fot. LaPresse – Spada / Ferrari / Alpozzi
Które edycje z pierwszych dwóch dekad XXI wieku zostaną kibicom w pamięci? Którzy herosi włoskich szos będą wspominani po latach?
Mediolan-San Remo to pierwszy wielki wyścig wiosny, pierwszy w kalendarzu kolarskim monument.
W tym roku jako pierwszy wykreślony został z kalendarza, w obliczu szalejącej w Europie i na świecie pandemii wirusa SARS-Cov-2.
Sportowa rozrywka schodzi w naturalny sposób na dalszy plan wobec wyzwań przed którymi stoją społeczeństwa. Wprowadzone w kolejnych krajach, w tym w Polsce, ograniczenia swobody poruszania się i aktywności społecznych ograniczyć mają rozprzestrzenianie się pandemii.
Dla kibiców kolarstwa, którzy dziś pozostali w domu i żadnego wyścigu w telewizji nie zobaczą, to początek dłuższego okresu bez emocjonujących zmagań. By ten czas wypełnić, przynajmniej dzisiaj, przygotowaliśmy wybór najbardziej pamiętnych, najlepszych edycji “La Primavera” w XXI wieku.
W 2004 roku ponownie doszło do walki sprinterów, a faworytem ostatnich metrów był Włoch Alessandro Petacchi.
Rozprowadzanego „Ale Jeta” na ostatniej prostej wyprzedził jednak Eric Zabel, który poprzednio czterokrotnie rozstrzygał na swoją korzyść walkę w najdłuższym wyścigu świata. Wszystko zdawało się iść zgodnie z planem – Niemiec ruszył jak rakieta, wyszedł z koła zawodnikowi Fassa Bortolo, podniósł nawet ręce do góry… i uśmiech spełzł mu z twarzy.
Pewność siebie kosztowała go triumf – na kresce koło wystawił mu Hiszpan Oscar Freire i to on stanął na najwyższym stopniu podium.
W 2009 roku widzowie w San Remo byli świadkami niesamowitej walki między Markiem Cavendishem a Heinrichem Hausslerem. Brytyjczyk wykazał się fantastycznym finiszem i triumf wydarł na linii mety, a ostatnie 100 metrów dobitnie pokazało, że zasługuje na przydomek “missile” – pocisk.
Po przejechaniu Poggio, w stronę San Remo sunął cały peleton, a brytyjski sprinter był osłaniany przez doświadczonego George’a Hincapiego. Ku zaskoczeniu wszystkich z dalszej pozycji wyskoczył do przodu Haussler i długim finiszem próbował przesądzić na swoją korzyść setną edycję Mediolan-San Remo. W pogoń rzucił się Cavendish, nadludzkim wysiłkiem przeskakując do uzyskującego przewagę kolarza Cervelo i dosłownie o gumę pokonując go na kresce.
Gerald Ciolek faworytem nie był. Niemiecki sprinter w sezonie 2013 reprezentował grupę MTN-Qhubeka i miał być jej liderem. Jego triumfy pomóc miały ekipie zaistnieć na mapie zawodowego peletonu.
Sukces w “Primaverze” sam w sobie byłby olbrzymim wyczynem, ale Ciolek wygrał wyścig, którego apokaliptyczne warunki kibicom zapadły głęboko w pamięć. Na linii mety pokonał wschodzącą gwiazdę, Petera Sagana, który na wygraną w monumencie musiał jeszcze poczekać.
Michał Kwiatkowski do Mediolan-San Remo przymierzał się już wcześniej. W 2016 roku bezskutecznie atakował na Poggio, w poprzednich edycjach na zjeździe z Poggio leżał w kraksie. Rok 2017 przyniósł jednak zasadnicze zmiany.
Kwiatkowski wygrał Strade Bianche i do San Remo jechał jako jeden z faworytów. Na Poggio utrzymał się za atakującym Peterem Saganem, a dwójka zyskała jeszcze wsparcie Juliana Alaphilippe’a. Trójka z niewielką przewagą osiągnęła szczyt wzniesienia i na zjeździe próbowała ją utrzymać.
Pracował faworyzowany w sprincie Sagan, Kwiatkowski i Alaphilippe na płaskim odcinku po dwa razy wyszli na zmianę. Trójka na ostatnie 300 metrów dojechała razem, a Słowak rozpoczął finisz gdy tylko zobaczył, że Kwiatkowski minimalnie puścił koło. Polak wiedział jednak co robi i miał wystarczająco dużo sił by z mistrzem świata powalczyć na finiszu.
Po 7 godzinach rywalizacji dwóch rywali z juniorskich szranków w San Remo dzieliły milimetry. Polak i Słowak zderzyli się za linią mety, a kilka sekund wymienili uścisk dłoni.
Vincenzo Nibali jest kolarzem wyjątkowym. W dobie kategoryzacji kolarzy i rozbicia na poszczególne specjalizacje, Nibali zdołał skompletować palmares porównywalne z kolarzami, którzy w XX wieku wykuli legendę tego sportu.
Włoch wygrał wszystkie trzy Grand Toury, ale na koncie ma też dwie edycje Il Lombardia, a od 2018 roku także Mediolan-San Remo. Triumf we włoskim monumencie utrwalił status kolarskiego mistrza, kolarza potrafiącego wygrać wyścig, który z góry sklasyfikowany był jako nieodpowiadający jego charakterystyce.
Nibali na Cipressie i Poggio atakował w przeszłości. Jego akcje stawały się przedmiotem żartów, jego atak w tej fazie wyścigu miał nastąpić tyko by po kilku kilometrach zostać zakończony, podobnie jak nadzieje Włochów na wygraną ich rodaka.
Nie w 2018 roku.
Nibali na Poggio nie miał sobie równych. Atak Włocha zmiótł konkurencję do defensywy, pomogli koledzy z ekipy, którzy grupę spowolnili na wąskiej szosie. Nibali na zjeździe ku nadmorskiemu miasteczku prezentował kunszt sztuki zjazdów, a na płaskim odcinku dojazdowym determinację i moc człowieka, który oszukać chce wmawiany mu latami mit przeznaczenia.
Na ostatnich metrach “Rekin z Mesyny” widział szarżujących za sobą sprinterów, ale nic sobie z tego nie robił. Pierwsze miejsce na kresce wyniosło go nie tylko na najwyższy stopień podium, ale na piedestał historii włoskiego kolarstwa.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS