fot. Team BikeExchange
Michael Matthews od kilku lat jest jednym z przedstartowych faworytów wyścigu Mediolan-San Remo. 30-latek w sobotę metę osiągnął jako szósty i z wyniku nie był zadowolony.
Dla Australijczyka to już szósta pozycja w czołówce “Primavery”. Poprzednio dwa razy finiszował trzeci (2015 i 2020), 7. (2018) oraz 12. (2017 i 2019).
Liguryjski finał najdłuższego z klasyków na papierze wpisuje się w charakterystykę Matthewsa: kolarza dynamicznego, potrafiącego wygrywać sprinty z grupy, ale równocześnie świetnie czującego się na krótkich podjazdach. W tym roku kolarz formacji BikeExchange liczył na nawiązanie walki z faworytami: Woutem van Aertem, Mathieu van der Poelem i Julianem Alaphilippem. Wielkiej trójce kroku dotrzymał, ale to nie wystarczyło, by liczyć się w walce o zwycięstwo.
Nie jestem zadowolony, zdecydowanie nie. Przyjechałem wygrać. Startowałem w tym wyścigu już tyle razy, za każdy razem kończy się to tak samo: jestem tak blisko, ale jednak tak daleko. Myślałem, że w tym roku się uda, trenowałem niesamowicie ciężko przed tym wyścigiem. Nie wyszło, jestem zawiedziony
– komentował swój występ.
Matthews przejechał Poggio w pierwszej grupce, ale po zjeździe stanął przed wyborem: ścigać Jaspera Stuyvena czy czekać na finisz. Wybór podjęty przez Australijczyka i większość jego grupki skończył się walką o drugie miejsce, a Matthewsowi na ostatnich metrach zabrakło mocy by pokonać młodszych rywali.
Zacząłem Poggio na dalszej pozycji, ale udał o mi się przebić na koło tych najlepszych. Wiedziałem, że oni [Alaphilippe i Van Aert] są najsilniejsi w kontekście ataku na Poggio. Wiedziałem, że muszę się ich trzymać, wiedziałem, że muszę być gotowy i wiedziałem, że będę w stanie z nimi pojechać
– tłumaczył.
W grupie byli sprinterzy, Stuyven postawił wszystko na jedną kartę i to była chyba najlepsza decyzja
– skwitował.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS