Michał Winiarski poprowadzi reprezentację Niemiec w mistrzostwach świata, dlatego nie może osobiście nadzorować przygotowań Aluron CMC Warty Zawiercie do sezonu. Wykorzystał jednak krótką przerwę w zgrupowaniu kadry, żeby pojawić się na dwa dni w Zawierciu i poznać zespół. – Bardzo pozytywne wrażenia, bardzo dużo pozytywnych emocji od chłopaków. Drugi dzień był również bardzo intensywny, kolejna partia informacji dla zawodników odnośnie systemu gry i dalszej części przygotowań. Teraz zobaczymy się dopiero po mistrzostwach świata – powiedział Michał Winiarski.
Za tobą pierwsze dni w klubie. Jak wrażenia?
Michał Winiarski: Na pewno bardzo pozytywne. Pierwszy dzień był bardzo intensywny. Od samego rana siłownia, po raz pierwszy mogłem spotkać się ze wszystkimi zawodnikami. Następnie miałem spotkanie z prezesem Kryspinem Baranem, spotkanie sztabu, kolejny trening. Takie rzeczy, które załatwia się zwykle na początku przygotowań, musiałem zrobić tydzień później z racji tego, że w pierwszym tygodniu nie mogłem być na miejscu. Bardzo pozytywne wrażenia, bardzo dużo pozytywnych emocji od chłopaków. Drugi dzień był również bardzo intensywny, kolejna partia informacji dla zawodników odnośnie systemu gry i dalszej części przygotowań. Teraz zobaczymy się dopiero po mistrzostwach świata.
Część graczy dopiero poznałeś, ale z kilkoma znasz się jeszcze z boiska. Zawsze nasuwa się pytanie, jak sobie z tym radzisz? Relacje między kolegami z drużyny są zupełnie inne niż na linii trener-zawodnik. Nie ma z tym problemu? A może wręcz przeciwnie, ułatwia to pracę?
– Do tej pory zawsze działało to na korzyść. Pamiętam, gdy zaczynałem swoją pracę w Treflu, miałem podobną sytuację z Wojtkiem Grzybem, później był też Mariusz Wlazły. Teraz jest Dawid Konarski, z Michałem Kozłowskim znamy się jeszcze z lat młodzieńczych, bo chodziliśmy do tej samej szkoły, nawet dzieliliśmy aneks łączący pokoje i te relacje były zawsze bardzo dobre. Ja się nauczyłem przez te trzy lata, że gdy wchodzi się na salę i zaczyna pracę, to naprawdę nie ma żadnych granic, barier, które przekraczam czy ja, czy zawodnicy. Jest duży profesjonalizm, wszyscy wiedzą, po co tu są i po co wspólnie pracujemy. Ja mam swoje zadanie, czasami niewdzięczne, bo jestem tym, który musi trochę więcej pokrzyczeć i jednak zmotywować zawodników. Natomiast do tej pory nie zdarzało mi się, żeby relacja, którą kiedyś mieliśmy, przeszkadzała w pracy trenera.
Kibice może tego nie wiedzą, ale cały czas masz kontrolę nad tym, jak przebiegają przygotowania, mimo że nie ma cię na miejscu w Zawierciu.
– Mam bardzo dużą pomoc ze strony asystentów i absolutnie wiem, co się tutaj dzieje. Jednym z głównych powodów, dla których zdecydowałem się na pracę z reprezentacją Niemiec, było zabezpieczenie przygotowań w klubie. Moim asystentem jest Roberto Rotari, z którym będę pracował już czwarty rok. Trzy wspólne lata w Gdańsku pozwoliły nam się poznać i nauczyć swojej pracy od podszewki. Dlatego to, co robimy pod moją nieobecność, robiłbym też ja na miejscu i wszystko jest pod kontrolą. Jesteśmy w stałym kontakcie. Oprócz tego jest też Oskar Kaczmarczyk, który świetnie zna się na siatkówce i cały czas pomaga. Nasze relacje też są bardzo dobre, bo znamy się jeszcze z czasów, gdy byłem zawodnikiem, a Oskar statystykiem w reprezentacji. Przygotowania są bardzo dobrze zorganizowane, drużyna jest w dobrych rękach i gdy po mistrzostwach świata dołączymy z zawodnikami, którzy wcześniej nie mogli z wiadomych przyczyn pojawić się w Zawierciu, to wszystko będzie gotowe, dopięte na ostatni guzik i będziemy później wszyscy razem się już zgrywać.
Z Zawiercia wyjeżdżasz prosto na kolejną część zgrupowania kadry. Przed wami mistrzostwa świata, a jak oceniasz pierwszą część sezonu reprezentacyjnego? Praca różni się od tej w klubie?
– Różnica jest bardzo duża. Na pierwszy rzut oka w klubie pracuje się trochę spokojniej. Ma się dwa miesiące na przygotowanie zespołu, a później kolejne, gdy drużyna przebywa cały czas razem. Można przede wszystkim mocno rozwijać zawodników indywidualnie, można też pracować nad systemem gry i poprawiać dużo rzeczy na bieżąco, bo ma się na to czas. W reprezentacji wszystko odbywa się dwa razy szybciej. Miałem też bardzo duże zderzenie na początku przygotowań, bo miałem siedmiu czy ośmiu podstawowych zawodników kontuzjowanych po sezonie klubowym. Tu jest też największa różnica, bo najczęściej w okresie przygotowawczym w klubach siatkarze, którzy nie grają w reprezentacji, przyjeżdżają na spokojnie, wypoczęci, po zrealizowaniu programu rehabilitacyjnego i pracy fizycznej, więc są gotowi, żeby zacząć przygotowania na maksa. Tutaj większość zawodników jest bardzo wyeksploatowana, czas na regenerację jest bardzo krótki i trzeba na bieżąco dobierać treningi tak, żeby nikomu nic się nie stało. Tegoroczny VNL zagraliśmy siatkarzami, którzy są bardzo młodzi, siedem osób debiutowało w reprezentacji. Niestety większość kontuzjowanych nie dała rady dojść do siebie i nawet nie mogliśmy rotować składem, tak jak robiła to większość zespołów. Pozytyw? Młodzi pograli, pokazali się, wiem, jakie jest zaplecze. Teraz w ostatnich 10 dniach wydarzyło się dużo dobrych rzeczy, ponieważ większość tych kontuzjowanych wróciła i po raz pierwszy będę miał możliwość jako trener wybrać najlepszą czternastkę, a nie po prostu tych zdrowych.
Spędziliście dużo czasu w Azji, bo graliście tam dwa turnieje i zostaliście tam też między nimi. Jak bardzo różniła się całą otoczka z tym, co znamy z Europy?
– Turniej na Filipinach był dość trudny ze względu na pogodę. Sale, w których trenowaliśmy, nie były klimatyzowane i było tam bardzo ciężko. Jeśli chodzi o sam obiekt meczowy, to graliśmy w legendarnej hali, w której kiedyś Muhammad Ali walczył z Joe Frazierem. Jest ona fajnie odrestaurowana i grało się tam znakomicie. Spodziewaliśmy się może trochę więcej kibiców na trybunach, bo hala była pełna jedynie na meczach reprezentacji Japonii. Jeśli chodzi o turniej w Osace, to wszystko było świetnie zorganizowane i dopięte na ostatni guzik. Granie tam z gospodarzami było niesamowite, komplet publiczności, wszystko na najwyższym poziomie. Jedyne, co utrudniało życie, to codzienne testy na covid. Całe to tournée po Azji uważam za udane, jeżeli chodzi o organizację. Mieliśmy też dwa dni na Filipinach i jeden w Japonii, żeby troszeczkę zobaczyć, pozwiedzać i przede wszystkim poznać trochę bardziej kulturę. Rzadko się zdarza, żebyśmy mieli okazję poznać kraj pod względem turystycznym, a tutaj się udało.
W Internecie można zauważyć spore zainteresowanie kibiców z Azji, a na żywo dało się to odczuć?
– Tak, opowiem fajną anegdotkę. W Japonii przed hotelem spotkałem starszą panią, która miała moją koszulkę i poprosiła o autograf. Zrobiłem sobie z nią zdjęcie, bardzo się cieszyła, ale co mnie urzekło – dostałem drewniane pałeczki do jedzenia, które miały wygrawerowane imiona moje, żony i dzieci. Ta pani powiedziała, że wie, że za każdym razem, gdy jestem gdzieś daleko, tęsknię bardzo za rodziną, dlatego mi to podarowała. To było naprawdę bardzo miłe.
Wiadomo, że wszyscy w Zawierciu czekają, aż dołączysz na stałe. Z drugiej strony, stanie się to tym później, im lepiej pójdzie wam w mistrzostwach świata. Na jakim etapie musicie co najmniej zakończyć turniej, żebyś był zadowolony z wyniku?
– Przede wszystkim mamy bardzo ciężką grupę i nie odkryję Ameryki, jeśli powiem, że faworytami nie jesteśmy. Mamy i Francję, i Słowenię, która gra u siebie. Jest jeszcze Kamerun, który zawsze jest niebezpieczny. My jedziemy przede wszystkim z nadzieją na walkę i sprawienie niespodzianki. Skupiamy się na pierwszym meczu z Francuzami. Co będzie? Nie wiem. Będę na pewno bardzo szczęśliwy, jeśli wyjdziemy z grupy. Potem może wydarzyć się wszystko, bo gra się od razu mecze w systemie pucharowym, gdzie przegrywający odpada. Tam są duże szanse na niespodzianki, bo jest to wyłącznie jeden mecz. Ja zawsze przed każdym turniejem, przed każdym meczem, staram się być optymistą. Skupiam się na procesie przygotowań, który trwa od dwóch tygodni. Co by nie było, to chciałbym zajść jak najdalej.
Jeśli wyjdziecie z grupy, to ze względów logistycznych wolałbyś zostać w Słowenii czy przyjechać do Polski?
– Oczywiście byłoby genialnie, gdybyśmy przyjechali do Polski. To oznaczałoby, że awansowaliśmy dalej, że sprawiliśmy niespodziankę i dobrze graliśmy w grupie, a przy okazji pozwoliłoby też na szybszy powrót do Zawiercia.
Rozmawiał Michał Kwietko-Bębnowski
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS