Rok temu podczas drugiej fali Covid-19 uruchomiono w Polsce program #PolskieSzwalnie. W ramach akcji firmy biorące w niej udział (w tym LPP, do którego należy Reserved) miały uszyć maseczki ochronne; według założeń programu maseczki powinny trafić m.in. do szkół i sklepów.
I ponad 170 mln maseczek zostało uszytych, lecz z materiału, który się do tego nie nadawał. – Na pierwszy rzut oka było widać, że materiał nie spełnia żadnych norm. Do tego jest fatalnej jakości. A jeśli nie spełnia norm, to tym bardziej nie będzie ich spełniać uszyta z niego maseczka – opowiada rozmówca Onetu.
Były kierowca Kornela Morawieckiego
Za program odpowiedzialna była Agencja Rozwoju Przemysłu (ARP), a w związku z tym jej szef Cezariusz Lesisza – były asystent i kierowca Kornela Morawieckiego, ojca premiera Mateusza Morawieckiego
Do koordynowania akcji włączono także 25-letniego absolwenta prawa, który po pracy w firmie Apple jako konsultant – dzięki znajomościom z Morawieckimi – trafił do ARP i to od razu na stanowisko specjalisty ds. marketingu i PR.
Czytaj także: Im większe logo, tym lepiej się sprzedają – maseczki, które krzyczą „jesteśmy luksusowe!”
W celu uszycia maseczek ARP kupiło materiał za 40 mln zł, który następnie trafił do współpracujących z rządem szwalni. Flagową szwalnią była ta, która powstała w Stalowej Woli; jej wyposażeniem zajęła się firma Hilltech, która sprowadziła linie produkcyjne i zatrudniła 24 pracowników.
Zaczyna się szycie i zaczynają się problemy
Gdy fabryki przystąpiły do szycia okazało się, że materiał nie nadaje się do uszycia maseczek. – Chodziło o to, że w jednym miejscu materiał był bardziej gęsty, czyli lepiej zabezpieczał przed wirusem, a w innym mniej. Każda maska mogła mieć inne parametry – wyjaśnia rozmówca Onetu.
Maseczek z materiału, który zakupiła ARP, nie zatwierdził Centralny Instytut Ochrony Pracy (CIOP), potwierdzając, że materiał nie nadaje się do produkcji maseczek medycznych.
Produkowane maseczki posiadały jedynie świadectwo, że nie stanowią zagrożenia dla zdrowia człowieka. – Podobne świadectwo posiadają chusteczki do nosa – mówi znawca branży dla Onetu. – One też nie stanowią zagrożenia dla zdrowia człowieka, ale w żaden sposób nie chronią przed koronawirusem.
Poza złym materiałem pozostałe części maseczki, jak gumki i druciki, pozostawiały wiele do życzenia, o czym mówi źródło Onetu.
– Część drucików ARP kupowała w sklepach ogrodniczych, chodzi o takie druciki utrzymujące kwiatki w pionie. Z kolei gumek szukali w masarniach. Część gumek kupowali też w Chinach. Z tych materiałów nie dało się zrobić kompletnie nic: powyginane, brudne, pozalewane i niedopasowane do specyfiki maszyn.
Onet poprosił o ocenę maseczek dr Pawła Grzesiowskiego, specjalistę w zakresie profilaktyki zakażeń oraz eksperta Naczelnej Rady Lekarskiej ds. walki z COVID-19. Stwierdził, że maseczka “nie nadaje się do użycia”. – Mogłaby być raczej rozdana na budowach czy w gospodarstwach jako maska przeciwpyłowa, ale nie może być maską używaną przez osoby chcące się chronić przed wirusem – mówi dr Grzesiowski Onetowi.
Zobacz: Maseczka wędrowna. Czyli fikcja higieniczno-epidemiologiczna
Gdzie trafiły trefne maseczki?
Oficjalnie do szkół trafiło ponad 37 mln maseczek. Chociaż, gdy Onet zadzwonił do kilku dyrektorów szkół, zdziwieni odpowiadali, że żadnych maseczek nie dostali i nikt im ich nie proponował.
4 mln maseczek zostało wysłanych na Białoruś w ramach pomocy humanitarnej. Rzecznik ARP przyznał, że wysłane maseczki były niemedyczne, zatem nie chroniły one przed koronawirusem.
66 mln maseczek znajduje się wciąż w magazynach ARP, a 105 mln masek medycznych zostało przekazanych do Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych (RARS).
Mogły być dobre maseczki
Firma Hilltech, koordynująca fabrykę w Stalowej Woli, postanowiła wyprodukować partię maseczek z materiału, który sama wybrała. I te maseczki zostały dopuszczone do użycia przez Centralny Instytut Ochrony Pracy.
Po zaakceptowaniu przez CIOP firma zapowiedziała ARP, że jest w stanie rozpocząć produkcję maseczek z innego materiału w każdej chwili.
Ale ARP nie była zainteresowana produkcją certyfikowanych masek proponowanych przez Hilltech. Dlaczego? – W fabryce zalegał nienadający się do produkcji materiał za 40 mln zł – mówi informator Onetu.
Dowiedz się więcej: Premier kazał państwowym spółkom kupować maseczki. „Jakiekolwiek, byle były” [ZNAMY KULISY]
Koniec dla firmy
Firmie w Stalowej Woli ARP miała płacić 100 tys. zł miesięcznie. Jednak gdy inne szwalnie szyły maseczki bez certyfikatów, firma Hilltech czekała na zlecenia. Zgodnie z umową z ARP firma powinna być gotowości, za co Agencja miała płacić, z czego jednak nie się wywiązała.
W efekcie firma się zadłużyła, chociaż należności ARP wobec Hilltech zbliżają się do miliona złotych. Firma nie wytrzymała jednak finansowo; zwolniła pracowników i opuściła fabrykę w Stalowej Woli.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS