A A+ A++

Ten mecz wyglądał trochę jak starcie superbohaterów. Ze współczynnika xGoals wynika, że Pedro Henrique powinien zdobyć w pierwszym kwadransie 0,06 bramki. Miał na koncie dwa gole. Oba wyczarował niemalże z niczego. Wcale nie dostał wymarzonej wrzutki po rogu. Nie musiał trafić z połowy akurat za kołnierz. Zrobił rzeczy wielkie. Po tym piorunującym początku spotkania praktycznie niemożliwym było, by Jagiellonia odwróciła losy meczu i by ktokolwiek na boisku przebił wyczyn brazylijskiego napastnika. Stało się i jedno, i drugie.

Największym superbohaterem spotkania wybieramy Dominika Marczuka, który zaliczył hat-tricka asyst. Skrzydłowy Jagiellonii wyglądał trochę jak młody Wojtek Kowalczyk – przy każdej z trzech asyst schodził do środka i wyprowadzał w pole rywali klasycznym zwodem na zamach. W skali od zera do dziesięciu, gdzie dziesięć to poziom naszego serdecznego druha z redakcji – mocna dziewiątka.

Pierwszy zwód na zamach: najpierw Marczuk ograł Cestora, ale znacznie bardziej skompromitował się Luizao, którego Imaz zwiódł prostym przecięciem piłki, tworząc sobie w polu karnym ogromną przestrzeń, z której grzechem byłoby nie skorzystać. To Hiszpan zaczął akcję, którą sam wykończył.

Drugi zwód na zamach: Marczuk nawija Abramowicza (absurdalne, że dał się tak łatwo) i posyła mierzoną wrzutkę na kompletnie niepilnowanego Naranjo. Jakubik bezradnie rozkładał ręce – chłopie, do nikogo nie masz prawa mieć pretensji, powinieneś tam być i kryć gościa, który biega po swojej stronie.

Trzeci zwód na zamach: Marczukowi tym razem pomogło szczęście, bo tracił kontakt z glebą i kopnął byle w pole karne, gdzie Pululu dostawił nogę.

W taki sposób z 0:2 zrobiło się 3:2.

A przecież Marczuk powinien mieć na koncie w zasadzie cztery asysty, bo jeszcze przy 1:2 fantastycznie wrzucił na głowę Imaza, ale ten trafił w poprzeczkę. Absolutnie zjawiskowy mecz skrzydłowego. Abramowicz wyglądał przy nim jak jeden z filozofów ze słynnego skeczu Monty Pythona (nawet wypowiada się podobnie). Kojarzycie? Uczestnicy tego „starcia” przemyśliwują każde zagranie tak długo, że ich gra wygląda jakby po murawie biegało jedenastu żółwi. To właśnie Abramowicz przy Marczuku. Najlepszy indywidualny występ sezonu w Jadze. Jeden z najlepszych indywidualnych występów w całym sezonie.

A przecież zaczęło się od wielkich rzeczy ze strony Henrique.

Naprawdę wielkich. Jeszcze do gola z połowy można podejść z pewną rezerwą: pomogły przecież okoliczności, w każdym sezonie pada po kilka takich bramek. Ale to trafienie na 1:0? Choćby stały przy nim trzy defensywne wieże z Cracovii, to i tak mogłyby nawet nie wyskakiwać, bo nie miałyby żadnych szans. Aż sobie przypomnieliśmy jak Canal+ mierzyło kiedyś wyskok dosiężny Miłosza Przybeckiego. Fachowcy wyliczyli, że skacze wyżej niż Cristiano Ronaldo. Napastnika Radomiaka o taki wyczyn nie podejrzewamy, ale ktoś mógłby zaprosić go do laboratorium, bo naprawdę – mega kozacki był ten jego wyskok. Symptomatyczne zresztą, że jego rywal w walce o miejsce składzie ma dwa metry, a to Henrique uchodzi za specjalistę od gry głową. No i jednocześnie odkleja od siebie łatkę specjalisty od strzałów w obramowanie.

On także powinien skończyć z lepszymi liczbami. Fatalnie zachował się przy kontrze trzech na trzech, gdy Radomiak miał już 2:0 – nie przypilnował linii spalonego, zapachniało słynnymi akcjami z cyklu Głupi & Głupszy, bo biegł na ofsajdzie przez kilkadziesiąt metrów. Trafił za to do siatki w drugiej połowie, gdy – uwaga, lekko skomplikowana sekwencja – Machado strzelał z dystansu, trafił w rękę Semedo, piłka poleciała w przestrzeń opanowaną przez Henrique, który poszedł na piłkę pazernie jak tygrys na zwierzynę. Sędzia musiał odwołać to trafienie (ręka w ofensywie).

Wysłaliśmy pochwały dla Marczuka, ale należą się one dla całej Jagi. To nie tak, że grała świetnie, a Radomiak strzelił gole z niczego. Nie, drużynie z Podlasia przez długi czas nic nie wychodziło. Weźmy takiego Pululu – chłop wyglądał, jakby grał inny mecz. Gdy zabierał się z piłką, to koledzy nawet mu się nie pokazywali. Szedł samemu na dwóch. Podawał do nikogo. Jego współpraca z Imazem nie istniała. Środek pola? Przez długi czas to Dieguez robił najwięcej przy rozegraniu (a to przecież stoper). Naranjo snuł się jakby był nieobecny (może to dlatego Jakubik zapomniał, by go pokryć?). Gol z połowy Henrique to efekt genialnego strzału, ale też absurdalnej straty Sacka, który po prostu podał do przeciwnika.

Ale wyszli z tego. Pokazali charakter godny zespołu ze średnią 2,14 punktu na mecz. Ten świetny sezon był jak dotąd zbudowany na pewnym paradoksie: najlepszą dyspozycję od lat Jaga złapała akurat w momencie, gdy jej największa gwiazda, Jesus Imaz, ma najgorsze wejście w sezon od niepamiętnych czasów. Dziś w końcu zagrało jedno i drugie: do świetnego meczu całego zespołu Hiszpan dołożył indywidualne fajerwerki. Warto o tym wspomnieć, by świetny występ Hiszpania zginął gdzieś pomiędzy wrzutkami Marczuka i uderzeniami Henrique.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułPolskie obrazy zrabowane w czasie II wojny światowej wciąż są w rosyjskich muzeach
Następny artykułKatarzyna Cichopek na sentymentalnym szlaku. 15 lat temu brała tam ślub