A A+ A++
Na pierwszy rzut oka dla laika niewiele się zmieniło w stosunku do poprzednika. Ot, pionowe reflektory stały się poziomymi. Ale jak tylko się uważnie przyjrzeć, powstał zupełnie nowy samochód. Ponieważ Mercedes miał bardzo dużo czasu na przygotowanie nowego auta, a i projektanci się zbytnio nie natrudzili, zatem mogli się skupić na tym, co potrafili w tamtych czasach robić najlepiej. Na jakości auta. A jak się później okazało, była ona legendarna.
To nie były czasy, kiedy samochody się testowało na użytkownikach. Wtedy nie było potrzeby zmieniać modelu co 4 lata, by nadążyć za konkurencją. Dość powiedzieć, że poprzednik, czyli W114 był produkowany przez 9 lat, a omawiany model przez 11.

W obu przypadkach następny model ukazał się po 8 latach od rozpoczęcia produkcji poprzednika, więc Mercedes miał bardzo dużo czasu na dopracowywanie konstrukcji. Zwłaszcza że w tamtych czasach technologia produkcji samochodów nie zmieniała się tak szybko jak dziś, gdzie nowy samochód zjeżdżający z taśmy już jest praktycznie przestarzały. Nie gonili Mercedesa ekolodzy, a użytkownicy cieszyli się, jak mieli w samochodach z tamtych lat takie opcje jak elektrycznie otwierane szyby, klimatyzację i wspomaganie kierownicy.
Ale te rzeczy były znane od dawna i Mercedes nie musiał zaskakiwać nowinkami, by się wybić ponad innych. Wystarczy, że mieli ugruntowaną pozycję jako producent jednych z najlepszych aut na świecie. To wystarczyło.

Jak dobry był to samochód? Bardzo dobry.

Wyznacznikiem jakości samochodu są taksówkarze. A oni pokochali tego Mercedesa. Z racji jego bezproblemowości. Według ekspertów Mercedes przy malowaniu auta stosował 11 powłok. Czyli od blachy do górnej warstwy lakieru było 11 warstw. Po to, by ruda nie szalała.
A trzeba wiedzieć, że rdza w latach 70. to była największa zmora ówczesnej motoryzacji.
Powiesz “ale beczki gniją”. Owszem. Teraz gniją po pokonaniu milionów kilometrów. Ale zauważ, że współczesne im auta już dawno zgniły, a beczki nadal jeżdżą… Mercedes dołożył naprawdę wszelkich starań, by stworzyć auto przyjazne kierowcy. Prócz wyżej wspomnianego wyposażenia (poza wspomaganiem kierownicy, które od roku 1982 było w standardzie dla każdej wersji silnikowej), można było zakupić także centralny zamek oraz automatyczną skrzynię biegów. W późniejszym okresie można było domówić tempomat, ABS czy poduchę powietrzną kierowcy (od 1983 roku).

Przejdźmy teraz do mechaniki auta.

Silniki. Nie wskażę faworyta, bowiem takiego nie ma. Każdy z silników był niesamowicie trwały. Jak bardzo? Dla silnika 200 D przeciętny przebieg do czasu pierwszej awarii, czyli unieruchomienia samochodu, wynosił ponad 850 000 km. To chyba o czymś świadczy. Dziś cieszymy się, jak silnik 200 000 przejedzie – uważamy go za dobrą konstrukcję.
A sam samochód jak odmówi nam posłuszeństwa po 100 000 km to jest rewelacja. W tamtych latach taka konstrukcja byłaby dość mizerna. Ot, cena postępu. Dla tych, którzy chcą jeździć oszczędnie, ale niekoniecznie szaleć polecano diesle. Dla bardziej dynamicznych – turbodiesle. Jednak nawet trzylitrowy turbodiesel demonem prędkości nie był, bo miał caluteńkie 125 KM.

Dla tych, którzy nie liczyli się z ekonomią dedykowane były silniki benzynowe, a wraz z nimi chyba jedyny słuszny dla tego samochodu 185-konny R6 2,7 litra nazwany jako 280 E. Właśnie on zapewniał dość przyzwoite osiągi W123. Przyzwoite, to znaczy, że przyspieszenie do setki trwało 10 sekund, a prędkość maksymalna to 200 km/h.
Z ciekawostek: w książce serwisowej ponoć było napisane, że producent nie podaje procedury obsługi tylnego mostu, gdyż nie przewiduje jego awarii. I co do trwałości mostu to była prawda – tylne mosty w Mercedesie nie psuły się prawie nigdy. I nie wyły w przeciwieństwie do tych z FSO… Czyli że jednak można było. Niemniej w serwisówce Mercedesa procedura rozbiórki mostu była jak najbardziej opisana. Napęd samochodu – klasyczny.

No i jeszcze to niezapomniane brzmienie Diesli z wtryskiem pośrednim. Tak, to nie wstyd tu właśnie dać ten niezapomniany klekot.

https://youtu.be/zs0hTR9G11Y
Produkcję modelu zakończono po 11 latach w roku 1986.

Czas rozprawić się z tym mitem. Tak naprawdę to nie miał on nic wspólnego z rzeczywistością W latach, kiedy wypuszczano W123 ceny samochodów były obliczane tak, że firma zarabiała na każdym wyprodukowanym egzemplarzu. I to wcale niemałe pieniądze, bo Mercedes przyznał się, że na każdym W123 niezależnie od wersji firma miała średnio 10 000 dolarów zysku, z czego 30% szło do dealera, a 70% do firmy, dzięki czemu nie było konieczności zarabiania na serwisie, wystarczyło produkować więcej nowych modeli. W123 powstało prawie 2,7 miliona sztuk (i szybką matematykę pozostawiam Wam, możecie obliczyć ile miliardów ówczesnych dolarów ten model firmie przyniósł). Nigdy przedtem ani potem żadna firma nie powtórzyła takiego sukcesu w prestiżowym segmencie E. Powiesz – nieprawda. Audi 100 C3 robiono przez 9 lat i pełno ich jeździło. Owszem, ale wyprodukowano ich 1,1 miliona. BMW serii 5 w szczytowym okresie produkcji zrobiono 1,3 miliona jednego modelu (E34). Zgoda – Volvo wyprodukowało więcej sztuk modelu 244. Ale oni mieli dużo mniejszy zysk na sztuce, bo nie mieli tej pozycji jaką miał Mercedes i musieli auta sprzedawać taniej. Oto jak bardzo Mercedes odstawił konkurencję!

By to pokazać jeszcze jaskrawiej – w roku 1982 Mercedes sprzedał więcej modeli W123 niż VW swojego hitu, czyli Golfa. Więc naprawdę Mercedes miał się bardzo dobrze, jeśli chodzi o finanse i W123 była koniem pociągowym firmy, a nie jego kulą u nogi. Sprzedaż tego auta przynosiła firmie potężny zastrzyk gotówki. Gdyby tak nie było, nie powstałby równie udany W124. A powstał, był podobnie trwały, a sprzedano go tylko niewiele ponad 100 000 sztuk mniej niż W123. Więc ta legenda naprawdę nie ma racji bytu, bo W123 nie doprowadził Mercedesa do bankructwa, a wręcz przeciwnie, dał potężny zastrzyk gotówki firmie i ugruntował pozycję Mercedesa jako firmy prestiżowej produkującej świetne samochody.

Co zatem się stało, że przestano produkować auta trwałe?

Świat się zmienił. Klienci zaczęli żądać coraz więcej, ekolodzy wtrącili swoje 3 grosze, a UE zaczęła nakładać coraz większe wymagania pod względem bezpieczeństwa. Już nie tylko poduszki czy pasy stały się obowiązkowe, ale także ABS, ESP i masa innych systemów. To bardzo podrażało produkcję aut. A przecież nie można podnosić cen samochodów w nieskończoność. Doszło do tego, że samochód stał się dobrem powszednim, więc i jego cena także musiała być przystępna. Zatem co zaczęli robić producenci, skoro mieli coraz mniejsze zyski na sprzedaży samochodów? Zaczęli szukać tańszych poddostawców (wiadomo, że odbiło się to na jakości podzespołów). Ale tego też nie można było obniżać w nieskończoność. Więc postanowiono zarabiać na serwisie.
Poprzez produkcję podzespołów trwałych i drogich, ale w jednym module z podzespołem tanim i zawodnym.
Poprzez specjalistyczne narzędzia potrzebne do naprawy auta czy komputery oraz oprogramowanie (potrzebne nawet do takiej prozaicznej czynności jak wymiana akumulatora).
Nawet płyn od wycieraczek musi być oryginalny, bo przypadkowo wlany powoduje wyświetlenie komunikatu o braku płynu, a konsekwencją tego jest unieruchomienie pompki od spryskiwacza szyb.

I tak oto sami sobie zgotowaliśmy to, że auta są coraz gorsze… Wszystko oczywiście pod przykrywką bycia ekologicznym. Tylko ciągła utylizacja tych aut jest mniej eko, niż wyprodukowanie porządnego, trwałego auta. Serio.

I przytoczę jeszcze slogan reklamowy Mercedesa W123:
“Auta się psują. Nasze później niż inne”
Co zatem obecnie poszło nie tak?

Zatem kochajmy W123. Takie trwałe auta jak on już nie wrócą. Szkoda.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułCały świat nas oszukuje!
Następny artykuł1H MUZYKA RELAKSACYJNA DO NAUKI + SZUM MORZA + OCEAN + DO NAUKI + DO PRACY