Dzisiaj, 12 stycznia (06:50)
Jak nie ulec pokusie „wściekłej” jazdy w mieście, kiedy ma się auto z mocą przekraczającą na przykład 400 KM? Jak wyzbyć się chęci „depnięcia” spod świateł, czy wyścigów z ulicznymi rywalami? Da się?
Niegdyś byłam zwolenniczką teorii, że dzieci wywołują migreny oraz przysparzają jedynie samych kłopotów. Wówczas sądziłam, że bicie rekordów prędkości autem lub jednośladem z punktu A do B jest równie ważnym wyczynem, jak zdobycie ośmiotysięcznika. Mojej familii kazałam przyrzec, że w przypadku rozbicia samochodu o wystarczająco twardą przeszkodę, w mej ostatniej woli znajdą odpowiedni zapis o konieczności odbycia ostatniej drogi na cmentarz z najwyższą możliwą prędkością, autem z co najmniej V8 pod maską, no i musowo z manualem – a jakże! “Jak umierać, to godnie” – myślałam. Podobnie wyglądały moje motoryzacyjne wybory, czyli jeździłam sprzętami “na sterydach”, minimum po chiptuningu. Rzecz jasna chętnie i często korzystałam z ich niemałych możliwości. Jakież to było głupie…
Dziś mam spokojne kombi z automatem, córkę na pokładzie w najbezpieczniejszym foteliku świata, ubezpieczam każdą dalszą podróż oraz głoszę wszem i wobec konieczność ograniczenia prędkości przy placówkach oświatowych…
A mimo to motoryzacyjnych emocji na polskiej drodze mi nie brakuje. Gdy np. wyjeżdżam żwawą testówką na drogę, od razu widzę zainteresowanie – zwłaszcza kierowców w autach z mocnymi silnikami pod maską. Wiadomo – takie samochody mają odwracać oczy, więc projektuje się im spuchnięte nadwozia, wybrzuszone błotniki i nadkola. Na tylnej klapie koniecznie musi spocząć jakieś olbrzymie skrzydło spojlera. Do tego zmodyfikowane, obniżone i wzmocnione zawieszenie, koniecznie większe obręcz … czytaj dalej
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS