A A+ A++

Najpierw Tatry na dwa tygodnie, potem rumuńskie Karpaty, a na koniec Alpy (w ramach podróży poślubnej przełożonej z zeszłego roku).

Melanż w „Niebostanie” w Łodzi. I zaległa premiera książki mojego kolegi.

Znaleźć spokojną działkę w szczerym polu. Wzorowaną na twierdzy.

Pojechać na wieś, posłuchać szumu ptaków i drzew. Wyłączyć wszystkie świecące ekrany komputera, telefonu, tableta, telewizji. Oddychać głęboko. Śmiać się głośno.

Piwo z widokiem na ludzi.

Odprowadzić dziecko do przedszkola.

Odwiedzić biuro. Zapłacić ZUS.

Szukanie pracy (również piwo!).

50 km na rowerze. Drugi koniec Polski motocyklem.

Dieta (po ciąży by się przydała; jak tylko otworzą siłownie i plenery, to ruszę z impetem).

Piszcza Piska, północne Włochy, Ibiza, Bug (obowiązkowo kieliszeczek nalewki truskawkowej w Wiórkowej Chacie w Mielniku), jakieś zadupie na drugim końcu świata.

Odpocząć.

Polacy marzą o tym, co to będzie, gdy „to” już się skończy. W zasadzie nie wiadomo co – epidemia? restrykcje narzucone przez rząd? strach o zdrowie, życie i pracę? nauka zdalna w szkołach?. Wiadomo, że teraz jest ciężko, a marzenia – jak zawsze – są narzędziem, żeby poradzić sobie z rzeczywistością. Jak więc wyobrażamy sobie świat w mitycznym „kiedyś”?

„Będę się ruchał na mieście”

Daniel ma 33 lata, jest singlem w Warszawie (mówi o sobie, że samotnym kawalerem). W czasie epidemii koronawirusa najbardziej brakuje mu bliskości z innymi ludźmi, tak po przyjacielsku czy koleżeńsku. – Teraz jakikolwiek fizyczny kontakt odpada, rozmawiamy przez telefon, widzimy się, nawet urządzaliśmy sobie spacery w odpowiedniej odległości, ale nie ma przytulania, głaskania, spontanicznego dotykania – czuje tęsknotę. – Mam troje domowników, to moi serdeczni znajomi, ale nie jesteśmy tak blisko, żebym w domu zrekompensował te braki. Zresztą jak widzimy się codziennie, to przecież nie padamy sobie w ramiona przed wspólnym śniadaniem. Brakuje podrywu i flirtowania.

Niedawno poznał w „Biedronce” Włocha. Kasował zakupy w foliowych rękawiczkach przy samoobsługowej kasie i jak podniósł głowę między pstrągiem a szpinakiem, to spotkali się wzrokiem. Daniel poczekał na niego przed sklepem, zagadali się nawzajem. – To był nowy wymiar podrywu, na odległość metra, z długą kolejką do Biedronki w tle i prawie pustymi Alejami Jerozolimskimi po drugiej stronie. Odprowadził mnie do domu, zapadał zmrok, przed bramą do kamienicy powiedział, że mam oczy jak ryś – mówi Daniel.

Po wejściu do domu zorientował się, że wydzwania do niego szefowa. Oddzwonił. Nie przedłużyła umowy, bo koronawirus i nie wiadomo, co będzie. Niedawno dowiedziałem się, że będę bezrobotny. Mogę współpracować z firmą na zasadzie wolnego strzelca. Pomyślałem: coś się kończy, coś się zaczyna.

– Jak to się wszystko skończy, to pójdę się ruch****. Przepraszam za obcesowy język, ale o tym najbardziej marzę. Teraz usycham i ratuję się masażami. Z moim koronakochankiem randkujemy online, robię sobie rum z kolą i limonką, on chodzi po swoim mieszkaniu. Jest ogień. Nie mogę się doczekać, aż znowu się spotkamy.

Jak nie wyjdzie z Włochem, to Daniel zamierza ruszyć w miasto, gdzie można rach ciach kogoś poderwać, do klubu czy do baru. Już układa sobie w głowie kolejność odwiedzin („Niebo” albo „Nad Wisłą”).

Marzy: – Gdzie będzie mnóstwo ludzi, na których będę patrzył i nawiązywał kontakt wzrokowy i zapraszał nim do flirtowania. I gdzie będą tańce. Wejdę w sam środek tańczącego tłumu i jak poleci Depeche Mode to wyciągnę z kieszeni buteleczkę poppersa, sztachnę się i przy przyspieszonym biciu serca wyobrażę sobie, że wszyscy ludzie na parkiecie tkwią ze mną w falującym miłosnym uścisku.

Czytaj też: Jak Polacy kochają się w kwarantannie

Ślub w najbliższym możliwym terminie

Mirella mieszka z partnerem Markiem i ich 7-letnim synkiem Patrickiem w Bristolu na Wyspach Brytyjskich. Są ze sobą 9 lat. Ona ma inne nazwisko, a dziecko i jej partner – inne. Chcieli uporządkować swoją sytuację i planowali ślub na kwiecień. – Żadne wielkie wydarzenie. Taki bardziej na sztukę, dla formalności. Kupiliśmy mieszkanie i nie chcieliśmy, żeby w razie śmierci ktoś z naszej polskiej rodziny położył łapę na naszej własności. Zależało nam, żeby mieć to za sobą.

– Miała być elegancka sukienka z czerwonymi trampkami. Na luzie, ale z klasą. Potem jakiś obiad w jednej z ulubionych restauracji – mówi.

Epidemia pokrzyżowała im plany.

– Nie jest moje pierwsze małżeństwo, dlatego potrzebowałam orzeczenia o rozwodzie – mówi Mirella. A takie orzeczenie mogła dostać jedynie w Polsce. Urzędnicy USC w Stargardzie Szczecińskim podpowiedzieli jej, że jeśli nie może urzędu odwiedzić osobiście (odwołane loty), to niech przyjdzie do urzędu ktoś z jej rodziny. Wysłała brata.

Bratu żadnych dokumentów nie wydano. – Niech pani założy konto na e-PUAP, tam wyślemy dokumenty – podpowiedziała jej przez telefon polska urzędniczka. Póki co nic nie przyszło, zresztą i tak w Wielkiej Brytanii wszystkie śluby w urzędach są odwołane.

Mirella stara się przestrzegać przepisów kwarantanny: siedzieć w domu, ewentualnie raz dziennie na spacer albo na zakupy. Do pracy w fabryce części do samochodów nie chodzi. W maju ma czterdziestkę, ale nie wie, jak ją spędzi. – Przydałoby się hucznie, bo to okrągła rocznica, ale pewnie będzie niemożliwe. Może upiekę jakieś ciasto?

Co ze ślubem? Będzie w pierwszym możliwym terminie.

Jak nie Jedwabnym Szlakiem, to przez Grecję

Sylwia i Michał Romaniukowie w zeszłym roku założyli kanał youtube’owy Elcamper. Pod koniec lutego wrócili z podróży po Grecji i Bałkanach i na czerwiec zaplanowali kolejną wyprawę swoim camperem – do Mongolii przez Rosję.

Sylwia: – Postawiliśmy wszystko na jedną kartę, zainwestowaliśmy oszczędności. Chcieliśmy kuć żelazo póki gorące, przybywało nam użytkowników.

W przerwie między jednym wyjazdem a drugim mieli zobaczyć się z rodziną, znajomymi, postarać się o wizy do Federacji Rosyjskiej, załatwić wszelkie formalności, poszukać partnerów i wyremontować auto.

Michał: – Tak ładnie nam się to w zeszłym roku rozkręciło. Nas samych sukces naszego kanału zaskoczył. Już byliśmy tak blisko, żeby zacząć z tego żyć, a tu niestety… – mówi Michał.

Pojawił się wirus, zamknięto granice, a ambasada Rosji do maja nie przyjmuje wniosków wizowych. Trudniej też o części do campera, który remontują.

Sylwia: – Teraz nawet nie ma mowy o pozyskaniu partnerów naszej wyprawy. Nie wysyłamy maili do firm, bo mają teraz poważniejsze problemy i będzie trudno wysupłać od nich jakieś dodatkowe pieniądze.

Dorywczo przygotowują strony internetowe dla innych przedsiębiorstw. Nie jest łatwo o klienta. Ci, którzy byli zainteresowani ich usługami przed epidemią, teraz rezygnują.

– Na pewno nie jest tak, że nasze plany zupełnie runęły. My i tak wyjedziemy. Nie wiemy tylko, kiedy i jaką trasą – deklaruje Sylwia. – Jeśli uda nam wyruszyć w czerwcu i będą dostępne wizy do Rosji będziemy chcieli dojechać do Mongolii i wrócić Jedwabnym Szlakiem. Jeśli sytuacja potrwa dłużej i nie wszystkie granice będą otwarte, pojedziemy gdzie się da, ale raczej wschód: Gruzja, Armenia, Turcja, może Iran, a wracając Grecja. Ważna jest pogoda, nie mamy w końcu pojazdu terenowego tylko zwykłego dostawczaka przerobionego na camper. Jedno jest pewne: dalej będziemy nagrywać nasze podróże i opowiadać o odwiedzonych miejscach.

Czytaj: „A może tak naprawdę nie ma żadnego wirusa”? Każdy dzień pandemii rodzi nowe teorie spiskowe

Może i dobrze się złożyło, tonęlibyśmy w długach

Jagoda jest szczęśliwa, bo przed chwilą dowiedziała się, że z pracy wypuszczają jej chłopaka. Tomek pracuje w noclegowni dla bezdomnych. Jeden z pensjonariuszy miał podejrzenie koronawirusa. – Na wyniki czekał pięć dni. Wydawały się wiecznością. Na szczęście okazało się, że nie jest zarażony.

Jeszcze kilka tygodni temu planowali wziąć kredyt na mieszkanie. – Znalazłam idealne. Jakieś osiemdziesiąt metrów, jak na nas bardzo duże i niedaleko naszego obecnego mieszkania. Ma dużo skosów, można w nim dużo zakamarków zaaranżować. Siedzę i projektuję sobie kuchnię.

– Może nie ma tego złego? Gdybyśmy wzięli kredyt, to bylibyśmy teraz w czarnej d**** – przyznaje. – W tym momencie nie mielibyśmy pieniędzy na życie, bo wszystkie pieniądze przeznaczylibyśmy na wkład własny.

Jagoda opowiada historię swojej przyjaciółki: – Dwa tygodnie przed początkiem epidemii podpisała umowę przedwstępną na nowe mieszkanie. Cieszyła się, bo jej zakład kosmetyczny nieźle się rozwijał. Wszystko się posypało, gdy musiała zamknąć salon. W tym momencie nie ma z czego żyć. Do tego jest w ciąży.

Jagoda jest rekwizytorką na planach filmowych. Prace w produkcjach zostały przerwane. Przed koronawirusem mieli całkiem dobrą zdolność kredytową. – Teraz mamy ważniejsze rzeczy na głowie. Codziennie się martwię, czy Tomek wróci do chaty i czy się nie zarazi. Na noclegowni jest 140 mężczyzn, głównie starszych i schorowanych. Jeśli jeden się zarazi, to można szykować hurtowo worki.

Czytaj: Podczas epidemii ofiary przemocy żyją z oprawcą pod jednym dachem. I nie mogą uciec

Bądźmy realistami

Ewa Pluta twierdzi, że po epidemii od razu zacznie przygotowywać się na kolejne uderzenie wirusa, które według niektórych ekspertów nastąpi już jesienią. – Będę się uczyć na dzisiejszych błędach, czyli zaaranżuję kawalerkę tak, by mieć w niej choćby symbolicznie wydzielone przestrzenie: do pracy, relaksu, sypialnię etc. Inaczej trudno żyć. Kupię mnóstwo roślin, które na pewno uprzyjemnią mi następną izolację. Zgromadzę zapasy ryżu, bo jednak makaron bardzo tuczy. Będę przezorną koronaprepperką – ni to żartuje, ni to mówi serio. – Wielką naiwnością było myśleć, że „takie” rzeczy zdarzają się tylko w Afryce i Azji, ale nie bezpiecznej Europie – przyznaje.

Anna, gospodyni domowa, matka dwójki nastoletnich dzieci, prosi o realizm. „Jak to się skończy, większość ludzi będzie szukać sposobów na przetrwanie. Jakie marzenia? Już teraz niektórzy, co pracowali na śmieciówkach, jedzą raz dziennie” – pisze. „My póki co lecimy na pożyczce zakładowej, którą mąż dostał na początku marca. Wydawnictwo wstrzymało mu książkę, spotkania autorskie odwołane, produkcja filmowa stanęła, w telewizji i tak od dłuższego czasu była kupa, dobrze że mąż ma minimalną umowę stałą, to chociaż tyle. Ale i tak najbardziej martwię się, żebyśmy w czasie szczytu nie zachorowali. Moja kuzynka przechodzi koronę, wiem jak to wygląda”.

„Zarabiam mniej więcej połowę albo 1/3 tego, ile płacę rat w kredytach bankowych. Nie mówiąc już o parabankach, które już mnie straszą komornikiem. Tylko jakiś cud może nas teraz uratować. I to tylko na krótką metę” – przyznaje Maciek, mąż Anny.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułDzisiaj, kolejnych 967 nowych osób zakażonych w województwie, w tym 9 w powiecie nakielskim. Zmarło 27 osób
Następny artykułZambrów przywitał Nowy Rok (wideo)