A A+ A++

Dziś przeczytacie m.in. o miastowych na wsi, ratowaniu jeży i życiu w
strachu, będzie też o niezdaniu do następnej klasy i problemach z
higieną.

Mieszkam na wsi niedaleko popularnej atrakcji turystycznej dla dzieci. To co wyprawiają ludzie przyjeżdżający tutaj jest tragedią. Najgorsi są ludzie na warszawskich rejestracjach. Oczywiście nie wszyscy, ale najbardziej we znaki daje się Warszawa.

Czas żniw. Wiadomo – wolno jadące kombajny, ciągniki z przyczepami, prasy. Raczej standard. Tą samą drogą przez wieś jeżdżą rodziny do wspomnianej atrakcji turystycznej. Ich zachowanie jest co najmniej skandaliczne. Trąbienie i wyzywanie ludzi, którzy nieraz od czwartej rano rano żniwują. Tak, wyzywają rolnika, bo ma czelność wykonywać swoją pracę… Brak zachowanej odległości, ogromna prędkość. Kto jedzie przez wieś 100 km/godz., gdzie jakieś zwierzę gospodarskie może wyskoczyć? W dodatku oni jadą razem z dziećmi…

Czasami myślę, że dla takich ludzi chleb powinien być bardzo drogi.

W moim mieście co roku organizowany jest swego rodzaju event dla turystów, przejezdnych. Koncerty, alkohol, stoiska pełne dziwactw i wiele innych atrakcji. Jak co roku wybrałem się na ten event z grupką znajomych, żeby poodwalać jakieś głupie rzeczy. Wiadome jest, że w trakcie takich zabaw liczy się krew w alkoholu, a nie odwrotnie, dlatego dość szybko skończyłem. Mocno chwiejnym krokiem postanowiłem wrócić do domu przez tory kolejowe, bo najszybciej i najłatwiej trafić. Idąc po tych drobnych kamyczkach i potykając się co parę metrów, znalazłem coś. Ale to nie było zwykłe coś, bo przykuło to moją uwagę na tyle, że zamarłem w bezruchu. Przykucnąwszy, zacząłem wlepiać gały w jakąś kulkę, która dziwnie mruczała. Czułem się jak Gagarin, jakbym zobaczył coś, czego żaden inny człowiek jeszcze nie widział. Dotknąłem to. Okazał się być to jeż, po dłuższym patrzeniu się na niego nadal tylko mruczał. W moim mózgu zaczęło ruszać się coś, co nawet Vladimir Demikhov spisałby na straty. Wpadłem na pomysł! JEST CHORY! Przecież to jasne – mruczy, bo go boli, jak mnie boli brzuch, to też się zwijam jak on. Więc jako zapalony miłośnik wszystkiego, co żywe, postanowiłem go wziąć następnego dnia do weterynarza. Wyjąłem butelkę złotego trunku z plecaka i włożyłem do kieszeni, a na jego miejsce ułożyłem kuleczkę. Zadowolony z siebie, bo uratowałem życie jeżowi, brnąłem dalej ku przygodzie!
Po jakimś czasie zobaczyłem coś, co kolejny raz zmusiło mnie do postoju. Ukucnąłem jak poprzednio, a tu znowu jeż! Znowu skulony i mruczy! No nie ma innej możliwości! Oba pewnie się czymś zatruły i trzeba im pomóc. Dlatego jego też usadowiłem w plecaku. Całkiem szczęśliwy, wczołgałem się do domu. Postanowiłem zwierzaczkom zrobić kojec ze starej poduszki. Dałem im kawałek zaschniętego chleba i… No właśnie! Nie mam czym ich uraczyć do picia! Cola jest niezdrowa, więc najprościej będzie uraczyć je trunkiem z żubrem na butelce! Jak pomyślałem, tak zrobiłem. Ułożyłem następująco pupili na poduszce i sam ruszyłem ku objęciom Morfeusza.

Jeże po opróżnieniu miski rano dziwnie się zachowywały, dlatego po tym, jak sam uzupełniłem płyny, dałem im zwykłej wody. Kiedy wytrzeźwiały, zawiozłem je tam, gdzie je znalazłem.
Ot, taka historia o pomaganiu zwierzętom.

Stało się to kilka lat temu. Jako małe dziecko 9- lub 10-letnie doświadczyłam czegoś najgorszego. Ojciec zachorował na schizofrenię, polegającą na paranoi związaną z wiarą. Trafił do szpitala psychiatrycznego, ale szybko z niego uciekł. Miał kilka powrotów, ale żadne nie przynosiły długotrwałych efektów. Nie chciał brać leków. Z roku na rok było coraz gorzej – nie interesował się niczym z domu rodzinnego. Urządził pobojowisko, powykradał wiele rzeczy tylko po to, aby spłacić swoje długi, których miał pełno. Oskarża nas wszystkich o to, że wyrzuciliśmy go z domu, itp. Często nas prześladuje i utrudnia nam wejście na teren domu, w którym mieszkamy – blokuje furtki, bramę oraz barykaduje drzwi i zamki. Jego rodzice mówią, że jest to „dar od Boga”. Prześladuje moją mamę, mnie i całą rodzinę ze strony matki. Przez człowieka, który jest tylko ojcem na papierze, bo inaczej nie można go nazwać, straciliśmy całe młode życie. Najpiękniejsze lata zostały zniszczone przez strach i niepewność – co stanie się jutro? Co zrobi? Może zapuka do drzwi? Co, jeśli któraś z nas zostanie skrzywdzona (jest do tego zdolny)? Mija już 8 lub 9 lat od rozpoczęcia się tego koszmaru, a jak na razie światełka w tunelu nie widać. Przez niego każdy kontakt z płcią przeciwną kończy się fiaskiem, bo boję się, że może skrzywdzić mnie tak, jak ojciec moją mamę. Żadna z nas nie umie ułożyć sobie życia i nie żyć tymi wydarzeniami, bo ojciec ciągle robi coś, co niszczy nam życie. Chciałabym, żeby on zniknął.
Ostatnio obudziłem się bardzo przejęty tym, że nie zdam do następnej klasy. Siedziałem tak jeszcze na łóżku z 10 minut i myślałem co tu zrobić, by zdać.
Potem uświadomiłem sobie, że mam 25 lat i jak nie zacznę się zbierać, to spóźnię się do pracy 😀
Miałam wtedy 11 lat i po raz pierwszy leżałam w szpitalu. Szpital był dziecięcy, ale w tym okresie na oddziale (okulistyka) były same starsze ode mnie dziewczyny. Byłam wtedy już dosyć wysoką dziewczynką i denerwowały mnie kible w dziecięcych rozmiarach. Mama uczulała mnie zawsze, żeby poza domem nie siadać bezpośrednio na deskę, tylko obkładać papierem, ale byłam na to zbyt leniwa, więc załatwiałam swoje potrzeby, kucając nad czeluścią sedesu.

Tamtego gorącego dnia zamierzałam już zasnąć, lecz szpitalna kolacja spowodowała ogromną rewolucję w jelitach i domagała się natychmiastowego opuszczenia kiszek. Wystrzeliłam jak z procy z łóżka i na oślep pognałam do kibla – naprawdę nie wiem, dlaczego nie założyłam okularów. Może spieszyło mi się. Ale nie zapominajmy, że byłam pacjentką okulistyki i naprawdę niewiele widziałam. Mogłam też mieć na oku jakiś opatrunek, nie pamiętam. Zawiesiłam dupę nad muszlą i uwolniłam lawinę g*wna. Po wszystkim rozejrzałam się z ulgą i zdałam sobie sprawę, że przesunęłam tyłek zbyt w lewo i trafiłam poza sedes! Usypałam niechcący kopiec g*wna na podłodze… Strasznie się przestraszyłam. Starałam się pozbierać papierem co nieco, ale to tylko pogorszyło sytuację. Z braku lepszego pomysłu, a może ze strachu przed pielęgniarkami, poszłam schować się w łóżku.

Rano najpierw któraś koleżanka odkryła śmierdzącą niespodziankę, a potem dopiero sprzątaczka dokonała oględzin. Doszła do wniosku, że stolec został postawiony wieczorem, gdyż do rana zdążył trochę przyschnąć. Pielęgniarki wszczęły śledztwo i przesłuchiwały informacyjnie wszystkich pacjentów, pytały, kiedy ostatnio kto korzystał z toalety i kiedy był ostatni stolec. Ja jednak nie czekałam, aż moje sprawstwo wyjdzie na jaw, tylko zaczęłam własną kampanię obwiniania starszej dziewczyny z sali obok. Wskazywałam, że chodzi spać ostatnia, nie chce rozmawiać z innymi i bardzo się rumieniła na pytania o g*wno w toalecie.

I wiecie co? Przekonałam wszystkich, że to jej wina.

Przepraszam, koleżanko! Młoda byłam, tchórzliwa i sprytna…

Ciąża przebiegała planowo, wszystkie badania wychodziły dobrze. Miałam mieć syna, marzenie… Miałam.
Na kilka dni przed planowanym terminem porodu mojemu szczęściu zatrzymało się serduszko. Z niewyjaśnionych do dziś przyczyn.
Oczywiście musiałam go normalnie urodzić. Kilka godzin męczarni, a w zamian cisza. Pierwszy i ostatni raz mój syn w moich ramionach, szybki chrzest i w karton… Tak po prostu.
Potem pogrzeb i myśli do końca życia – co by było, gdyby…

Dbajcie o siebie. Jeśli wydaje Wam się, że w ciąży możecie przenosić góry – macie rację, wydaje Wam się…

W szkole podstawowej miałam problemy z higieną. Mycie się było raczej „w kratkę”, czasem mi się chciało, czasem nie. Do łazienki to szłam właściwie posiedzieć na toalecie, poczytać etykiety detergentów i puszczać wodę, żeby się nikt nie zorientował. Do dzisiaj nie wiem dlaczego miałam z tym takie problemy. Mieliśmy normalną, czystą, w pełni wyposażoną łazienkę. Nikt mi nie żałował wody czy kosmetyków. Moi rodzice nie zauważali (albo nie chcieli zauważać). Kiedy raz na jakiś czas jednak mama mnie przyłapała na tym, że się nie umyłam, dostawałam wykład o tym, że brudasów w szkole nikt nie lubi i mam iść się umyć. Ale tak naprawdę nigdy ze mną o higienie nie rozmawiali. O potrzebie używania dezodorantu dowiedziałam się po jednej z lekcji WF-u, kiedy koleżanki zapytały, czy ja w ogóle używam dezodorantu, bo strasznie śmierdzę. Więc nieśmiało zapytałam mamę, czy może mi takie coś kupi. Jedna z dobrych koleżanek delikatnie przekazywała mi, że widać, że się nie umyłam. Do dziś podziwiam, że w tamtym okresie miałam koleżanki. Mama nigdy nie przekazała mi, jak poradzić sobie z okresem, a pierwszy dostałam, kiedy mama była akurat za granicą. Przestraszona, radziłam sobie jak mogłam, bez wiedzy, że mamy w domu takie coś jak podpaski. Pod koniec szkoły podstawowej na szczęście już o siebie dbałam, pewnie ze wstydu.
Aktualnie mam prawie 30 lat. Pilnuję swojej higieny. Jednak do dziś jak tylko czuję, że jestem spocona, to cała moja uwaga skierowana jest na zastanawianie się, czy wszyscy wokół czują, że śmierdzę. Albo czy na pewno nie śmierdzi mi z ust, mimo że 10 minut temu myłam zęby.

W poprzednim odcinku m.in. zawsze byłam tą złą oraz duma naszej firmy

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułПринесе успіх, щастя та покращить фінанси: що можна сміливо планувати на день Микити
Następny artykułPolak w Kanadzie. “Wyjechałem, żeby moje życie się nie obracało wokół Kościoła”