Wysiadam na peronie po dwugodzinnej podróży. W jednej ręce trzymam walizkę, drugą przytrzymuję pasek plecaka, żeby nie spadł mi z ramienia. Staję lekko odrętwiałymi nogami na peronie i czuję w sercu, że oto powróciłam jak syn marnotrawny do domu – moich Kielc.
Tłum ludzi już schodzi do tunelu, by jak najszybciej uciec z odkrytego peronu, który nie ratuje w żadnym stopniu przed przeszywającym wiatrem, a ja stoję jeszcze chwilę w miejscu, starając się powstrzymać się przed natychmiastowym powrotem do Krakowa.
Nigdy nie sądziłam, że po wyjeździe z Kielc będę się tak często nimi chwaliła – stąd pochodzi najlepszy majonez, najlepszy zespół piłki ręcznej w Polsce (Łomża Industria Kielce pany!), a także wielu artystów (Liroy rapujący „Scyzoryk, scyzoryk, tak na mnie wołają”, Borixon od „Żyję w Kielcach, w miejscu gdzie rap tętni” czy nawet Chillwagon z moją ulubioną piosenką o moim rodzinnym mieście – „Dymi jak flarą, Kielce się palą”). Pochodzę stąd i ja, chociaż nie czuję się jeszcze najlepsza. Jestem całkowicie przeciętna, ale w Kielcach zawsze czuję się gigantyczna. Głównie dlatego, że Kielce są dla mnie i dla wielu ludzi mojego pokolenia za małe.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS