Mateusz mówi, że tych obrazów z lasu już nie odzobaczy. A chciałby, bo ma dopiero 16 lat i powinien cieszyć się końcówką dzieciństwa. Ale jak ma to robić, gdy w nocy widzi twarz 3-letniego chłopca – całą w błocie i z oczami pełnymi strachu. Podaje zziębniętemu dziecku sucharek, a ono go tak łapczywie pochłania, jakby nie jadło od tygodni. Takie maluchy nasłuchują w lesie każdego szmeru. Już nawet nie płaczą, bo boją się, że przyciągną uwagę służb granicznych.
Jeszcze przed dwoma laty las w Hajnówce kojarzył mu się z wycieczkami na grzyby i widokiem żubrów przystających pomiędzy drzewami. Później zaczęły go rozjeżdżać rosomaki i wozy wojskowe. Wylano tam asfalt i wzniesiono metalowy płot. – Wydaje mi się, że już nigdy nie zobaczę w nim piękna przyrody, tylko zawsze będę tam widział brutalność strażników i ból uchodźców. Będę pamiętał, ile ten las pokonał ludzkiego życia – mówi Mateusz Rybak.
Aby zobrazować tę brutalność, pokazuje zdjęcie chłopaka z Sudanu, którego nogi są pokryte siniakami. Miał zostać pobity przez polskich pograniczników i wypchnięty do Białorusi. Mateusz widział też pogryzione ciała uchodźców, na których służby Łukaszenki spuściły psy. Do tego dochodzą opowieści o gwałtach, jakich dopuścili się Białorusini na migrantkach. O wodzie wylewanej na ziemię w odpowiedzi na błagania: “Dajcie nam pić”.
Gdy ostatnio wybrał się z mamą na “Zieloną granicę” Agnieszki Holland, zobaczył w tym filmie także swoją historię. Tę, którą przeżywa od dwóch lat. – To takie lustro, w którym wszyscy możemy się przejrzeć. Ale wielu chce je zbić, byle tylko w nim się nie zobaczyć – ocenia mój rozmówca.
“Biały do kraju, czarny do lasu”
Zaczęło się latem 2021 roku, gdy na polsko-białoruskim pograniczu wybuchł kryzys humanitarny. 14-letni Mateusz usłyszał wtedy od rządzących i ich propagandystów, że granicę szturmują terroryści. – Chciałem sprawdzić na własne oczy, czy tak jest. Poszedłem więc z rodzicami i aktywistą Grupy Granica do lasu w naszej Hajnówce – wspomina.
Pierwszego dnia na nikogo tam nie trafili, choć czuli dym z dogasających ognisk. Gdy wrócili do lasu dzień później, spotkali już grupę mężczyzn. Przy ogniu stał 11-letni chłopiec, jego starszy o sześć lat brat oraz ojciec. W oddali pozostawało jeszcze siedem osób. Byli spragnieni, dlatego Mateusz podał im wodę i zobaczył na ich twarzach wdzięczność. Po krótkiej rozmowie okazało się, że mieli mało jedzenia. Aktywista z Grupy Granica poszedł więc do sklepu po prowiant, ale też śpiwory i kalosze. – Byli uszczęśliwieni, gdy dostali te rzeczy. Ale też dlatego, że nie zawiedliśmy. Mogliśmy ich przecież zostawić albo donieść na nich służbom. Zobaczyłem, że propaganda rządu i TVP nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Widziała w tych ludziach żywą broń, a oni byli ofiarami – mówi.
W kolejnych dniach dominowało u niego zdziwienie. Stawał naprzeciwko ludzi z Syrii, którzy uciekali przed eksplozjami bomb i brutalnymi zamachami ISIS. Przebyli tysiące kilometrów i prosili go o wodę. – A przecież dotarli do rozwiniętego kraju, dla którego taka pomoc nie jest żadnym problemem. To Polska powinna tych ludzi napoić i nakarmić, a nie ja. Nie dość, że robię to za nią, to jeszcze muszę być cicho w lesie, żeby nie ściągnąć na uchodźców uwagi polskich służb. Ludzie proszą: “Pomóż nam, bo u nas w kraju trwa wojna”. A ja mogę dać im wodę, batona i tyle. Na więcej prawo w moim kraju mi nie pozwala. Absurd – podkreśla.
Na tym zdziwienia Mateusza się nie skończyły. Po Syryjczykach do polskiego lasu przybyli Irakijczycy i Sudańczycy. Gdzie ich kraje, a gdzie nasz – zdumiewał się chłopak. – To przecież tyle tysięcy kilometrów, a skutki konfliktów w ich ojczyznach widać w naszym lesie! Tyle że mało kto chce to zauważyć. Gdy zacząłem patrzeć w oczy uchodźców, zdziwiłem się, w jakim kraju żyję. Dowiedziałem się, że jest bardzo rasistowski. Ukraińcom pomagamy i dobrze. Ale jeśli ktoś ma ciemniejszy kolor skóry, to go zostawiamy. Biały do kraju, czarny do lasu – stwierdza 16-latek.
“Dziecko woła przez las moje imię”
Latem Mateusz Rybak rezygnuje z wakacyjnych wyjazdów, by pomagać uchodźcom. Bywa, że do lasu chodzi dzień w dzień. Teraz ma szkołę, więc może to robić “tylko” parę razy w tygodniu. Do plecaka pakuje butelki z wodą, batony, suchary, paszteciki, czekolady, daktyle, po czym razem z innymi aktywistami przedziera się przez krzaki i lasy w Hajnówce.
Czasem uchodźcy na ich widok uciekają. Mateusz goni ich kilkaset metrów, wołając po angielsku, że niesie pomoc humanitarną. Gdy już rozpoznają w nim przyjaźnie nastawionego chłopca, a nie pogranicznika, uspokajają oddech. – Widząc, że targam dla nich plecak z jedzeniem, niekiedy płaczą i tulą się do mnie. Chcą się odwdzięczyć, zapraszają do wspólnego jedzenia. Nie będę żarł tego, co przyniosłem, więc wyciągam z kieszeni swój batonik i siadamy razem. Na chwilę są uszczęśliwieni – opowiada.
Bywa, że mają poranione stopy, skręcone i obrzęknięte kostki, stłuczone kolana. Wyciąga wtedy z plecaka bandaże, nożyczki do ubrań, żele i płyny dezynfekujące, po czym ich opatruje.
Najgorsze jednak są rozstania. Bo pomaga, jak umie, a później rzuca: “Muszę iść, powodzenia!”. Zostawia ich w lesie nocą i czasem w środku zimy, by wrócić do ciepłego domu. Do niedawna w takich chwilach słyszał głosy dzieciaków, które wołały za nim przez las: “Mateusz!”. – Teraz tych maluchów nie ma, bo zatrzymał je mur na granicy, ale wcześniej było ich wiele. Od noworodków, przez pięciolatki, aż po moich rówieśników. Powinni być w domach, chodzić do przedszkola albo do szkoły jak ja. A musiały chować się po lesie, żeby przetrwać – tłumaczy.
Wołały za nim przez las, bo – jak domyśla się chłopak – widocznie dał im chwilowe poczucie bezpieczeństwa. Nie doniósł na nich, tylko nakarmił i przytulił. Jedno z nich chowało się pod jego kurtką, jakby na moment chciało stać się niewidzialne. By mogło pójść z nim do domu. – Ale niestety mamy takie prawo, że nie mogłem go zabrać. Porusza mnie to. Bo niby żyjemy w XXI wieku, a pomoc dziecku o innym kolorze skóry jest uznawana za zło. Nie mogę się do tego przyzwyczaić – przyznaje mój rozmówca.
W wieku 14 lat został nazwany “agentem Putina”
Gdy Mateusz zaczął pomagać uchodźcom w lesie, dowiedział się, że jest “agentem Putina” i “wysłannikiem Łukaszenki”. Słyszał to polityków obozu rządzącego, czytał w wiadomościach od hejterów, ale – co bardziej dotkliwe – mówili mu to również koledzy z podstawówki. Jako 14-letni “współpracownik Kremla” stracił kumpli. Skończyły się wspólne przejażdżki rowerami po Hajnówce. Został mu tylko las.
– Słyszę od rówieśników: “A po co pchasz się do pomocy ciapakom?”, “Dlaczego chodzisz do tych śmierdzieli?”, “Po cholerę zajmujesz się brudasami z lasu?”. Powtarzają rasistowskie teksty po dorosłych. W podstawówce nauczycielka mówiła do mnie, że ludzie z lasu nas zgwałcą, obrzucą kamieniami, bo to terroryści i żywa broń Łukaszenki. Wszystko to pochodzi z propagandy rządowej. Ale gdyby rasizmu nie było w Polsce, to takich tekstów nikt by nie podchwytywał. Ludzie poszliby jak ja do lasu i szybko by sprawdzili, że propagandowa szczujnia jest odklejona od rzeczywistości. Że nic, co mówi o uchodźcach, nie jest prawdą. Bo nie terrorystów tam widać, ale np. trzymiesięczne niemowlę, które nie ma mleka. Albo ciężarną kobietę, która trzyma się za brzuch, skręca się z bólu, jest w złym stanie i trzeba szybko wezwać do niej pomoc – podkreśla.
A jak ktoś nie może pójść do lasu, to – zdaniem Mateusza – powinien chociaż zobaczyć nowy film Agnieszki Holland. – To prawdziwy obraz tego, co dzieje się na granicy od dwóch lat. Nie tylko tego, co złe. W filmie są pokazani strażnicy, którzy pomagają uchodźcom, dając im np. batony. Bo i tacy są po polskiej stronie. Ale są też ci, którzy szarpią, biją i wypychają bezbronnych ludzi do Białorusi – mówi.
Na początku Mateusz dziwił się tym kontrastom, teraz już mu spowszedniały. Ale zdumienie wróciło, gdy niedawno usłyszał o aferze wizowej. Przypomnijmy, od początku września polskie media i politycy opozycji informują, że za łapówki i bez weryfikacji mogło trafić do Polski nawet kilkaset tysięcy osób z Azji i Afryki. – Rząd mówił, że uchodźcy z tych regionów to terroryści, a jednocześnie wpuszczał ich do Polski za 4-5 tys. dolarów. Czyli nie chcemy ludzi z lasu, ale ściągamy takich samych, bo płacą. Jeden jest terrorystą, bo nie ma pieniędzy, a drugi nim nie jest, bo ma kasę. Władzy nie obchodzą łzy dzieci z lasu, których rodzice są bez grosza – ocenia 16-latek.
Po filmie Holland “ciapaci” stali się ludźmi
Agnieszka Rybak czuje dumę z tego, że jej syn zaangażował się w pomoc uchodźcom. Ale widzi też falę hejtu, która na niego spada. – Jestem nią przerażona. Ludziom nie podoba się to, że Mateusz chodzi do lasu i karmi tam potrzebujących. Niektórzy dorośli mówią, że zniszczą nas jako rodzinę. Jego rówieśnicy grożą, że połamią mu nogi. Nie daje po sobie poznać, że go to dotyka, ale widzę, z czym musi mierzyć się na co dzień – wyznaje.
Jak dodaje, absurdalne jest to, że ludzie nazywają 16-latka “wysłannikiem Putina”. I to tylko dlatego, że robi, co mu sumienie podpowiada. – Rozumiem, że boją się obcych z innych kultur, ale to jeszcze nie znaczy, że mogą obrażać moje dziecko – podkreśla.
Gdy oboje byli na premierze “Zielonej granicy” w Białymstoku, grupa chuliganów z wicemarszałkiem województwa podlaskiego próbowała zakłócić pokaz filmu. Ale nie na tym Agnieszka Rybak się skupiła, tylko na “światełku w tunelu”. – Widziałam tam przeciwników pomagania uchodźcom i hejterów Mateusza. Wiem, że nimi są, bo znam ich z widzenia. Pisali w internecie, że nie warto iść na ten film, bo to propaganda. Mimo to poszli i wyglądali na takich, którym “Zielona granica” dała do myślenia. Jeden z tych ludzi zmienił nawet sposób mówienia o uchodźcach. Nie nazywał ich już “brudasami” czy “ciapatymi”, tylko ludźmi. Więc coś ten film im dał. Może to jakaś nadzieja? – podsumowuje moja rozmówczyni.
Napisz do autora: [email protected]
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS