A A+ A++

Ach, ten mecz dostarczył tylu ciekawych wątków i był tak szalony, że aż trudno zdecydować, od czego zacząć. Dlatego najpierw może odnotujmy wydarzenie, które nie wymaga szczególnie rozbudowanego komentarza. Robert Lewandowski wreszcie strzelił gola w nowym sezonie. No co, akurat stanął w odpowiednim miejscu i czasie, trafił do pustaka. Tyle, dziękujemy. Więcej wartościowych rzeczy Polak dzisiaj nie zrobił. Prędzej psuł, tak jak setkę w końcówce spotkania.

Inaczej jest w sprawie Ferrana Torresa, potencjalnego rywala „Lewego” w walce o miejsce w pierwszej jedenastce. Czacha nam dymi, kiedy próbujemy zrozumieć, dlaczego Hiszpan nie dostaje od Xaviego większej liczby minut na początku sezonu. Widać, że jest w gazie i czego nie dotknie, zamienia w złoto. Oczywiście to nie jest tak, że między sezonami przeobraził się w jakiegoś wirtuoza. Nie, nie przesadzajmy. Ale na pewno ma coś, czego nie pokazuje od dłuższego czasu nasz rodak – pazerności i pewności siebie.

Ferran rekinem, Robert płotką

Czasami naprawdę można odnieść wrażenie, że jeśli Robert nie dostanie piłki w komfortowych warunkach, czytaj: do pustaka tak jak dzisiaj, bramki po prostu nie strzeli. Zupełnie inne sygnały wysyła Ferran, który sam potrafi wygenerować sobie okazję bramkową, przetrzymać piłkę, wygrać kluczowy pojedynek. Jest też bardziej ruchliwy, chętniej atakuje wolne przestrzenie i wydaje się, że choćby na podstawie tych dwóch rzeczy bardziej pasuje do aktualnego kształtu drużyny. Jakość to osobna kwestia, tu nie ma żadnych wątpliwości. A łącząc to wszystko, pozostaje powiedzieć coś, co rok temu brzmiałoby jak największa herezja…

Chcielibyśmy zobaczyć, jak Xavi sadza na ławce „Lewego” i daje szansę Ferranowi na pozycji napastnika w wyjściowym składzie. Czemu nie? Skoro na skrzydełku i tak hasa już 16-latek, który potrafi mieć ogromny wpływ na grę zespołu, dlaczego nie pójść z nieoczywistymi wyborami trochę dalej?

No, dobra. Wybór napastnika w Barcelonie będzie teraz wywoływać dyskusję co tydzień, natomiast kwestią absolutnie bezdyskusyjną jest to, że piłkarz z rocznika 2007 dosłownie czaruje na boiskach LaLiga. Jest jednym z najlepszych na boisku, daje konkrety i do tego wygląda, jakby pełny repertuar zagrań miał dopiero pokazać. Każdy kibic piłki nożnej wie, że talenty łatwo przehajpować i że w jeden dzień wszystko może się zawalić choćby przez uraz. Ale nie da się nie zachwycać Laminem Yamalem, który gdyby nie miał 16 lat, zapewne totalnie wygryzłby ze składu Raphinhę i stał się skrzydłowym z potencjałem na rozegranie największej liczby minut. Wiek jest jednak kluczowy. Nie można przecież kogoś takiego zajeżdżać.

Yamal zachwyca wpływem na grę Barcelony

Problem w tym, że w Barcelonie wszyscy już widzą, ile dobrego daje na boisku Yamal. Młodziutki Hiszpan dziś zapisał się w historii LaLiga jako najmłodszy piłkarz z asystą w XXI wieku, dwa razy obił obramowanie po świetnych indywidualnych akcjach, momentami złomował doświadczonych obrońców i właśnie po jednym z jego rajdów Lewandowski strzelił zwycięskiego gola. Gdyby uznać jeszcze, że sędziowie popełnili błąd z brakiem rzutu karnego dla Barcy po faulu Baeny, Yamalowi można by też jeszcze przypisać właśnie wypracowaną jedenastkę.

Zresztą, sami spójrzcie na jego statystyki, które dla kibica „Dumy Katalonii” nie są niczym nowym:

  • 36 celnych podań (90%)
  • jedna asysta
  • trzy udane dryblingi (100%)
  • jedno kluczowe podanie
  • sześć wygranych pojedynków (60%)
  • dwa razy faulowany

To byłby dobry występ dla zwykłego zawodnika z już wyrobioną marką, ale mowa przecież o niezwyczajnym 16-latku, dzisiejszym MVP meczu. Jeśli zdrowie mu dopisze, może być wielki. Tu nie trzeba być żadnym ekspertem, żeby zobaczyć, z jakim generacyjnym talentem mamy do czynienia. Oszlifować, chuchać, dmuchać i nie zajechać – to zadanie dla Barcelony w najbliższych miesiącach, a docelowo także latach.

Rollercoaster, który mógł potoczyć się w różne strony

A żeby nie było tak cukierkowo, powiedzmy sobie wprost, że Barcelona była o krok od wielkiej kompromitacji. Mieć 2:0 i tak się sfrajerzyć, żeby na tablicy wyników pojawiło się 2:3? Serio, dramat. Villarreal zagrał bardzo fajne spotkanie, nie bał się Barcy i miał plan na karanie jej za granie w dziewiątkę. Tak, w dziewiątkę, bo Sergi Roberto i Marcos Alonso jako szeroko wystawieni boczni obrońcy to przecież zamach na samych siebie. Pedraza (dwie asysty), Baena (gol i asysta), Sorloth i Moreno czasami robili w ofensywie, co chcieli. Szczególnie ten ostatni dawał show w kreowaniu akcji i raz postarał się nawet o bardzo dobrą kopię magicznego podania Messiego z jego debiutanckiego meczu w MLS. Ta asysta drugiego stopnia przy golu Sorlotha – serio, palce lizać.

I aż trudno było uwierzyć po godzinie gry, że gospodarze będą w stanie ten mecz jednak wypuścić. Bo strzelić trzy gole nawet przeciekającej w defensywie Barcelonie i chociaż nie zremisować – cholera, to też trzeba umieć. Ale postronni obserwatorzy nie mieli prawa narzekać, bo generalnie to była świetna reklama ligi hiszpańskiej. Ze sporymi dawkami wesołego futbolu, kilometrami wolnej przestrzeni, z grą od bramki do bramki. Gdyby nie fakt, że zobaczyliśmy szyld LaLiga, nazwy drużyn i nazwiska na koszulkach, moglibyśmy pomyśleć, że to mecz mocnych ekip z Premier League na fajnej intensywności. W tych czasach to komplement, ale też nie będziemy się oszukiwać, że takie spotkania są normą. Nie, natomiast kto zdecydował się wybrać akurat tę kolejkę górską w futbolowym parku rozrywki, nie mógł żałować.

Villarreal – FC Barcelona 3:4 (2:2)

12′ Gavi
15′ de Jong
26′ Foyth
40′ Sorloth
50′ Baena
68′ Ferran Torres
71′ Lewandowski

Fot. Newspix

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykuł“Усик відмінно завершив шоу”: відомий промоутер прокоментував скандальний удар Дюбуа
Następny artykułУкраїна буде країною номер один у галузі military tech – президент