobywając pierwsze mistrzostwo Europy. Mistrzostwa odkryły nowe gwiazdy reprezentacji, na czele z Bartoszem Kurkiem, który do dziś jest filarem naszej kadry. Ale to również Piotr Nowakowski, Jakub Jarosz czy Zbigniew Bartman. Oni wszyscy w następnych latach przyczynili się do kolejnych sukcesów reprezentacji.

Odnieśmy się również do jedynego argumentu malkontentów, jakoby Polska nie grała tam z rywalami z absolutnego topu. Głupotą byłoby obwiniać Polaków o taki stan rzeczy. Przecież sami nie wstawili się do takiej a nie innej grupy. Pokonali każdego przeciwnika, jaki stanął im na drodze. W dodatku Francja w półfinale zwyciężyła Rosję. To może jednak nasi rywale byli gorsi tylko na papierze? A my Francuzów wyjaśniliśmy dwa razy. Swoją drogą, przed turniejem można było mówić, że obie drużyny są na podobnym poziomie. Ale chyba nikt nie spodziewał się, że będzie to najwyższy poziom na Starym Kontynencie.

Mistrzostwa Europy Anno Domini 2009 przyniosły jeszcze jedną zmianę, która jest widoczna do dziś. Pierwszy raz w XXI wieku polscy siatkarze udowodnili, że są najlepsi. Oczywiście pamiętamy i szanujemy wicemistrzostwo świata z 2006 roku, lecz trzy lata później w końcu wracaliśmy złoci.

– Udało się wszystko wygrać, byliśmy w dobrej dyspozycji i w przyszłości nasz sukces wiązał się z tym, że presja wyniku była dużo większa – mówi Michał Ruciak.

Dziś presja to czynnik, z którym nasi zawodnicy mierzą się w trakcie każdego turnieju. Widać to zwłaszcza na igrzyskach olimpijskich. Znajdujemy się na poziomie siatkarskiej elity, która nie tyle może, co musi odnosić sukcesy. Na taki stan rzeczy pracowało przecież kilka pokoleń zawodników.

– Nasza reprezentacja krok po kroku wdrapywała się na szczyt, na którym wciąż się znajduje. Mimo wszystko, porażka na igrzyskach czy mistrzostwach świata na pewno nas z niego nie zepchnęła. Dalej uważam, że mamy najlepszą reprezentację na świecie – komentuje Marcin Możdżonek.

Nam zaś nie pozostaje nic innego, jak przychylić się do słów mistrza świata z 2014 roku i zaapelować – panowie, udowodnijcie że wciąż znajdujecie się na szczycie, na który polska siatkówka pierwszy raz wspięła się w 2009 roku.

SZYMON SZCZEPANIK

Fot. Newspix

Czytaj więcej o siatkówce: 

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułUM Augustów: RUSZYŁO GŁOSOWANIE W BUDŻECIE OBYWATELSKIM 2024!
Następny artykułPolicja Olkusz: Akcja „prędkość „ na drogach powiatu olkuskiego