Duńczycy występ na Euro 2020 rozpoczęli od dwóch porażek i na dodatek najedli się strachu z dużo ważniejszego powodu. Zamarli – cały świat zamarł! – w spotkaniu z Finlandią, kiedy na boisko padł Christian Eriksen. Okazało się, że piłkarz Interu Mediolan miał atak serca. Niedługo potem przeszedł zabieg wstawienia rozrusznika, na szczęście piłkarz wyszedł już ze szpitala.
A Dania podniosła się, wyszła z grupy, a potem w 1/8 finału zlała Walię 4:0. W sobotę zagra o awans do najlepszej czwórki z Czechami.
ROZMOWA Z MATHIASEM HEBO RASMUSSENEM, PIŁKARZEM CRACOVII
Jarosław K. Kowal: Zgaduję, że ostatnie dni były dla pana, jak dla wszystkich Duńczyków, pełne emocji.
Mathias Hebo Rasmussen: Zgadza się. Duński futbol ma swój wielki czas. Dwa tygodnie temu wstrząsnęła nami wszystkimi historia Christiana Eriksena. Jednocześnie ona nas wszystkich wzmocniła. Nasza reprezentacja pokazała nie tylko kawał dobrego futbolu, ale też to, jaki ma szacunek dla życia drugiego człowieka.
Pełna zgoda. Piłkarski świat był zachwycony tym, jaką solidarność pokazali piłkarze i kibice.
– Tamten mecz oglądałem w domu rodzinnym w Danii. To było dzień przed moim wyjazdem do Polski. Zorganizowaliśmy grilla, była moja rodzina, moja dziewczyna, było też kilku przyjaciół. Byliśmy zmrożeni, polały się łzy. A potem faktycznie cały świat słał wyrazy wsparcia. Tutaj, w Polsce, też wszyscy wypytywali mnie głównie o Eriksena. Dopytywał o niego każdy, kto tylko wiedział, skąd pochodzę – od recepcjonisty w hotelu po kolegów z szatni.
Ma pan kontakt z reprezentacją?
– Oczywiście. Grałem w drużynie z Mathiasem Jensenem [w FC Nordsjælland – przyp. red.], który w sobotnim meczu z Walią wszedł na boisko w drugiej połowie i dał asystę przy golu na 3:0 [Dania wygrała 4:0 – przyp. red.]. Moimi dobrymi kolegami są Joachim Andersen z Fulham i Anders Christiansen z Malmo FF. I jeszcze Robert Skov, z którym grałem w reprezentacji olimpijskiej. Mają świetny zespół, są bardzo zgrani, a to ważne. Aha, i jeszcze jedno: przy Kasperze Hjulmandzie, selekcjonerze reprezentacji Danii, stawiałem pierwsze kroki w dorosłej piłce. To on włączył mnie przed laty do pierwszego składu Nordsjælland.
Rozmawiał pan z nimi po sobotnim zwycięstwie?
– Rozmawiałem z Jensenem. Mówił, że atmosfera była niezwykła. Mecz odbył się w Amsterdamie, a dzięki obecności tłumów duńskich kibiców czuli się, jakby grali na Parken, w Kopenhadze.
Wspomniał pan o występie na igrzyskach olimpijskich, ale do dorosłej kadry się pan nie dobił. Są jeszcze szanse?
– Z kadry olimpijskiej chyba tylko Skov pojechał na Euro. A co do mnie: szanse oczywiście na razie nie są największe, ale w piłce nigdy nic nie wiadomo. Trzeba mieć marzenia. Pamiętam siebie z dzieciństwa. Jako pięcioletni chłopiec biegałem za piłką po ogrodzie i marzyłem, że któregoś dnia zagram poza granicami Danii. Było na to pewnie 0,1 proc. szans. Wszyscy mi powtarzali, żebym raczej pomyślał o normalnej pracy, że to wszystko mało prawdopodobne…
Nasz kraj nie jest duży, a jednak Dania jest jedną z ośmiu najlepszych drużyn Europy, w składzie mamy graczy z topowych lig. By dostać powołanie, być może trzeba by było wcześniej dostać się do Premier League czy Serie A. Na razie więc drzwi do reprezentacji są dla mnie zamknięte, ale kiedyś może się to zmienić.
Co Dania może osiągnąć na Euro?
– Przed startem turnieju podstawowym celem było wyjście z grupy, co z odrobiną szczęścia się udało. Teraz już wszystko może się wydarzyć, jesteśmy w stanie wygrać z każdym. Widział pan nasz grupowy mecz z Belgią? Przegraliśmy, ale pokazaliśmy się z bardzo dobrej strony. Zresztą wystarczy spojrzeć w statystyki, stworzyliśmy sobie więcej okazji na gola niż rywale. Jesteśmy w stanie odegrać rolę czarnego konia na tym turnieju, dojść nawet do finału.
Mathias Hebo Rasmussen FOT. Łukasz Żołądź/Cracovia.pl
A co pan sądzi o występie reprezentacji Polski?
– Przeciwko Słowacji nie zagraliście zbyt dobrze, ale z Hiszpanią to już co innego. Robert Lewandowski zrobił swoje, także przeciwko Szwecji, ale ostatecznie zabrakło wam trochę szczęścia. Mieliście przecież świetne okazje w pierwszej połowie tamtego meczu. W zasadzie niewiele zabrakło do wyjścia z grupy.
Jak wspomina pan igrzyska olimpijskie w 2016 r.?
– To było dla mnie i dla całej mojej rodziny duże przeżycie. To w końcu największa sportowa impreza świata. Może nie jest aż tak ważna dla piłkarzy jak choćby dla lekkoatletów, ale mimo wszystko nigdy nie zapomnę m.in. ceremonii otwarcia na stadionie Maracana. Oglądało ją 100 tys. ludzi z trybun i miliony sprzed telewizorów.
Pojechał pan tam m.in. z Nikolaiem Brock-Madsenem, byłym piłkarzem Cracovii. On panu doradził przenosiny do Polski, do Krakowa?
– Z nim akurat nie rozmawiałem przed transferem. Mamy natomiast wspólnego menedżera z Christianem Gytkjærem [były piłkarz Lecha Poznań – przyp. red.]. To on opowiedział mi dużo dobrego o polskiej lidze. Miałem co prawda oferty z czołowych duńskich klubów, było też jakieś zainteresowanie z innych europejskich krajów. Przyjechałem jednak do Krakowa, zobaczyłem piękny ośrodek treningowy, porozmawiałem z prezesem oraz z trenerem, którzy opowiedzieli mi o planach. I zdecydowałem, że chcę grać tutaj.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS