Centrum Warszawy. Fabryka Norblina. Czesław Michniewicz ogłasza powołania na katarskie mistrzostwa świata. Selekcjoner przemawia ze sceny, dziennikarze tłoczą się w ciemnej salce, wokół wystawa multimedialna poświęcona polskim mundialom. I raz po raz wyświetlana plansza z absurdalnym komunikatem: „w wyścigu o organizację mistrzostw świata zamożny kopciuszek pokonał takich gigantów jak Stany Zjednoczone, Australię, Japonię i Koreę Południową”. Mohammed bin Hammam zaśmiałby się rubasznie. Zamożny kopciuszek? Co za farsa!
Posiedzenie Komitetu Wykonawczego FIFA. Angel Maria Villar bazgroli coś na kawałeczku papieru. Jest pewny triumfalnego finiszu zmowy Hiszpanii i Portugalii z Katarem. Obie kandydatury uciułały osiem głosów i zamierzają wymienić się nimi w głosowaniach. Puchar Świata w 2018 roku ma wylądować na Półwyspie Iberyjskim, a w 2022 roku zawędrować nad Zatokę Perską. Chwilę później Mohamed bin Hammam otrzymuje liścik: „Gratuluję, wygramy”. Forma przekazu powinna być inna: „Gratuluję, wygraliście”. Katar ograł wszystkich, a Bin Hammam przyglądał się łzom radości rodziny emira, który kilkanaście miesięcy później nakaże mu milczenie do grobowej deski.
Zausznik
Ken Bensinger, autor książki „Czerwona kartka” o kupionych mundialach w Rosji i Katarze, mawia, że w tej historii na szczytach piłkarskiej władzy nie ma dobrych postaci. Żadnych pociesznych charakterów, skromnych portfeli, czystych paznokci. Era rządów Seppa Blattera sprawiła, że całe to garniturowe środowisko zachłysnęło się luksusami, oślepiło się blichtrem i otłuściło się luksusami. Szwajcar pragnął lektyk i bereł, noszenia na rękach i wynoszenia do niebios.
Wierzył, że gadką o piłce nożnej zmieniającej świat na lepsze miejsce rozkocha w sobie miliardy wiernych. Czuł, że bywa potężniejszy od prezydentów i premierów. Roił, że przyznana zostanie mu Pokojowa Nagroda Nobla. Ostatecznie odszedł ze stanowiska prezydenta FIFA w aurze skandali i atmosferze infamii, ale i tak wytrwał u futbolowej władzy dłużej niż jeden z jego najbliższych wspólników i „przyjaciel” na miarę tej całej zgrai interesownych aparatczyków – Mohamed bin Hammam.
Komitywę zawarli w latach dziewięćdziesiątych, kiedy Sepp Blatter przejmował władzę w strukturach FIFA. W 1998 roku ubiegł Lennarta Johanssona, a naoczni świadkowie przekonywali, że goście paryskiego kongresu znajdowali w hotelowych pokojach wypchane forsą koperty w ramach „zwrotu kosztów”, których nadawcą był Bin Hammam, szara eminencja kampanii Szwajcara. W 2002 roku sytuacja się powtórzyła, ale już nie w Paryżu, a w Seulu, gdzie wypasiony apartament Bin Hammama w Grand Hiltonie odwiedzały pielgrzymki afrykańskich federacji, których głosy złożyły się na reelekcję Blattera. W tym samym roku Katarczyk został przewodniczącym Azjatyckiej Federacji Piłkarskiej. Szefem jednej z sześciu konfederacji wchodzących w skład FIFA. Nie tylko zausznikiem prezydenta Blattera, ale też mącicielem, któremu ten sam prezydent Blatter ciągle musiał czapkować, żeby utrzymywać się u władzy.
Bin Hammam stał się jedną z najbardziej wpływowych osób w środowisku. Mijały lata, jego pewność siebie pęczniała i pęczniała, żeby przerodzić się w pychę. W 2010 roku ogłosił wszem i wobec, że Blatter to jego wielki przyjaciel i nigdy nie zagłosuje przeciwko niemu, żeby w 2011 roku grzmieć już jednak w zupełnie innym tonie i stawać z nim w szranki o władzę w FIFA: – Ludzie muszą spróbować odmiany. Ta niemal zawsze jest dobra. Dla dobra futbolu nikt nie powinien sprawować tej funkcji przez piętnaście czy dwadzieścia lat. Blatter nie jest w stanie obronić już dobrego imienia FIFA. W oczach opinii publicznej nasza organizacja jest pełna korupcji. Nie widzę żadnych nowych pomysłów, żadnej aktywności, żadnej kreatywności w jego działaniach, nadszedł czas końca tych rządów.
I co? W 2012 roku otrzymał oficjalny zakaz uczestniczenia w jakimkolwiek życiu piłkarskim.
Bo w międzyczasie napytał sobie biedy.
Zrodzony na pustyni
Szejkowie z krajów Zatoki Perskiej powtarzają, że ich dziadkowie jeździli na wielbłądach, oni jeżdżą sportowymi samochodami za miliony, ale ich wnuków znów czekać może przyszłość na tych poczciwych garbatych zwierzątkach. Mohammed bin Hammam mógłby podpisać się pod tym obiema rękami. Urodził się cztery lata po drugiej wojnie światowej w przeciętnej rodzinie. Ojciec był drobnym biznesmenem, matka trudniła się jako pielęgniarka. Katar, będący jeszcze wówczas protektoratem Wielkiej Brytanii, właśnie rozpoczynał przemysłową eksploatację złóż ropy naftowej.
Mały Bin Hammam całymi godzinami przesiadywał w portach. Przyglądał się europejskim kupcom. W pocie czoła wypakowywali produkty o egzotycznie brzmiących nazwach, a w wolnej chwilach haratali w gałę. Chłopca hipnotyzowała magia tego sportu, choć kompletnie nie wiedział, do czego w przyszłości zaprowadzi go ta pozornie niewinna namiętność. Jego życie mogło potoczyć się w każdym kierunku, ale niecałe dwadzieścia lat później okazało się, że Katarczyk to jednak Katarczyk, a przyjście na świat w Katarze zobowiązuje, żeby cały swój los wiązać właśnie z historią wzrastania Kataru.
W latach siedemdziesiątych szejk Khalifa bin Hamad Al Thani ogłosił pełną niepodległość tego pustynnego kraju, a Bin Hammam założył firmę Kemco, która w kolejnych latach wybudowała setki drapaczy chmur, którymi zaroiły się ulice potężniejącej Dohy. W międzyczasie spełniał też swoją drugą pasję – został prezesem klubu piłkarskiego Al Rayyan, który poprowadził do sześciu mistrzostw Kataru.
W kraju szeptano, że nikt nie zna się na futbolu lepiej niż Bin Hammam, więc na początku lat dziewięćdziesiątych mianowano go prezydentem Katarskiego Związku Piłki Nożnej i fetowano jego nominację na członka Komitetu Wykonawczego FIFA. Ba, Hamad bin Khalifa Al Thani, nowy emir, uznał, że Bin Hammam, okręcający sobie wokół palca coraz większą liczbę kołnierzyków z piłkarskiego środowiska, może pełnić rolę ambasadora nowego Kataru. Kataru, który zorganizuje mistrzostwa świata w najbardziej globalnym sporcie na planecie. I rozegra przy tym jakiś milion własnych interesów i interesików.
Pan mundial
Są przypadki i „przypadki”.
Blatter pokłócił się z Bin Hammamem. Szwajcar miał ustąpić po kadencji rozpoczętej wspólnymi siłami w 2002 roku. I namaścić godnego następcę. Nie po to przecież Katarczyk czarterował loty i wynajmował apartamenty, kleił koperty i umieszczał w nich pieniądze, olał nawet poważny wypadek samochodowy własnego syna i ruszył w tournée wyborcze po afrykańskiej ziemi, żeby na koniec okazało się, że Blatter tak uczepił się stołka, że nie chce ustąpić go prawdziwemu przyjacielowi. Nie przewidział jednak, że prezydent FIFA choruje na przypadłość wszelkich dyktatorów tej planety. Jest przekonany o własnej wszechmocy i wszechwiedzy.
Bin Hammam miał żal.
Bin Hammam miał pretensje.
Bin Hammam wykombinował projekt Aspire Academy, który władowywał grube miliony dolarów w piłkarski kapitał ludzki afrykańskiego kontynentu. Blatter dokonał rachunku. Szef Azjatyckiej Federacji Piłkarskiej podbiera mu głosy z Afryki. Buduje siłę pod przejęcie władzy w FIFA. Szwajcar pogroził palcem i zaraz o sporze dowiedział się emir Hamad bin Khalifa Al Thani, któremu niesmaczne wydawały się wszelkiego rodzaju boje z innymi przywódcami, więc przywołał do siebie Bin Hammama i nakazał mu natychmiastowe zakopanie topora wojennego. Niedługo później Blatter leciał do Kataru na pokładzie emirackiego odrzutowca.
Wystawny bankiet, wymyślne dania, atmosfera gościnności i wzajemnej sympatii. Bin Hammam słucha, Hamad bin Khalifa Al Thani peroruje, Blatter sączy drinka, nachyla się, czeka na przerwę w rozmowie i z wdziękiem rzuca: – Sprowadźmy mundial do Kataru!
Emir jest zachwycony. Po wszystkim pyta Bin Hammama o zdanie. Ten jest sceptyczny. Organizował mecze, zna się na piłce nożnej, ogląda wszystkie wielkie turnieje. Mały kraj, niesprzyjający klimat, brak infrastruktury. Sądzi, że to prawie niemożliwe. Hamad bin Khalifa Al Thani nie zna takiego słowa. Bin Hammam dostaje bojowe zadanie. Sprowadź Puchar Świata do Kataru. Jedź w teren. Ugaduj ludzi. Zostawiaj te swoje koperty. Tylko niech finał będzie piękny.
Korzysta z faktu, że niemal jednocześnie wybierani są organizatorzy dwóch mistrzostw świata – tych z 2018 roku i tych z 2022 roku. To on na zasadzie wymiany załatwia głosy od federacji hiszpańskojęzycznych i portugalskojęzycznych. To on odwiedza Moskwę na chwilę przed tym, jak Katar podpisuje umowę gazową z Rosją, która wyprzedza kandydaturę Hiszpanii i Portugalii na mundial 2018. To on mąci we Francji, gdzie Katarczycy bawią się z Michelem Platinim za pomocą Nicolasa Sarkozego, który w zamian za wsparcie i uwiarygodnienie katarskiej kandydatury organizacji mistrzostw świata rozgrywał własne polityczne interesy – piłkarskie, ekonomiczne, medialne, energetyczne… tak można byłoby wymieniać i wymieniać w nieskończoność.
I to on przechytrzył Stany Zjednoczone, Australię, Japonię i Koreę Południową. Mohammed bin Hammam rozdawał karty. I chyba nie tylko, choć śledztwa wewnętrzne FIFA nigdy nie potwierdziły, że grał bardziej nieczysto niż inni. Kiedy Sepp Blatter wyciąga karteczkę z napisem „Katar”, wyglądał na szczęśliwego, ale w głowie już roił sobie plan, który doprowadził go do upadku.
Milczenie Bin Hammama
Ken Bensinger pisze w „Czerwonej kartce”: „Miliarder Bin Hammam, po kilkunastu latach lojalnej służby Blatterowi, ogłosił ostatnio zamiary kandydowania przeciwko niemu w wyborach na stanowisko prezydenta FIFA. Był nie tylko człowiekiem majętnym, ale też prezydentem Azjatyckiej Konfederacji Piłkarskiej. To on odegrał kluczową rolę w tym, że na organizatora mistrzostw świata 2022 wybrano Katar. Został wtedy bohaterem narodowym i być może właśnie tamte wydarzenia ośmieliły go, by rzucić rękawicę najpotężniejszemu człowiekowi w całym futbolu. Bina Hammama powszechnie lubiano w światku FIFA, poza tym był też niezwykle hojny. Katar rósł w siłę, więc opłacało się mieć go po swojej stronie. Problem w tym, że pomaganie bin Hammamowi w jego kampanii praktycznie równało się zdradzie. Na szczycie piramidy FIFA można było być albo z Blatterem, albo przeciwko niemu”.
Katarczyk postanowił działać niekonwencjonalnie.
Albo inaczej: tak jak zwykle.
Już wiele lat wcześniej bowiem prezydent Somalijskiej Federacji Piłkarskiej sugerował, że Blatter i Bin Hammam proponowali mu sto tysięcy dolarów za głos na tego pierwszego w wyborach o urząd szefa FIFA. Identyczne propozycje składano ponoć również osiemnastu innym afrykańskim elektorom. Somalijczyk twierdził, że tworzyła się kolejka po kasę. Szwajcar i Katarczyk zareagowali błyskawicznie. Oskarżenie o zniesławienie. Podanie do komisji dyscyplinarnej. Brak twardych dowodów. Dwuletnie zawieszenie. Zamiecenie sprawy pod dywan. Teraz jednak Blatter i Bin Hammam grali do dwóch różnych bramek. A Blatter wiedział, że Bin Hammam lubuje się w brudnych gierkach, a co więcej: inaczej postępować nie umie.
Poszło szybko.
Katarczyk wyprosił Jacka Warnera, ówczesnego prezesa Konfederacji Piłki Nożnej Ameryki Północnej, Środkowej i Karaibów, o możliwość bezpośredniego lobbowania wśród członków CONCACAF. Zaczęły się podchody. Nudne przemowy, obietnice „większej, większej i jeszcze raz większej kasy dla wszystkich głosujących”, a następnie dziwaczne prezenty i koperty dla członków Karaibskiego Związku Piłki Nożnej. Dla wielu to było za dużo. Chuck Blazer, ówczesny sekretarz generalny CONCACAF, doniósł o tych ruchach centrali FIFA, a Jerome Valcke, sekretarz generalny FIFA i wróg Katarczyka, zakrzyknął z radości: – Mamy go, to koniec Bin Hammama.
Ten sam Valcke napisze później, że Katar „kupił” mistrzostwa świata, a następnie pokrętnie będzie tłumaczyć, iż nie miał na myśli korupcji, a jedynie stwierdzał, że bliskowschodni emirat użył „finansowego potencjału” do skutecznego forsowania własnej kandydatury.
Sunday Times sporządzi długaśną listę występków Bin Hammama.
Mohamed bin Hammam będzie musiał najpierw wycofać się z wyborów o urząd prezydenta FIFA, a następnie Komisji Etyki zmusi go do zrezygnowania ze wszystkich stanowisk związanych z piłką nożną w trybie dożywotnim. Przewodzący dochodzeniu Michael Garcia powie, że działania Katarczyka były wręcz bezczelnie permanentne. Emirat Kataru ogłosi, że Bin Hammam nie miał żadnego udziału w przyznaniu mundialu temu pustynnemu krajowi znad Zatoki Perskiej. A młody emir Tamim bin Hamad Al Thani nakaże mu milczeć.
Tak sobie ten facet żyje.
Obejrzy mundial.
Tak jak i ty.
I ja.
Czytaj więcej o mistrzostwach świata w Katarze:
Fot. Newspix, Al Jazeera,
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS