Marian Makula, niekwestionowany mistrz śląskiego humoru, obchodzi w tym roku swoje 50-lecie pracy artystycznej. Z tej okazji, 30 sierpnia w Śląskim Teatrze Impresaryjnym im. Henryka Bisty odbędzie się wyjątkowy benefis, który uczci jego dorobek artystyczny. Wydarzenie to będzie nie tylko okazją do wspomnień, ale także do spotkania z jednym z najważniejszych satyryków naszego regionu.
Benefis 50-lecia pracy artystycznej Mariana Makuli
Z tej szczególnej okazji zapraszamy do lektury wywiadu z Marianem Makulą, w którym artysta w swoim wyjątkowym stylu, dzieli się swoimi wspomnieniami, refleksjami na temat kariery oraz planami na przyszłość. Dowiedz się, co inspirowało go przez te wszystkie lata, jakie były największe wyzwania, i jakie momenty szczególnie zapadły mu w pamięć. To wyjątkowa okazja, by poznać bliżej człowieka, który od dekad bawi i wzrusza swoją publiczność.
Serdecznie zapraszamy do przeczytania wywiadu i wzięcia udziału w świętowaniu tego jubileuszu!
Jak rozpoczęła się Pana przygoda z kabaretem i satyrą? Czy pamięta Pan swoje pierwsze występy?
Marian Makula: Moje pierwsze występy to jeszcze w łóżeczku kiedy wykonywałem tzw. wokalizy i darłem buzię, domagając się kolejnych łyżeczek grysiku od mamy i omy stojących obok. Echo się niosło wtedy po całym Ryndorfie. Kolejne popisy to przedszkole przy szpitalu w Bielszowicach gdzie moja mama była wychowawczynią. Ja byłem niegrzecznym przedszkolakiem i zamykano mnie w piwnicy. Tak, tak wtedy stosowało się inne metody wychowawcze i nieraz mi “zerżnęli moje poślednie jestestwo”, albo siedziałem w ciemnicy, gdzie w samotności ćwiczyłem popisy wokalne. Nasajmprzód było pedziane – “Marian być cicho, bo ci złoja rzyć”, a potem to już wiecie, mamy się nie certoliły, jak dziś.
Pierwszy mój publiczny występ odbył się w izbie przyjęć wspomnianego szpitala kiedy to do mojej stopy wlazła drzazga sporej wielkości. Mama niosła mnie przez drogę na rękach, a ja wrzeszczałem wniebogłosy, chwytając się drzwi furty, gałęzi, wszystkiego, co miałem w zasięgu. Byłem na ten czas obiektem powszechnego podziwu obecnych, co, zresztą w pewnym stopniu zostało mi do dziś. W akcie drugim już w izbie siedziała na moich plecach siostra szpitalna, trzymała mnie mama, a doktor próbował drzazgę wyjąć. Ja dzięki wyćwiczonym układom choreograficznym unikałem skalpela, a przy okazji kopnąłem w kozetkę na kółkach, która z rozpędem uderzyła w oszkloną szafę z medykamentami. Koniec końców występ zakończył się happy endem i moja stopa pozbyła się kawałka nieprzyjaznej materii.
W latach szkolnych lubiłem słuchać popularnego w Radiu “Podwieczorku przy mikrofonie” i w szczególności upodobałem sobie monologi J. Ofierskiego, które zaczynały się od słów “Cie chłoroba”. Potem nieco zmodyfikowane tekstowo prezentowałem je na licznych gyburstagach mojej licznej familii.
Kiedyś na koloniach poznałem rówieśnika, który pisał wiersze do dziewczyn, a że sam byłem w wieku na tyle dojrzałym, że ciągnęła mnie natura do płci nadobnej, spróbowałem swoich sił w tej materii. Niewątpliwie moje dokonania artystyczne pomogły mi nieco w moich podbojach erotycznych, natomiast dusza satyryka skłoniła mnie do tego, że mojej Grażynce oświadczyłem się w prima aprilis, by w razie odmowy nie doznać dyskomfortu w formie goryczy porażki. Stało się jednak inaczej i do dziś z moją małżonką uchodzimy za wiecznie się spierające małżeństwo.
Z początkiem lat 70. będąc jeszcze w kawalerskim stanie i pod wpływem ośmielających procentowo napoi wykonałem brawurowy popis deklamacji trawestacji Reduty Ordona. O godz. pierwszej w nocy w Parku Strzelnica dotąd pusta widownia zapełniła się kilkudziesięcioosobowym elementem antyspołecznym, który wypełzł z otaczającego park badziewia i rozbrzmiała oklaskami.
A tak na poważnie to w 1973 roku stałem się stałym bywalcem domu Kultury w Bielszowicach, gdzie poznałem nowych ludzi muzyków i artystów i spróbowałem swoich sił zakładając w 1974 roku kabaret Magodrepa (od pierwszych liter nazwisk Makula, Gołąb, Dreszer, Pająk). Występowaliśmy na lokalnych imprezach. Z różnych okazji robiliśmy inscenizacje np. w tradycyjnym pogrzebie basa. Po słynnym spektaklu A. Hanuszkiewicza kiedy to na scenie pojawił się motocykl – ja wjeżdżałem w klubie Basia na “mopliku”, jako Mikołaj. Byliśmy również wykonawcami osobliwego spektaklu, kiedy to odwożąc nieco okrężną drogą trumnę wykorzystaną do pogrzebu basa, w której położył się nasz styrany życiem i sponiewierany trunkiem kamrat, zahaczyliśmy po forsownym przemarszu o restaurację Parkowa na Strzelnicy. Nazywano to miejsce Akwarium. Oj co się działo, co się działo. Zszokowana widownia, po pierwszym zaskoczeniu, zaakceptowała artystów i nawet pełniący role nieboszczyka znalazł dublera. Całe zajście mogło się skończyć tragicznie, ponieważ “konie”, które ciągnęły furę, odmówiły powinności i odczepiony wehikuł zaczął się toczyć w dół po asfalcie, gdzie po bezkolizyjnym przejechaniu głównej drogi, czyli ul. Kokota zatrzymał się przed lokalem ówczesnej siedziby Milicji Obywatelskiej. Na szczęście dyżurny policmajster chyba spał, bo nie zauważył wykroczenia, a aktorzy uspokoili emocje i już spokojne odwieźli gadżet do właściciela p. Botora. Pierwszy duży występ Magodrepy został zakontraktowany w kasynie na Frynie (dziś Śląskim Teatrze Impresaryjnym). Kabaret spotkał się na próbie w Bielszowicach przy ul. Kokota 252, a następnie ja ze wspomnianym Gołębiem – właścicielem dwukołowego rumaka BMW wyruszyliśmy w drogę. Po osiągnięciu przysłowiowej setki na zasypanej żwirem nawierzchni motocykl uniósł się w górę, a ja z tylnego “zica” pofrunąłem, jak Gołąb i osiadłem na klepisku przy żelaznej bramie. Szczęśliwym trafem zdarzenie skończyło się bez poważniejszych reperkusji. Mógłbym tak jeszcze szukać w pamięci innych zdarzeń, ale chce to zrobić w książce, do której przymierzam się od lat.
Dodam, że zamiłowanie do teatru mam od czasu, kiedy zobaczyłem spektakl “Królowa Śniegu” w wykonaniu dzieci na strychu szkolnym w bielszowickiej szkole przy szpitalu. Zacięcia do kabaretu nabrałem po obejrzeniu w Sopocie wyjazdowego programu “Piwnicy pod Baranami”. Zobaczyłem wtedy takich wirtuozów, jak Piotr Skrzynecki, czy legendarna Ewa Demarczyk, która wykonała piosenkę do tekstu Galla Anonima o Bolesławie. À propos piwnicy, to marzy mi się coś takiego na “Kaufhauzie”, a nadzieja jest, bo ostatnio zainteresowali się tym pomysłem panowie Truszczyńscy – właściciele dawnego Komzomu, gdzie piwnice nadają się w sam raz na stworzenie centrum rozrywkowego ze sceną, widownią restauracją, a nawet strzelnicą sportową.
Jakie uczucia towarzyszą Panu przy obchodzeniu 50-lecia pracy artystycznej? Czy spodziewał się Pan tak długiej i owocnej kariery?
Marian Makula: Uczucia mam mieszane – taki słodki kogel-mogel, gdzie po kilkunastu skonsumowanych łyżeczkach smak staje se mdły. 50 lat to kawał czasu, a mój wkład artystyczny w historie tej ziemi jest spory, nie mniej spodziewałem się większej pomocy od podmiotów samorządowych, a nie tylko pochwał, dyplomów, zaproszeń, pucharów i medali, którymi to mam obwieszone ściany mojego biura. Jest mi nie tylko przykro, ale i “gańba”, że władze miasta i województwa, dla którego tworzyłem przez 50 lat, nie znalazły przysłowiowego złamanego szeląga na wsparcie mojego benefisu. Muszę, jak zwykle sam sobie radzić, sprzedając dość drogie bilety na uroczystość jubileuszową. Postaram się, by każdy uczestnik wyszedł z tego wydarzenia pojedzony i z tytką dobrego humoru i necem pełnym satysfakcji.
W programie wystąpi cała plejada gwiazd w tym moja Ferajna i przypomnimy utwory starego Raka, bo chcę, by Krzysiek Hanke i Grzesiu Poloczek zaśpiewali ze mną niezapomniane utwory. Fragmenty moich spektakli wyreżyseruje Izabella Malik, a wystąpią między innymi: Robert Talarczyk, Marta Tadla czy Dariusz Niebudek. Zaprosiłem do udziału Gang Marcela, który zaśpiewa popularne “śląskie szlagry”. Ma być Mirek Jędrowski, Ewa Leśniak i Elżbieta Okupska. Udział zapowiedziała Ala Boncol – znakomita wokalistka, Czesiu Jakubiec – zdobywca wielu kabaretowych laurów a ostatnio dzwonił do mnie Jan Jakub – należyty zdobywca grand prix w Opolu w 1983 roku, a dziś autor wielu komedii teatralnych. Nie sposób wszystkich tu wymienić, ale samego programu jest na kilka godzin, dlatego będzie obfity poczęstunek, a do tego tort, kołocz i “napoje bezalkoholowe”.
Co do mojej kariery to przytoczę historię z TVP Katowice, gdzie będąc z kabaretem Rak, wróżka wróżyła nam z rąk i okazało się, że Krzysiu Hanke zrobi karierę i będzie bogaty, Grzegorz Poloczek też będzie bogaty i zrobi karierę, a mnie wywróżyła, że będę i bogaty, i sławny, i tego się trzymam – czekam na mamonę. (śmiech)
Co inspiruje Pana do tworzenia skeczy i piosenek? Czy są to codzienne sytuacje, historie z życia, czy może coś innego?
Marian Makula: Moja twórczość jest poniekąd efektem mojego buntowniczego charakteru, bo “wilka ciągnie do lasu”. Jest komentarzem otaczającej nas codzienności, krytyczną oceną otaczającej nas rzeczywistości i komentarzem zachodzących wydarzeń. Jest też próbą ośmieszania nagannych moim zdaniem zjawisk i wreszcie walką ze wszechobecną głupotą. Jestem kpiarzem wyszydzającym negatywne postawy, jak byle jakość, lizusostwo, hipokryzję, lenistwo, przesadę. Mam dystans, dystans do wszystkiego, co robię i nienawidzę wszechobecnego krytykanctwa, a doceniam treściwą krytykę.
Śląski język i kultura są mocno obecne w Pana twórczości. Jakie znaczenie ma dla Pana promowanie śląskiej tożsamości?
Marian Makula: Śląska tożsamość i język to od pewnego momentu clou mojego id, ego i super ego. Społeczeństwa, które nie czerpią ze swoich korzeni, stają się łatwym łupem niedouczonych oszołomów, którzy stosują starą rzymską maksymę “dziel i rządź”. Tak też jest u nas. Nim wprowadzimy coś nowego, zastanówmy się, czy stare nie było lepsze. Czasy transformacji przyniosły dużo zmian i tych dobrych i złych, ponieważ w imię doraźnej polityki, zrezygnowały z niektórych doświadczeń swoich poprzedników, a argumentem było jedynie to, że jest to komunistyczne. Zaczęto wprowadzać zagmatwane, rozbudowane procedury, które teoretycznie mają wspomagać działania obywateli, a praktycznie rządzący drogą ustaw i uchwał stworzyli taki system, w którym nie widzi się petenta, jako człowieka, ale jako intruza, który żąda Bóg wie co.
Czy w trakcie swojej kariery napotkał Pan na jakieś trudności związane z tworzeniem w języku śląskim? Jak na to reaguje publiczność spoza Śląska?
Marian Makula: Napotykam ciągle i często są to mało merytoryczne komentarze zmierzające do umniejszenia wartości danego utworu. Od zawsze, chociaż od pewnego okresu mniej, zarzucano mi używanie germanizmów, a przecież nasza godka, bez zapożyczonych z tego języka wyrazów, to jak “zupa bez magi”, albo “galoty bez hołzyntregli”, bo może się okazać, że król jest goły. Język polski jest wręcz naszpikowany obcymi wyrazami w tym niemieckimi i nikt się nie czepia. Germanizmy, to jedna rzecz, a druga, to kodyfikacja. Ja stosuję zapis fonetyczny i polskie litery np. słowo strzyga piszę “strzyga”, a nie “szcziga”, jak nikerzy, chociaż zdarzają mi się niekonsekwencje. Powstały u nas słowniki do zapisu tzw. umlaufów – typu “oma”, “opa”, gdzie stosuje się nad polskimi literami daszki, ptaszki i inne pitraszki. Te zapisy jednak są trudne do czytania przez moje i obecne pokolenia, pobierające naukę w polskiej szkole. Dlatego tak zacząłem pisać, jak piszę i będę dalej, a jak ktoś będzie chciał, to niech to zapisze z wymogami aktualnych tendencji. Uważam jednak, że kodyfikacja naszego języka, gdzie co gmina, “co czelodka, to inno godka” przyczyni się do jej zubożenia, bo w różnorodności tkwi sedno kultury. Poza Śląskiem nasza godka jest przyjmowana z zaciekawieniem – szczególnie prezentowana na scenie i często gęsto wymaga tłumaczenia. Ale co ciekawe, jak zamawiam u nas u masorza kilo knobloszki, to albo widzę zdziwienie albo wręcz wrogi komentarz: “jesteśmy w Polsce i proszę mówić po polsku”. Na co odpowiadam: “no, jo jeżech u siebie i godom po swojymu”. Wymyśliłem nawet taki cytat oparty na Reju: “Wżdy narody postronne niechaj dobrze znają, iż Polacy nie gęsi i swój język mają, a dyć Ślonzoki nie afy i swojim godajom”.
Który z Pana skeczy lub piosenek jest Panu szczególnie bliski i dlaczego?
Marian Makula: Moim najlepszym chyba skeczem był tekst pt. “Bomba”, gdzie sponiewierałem w czasach komuny wścibską cenzurę. Docenił to krakowski prezes Towarzystwa Kultury Teatralnej – Bruno Miecugow, ojciec zmarłego niedawno dziennikarza telewizji TVN Grzegorza Miecugowa. Dostałem nagrodę tzw. “Pacię Prezesa”, którą moja Grażynka wyrzuciła do kosza, bo jej się nie spodobała. Do dziś jej to wypominam. Jeżeli chodzi o piosenki, to mam ich sporo, szczególnie te, do których muzykę pisała Katarzyna Gaertner. Po prostu same wpadają w moje ucho.
Jakie są najważniejsze momenty w Pana karierze, które szczególnie zapadły Panu w pamięć przez te 50 lat?
Marian Makula: Momentów to było sporo, ale za najważniejsze uznałbym kolejne duże widowiska i spektakle, a także koncerty.
Jakie osoby miały największy wpływ na Pana karierę i rozwój artystyczny?
Marian Makula: A było ich sporo. W dużym stopniu jestem tzw. samoukiem. Moim “pierwszym nauczycielem” były moje oczy i uszy. Patrzyłem, słuchałem i poniekąd naśladowałem, nadając im własną czasoprzestrzeń. Kiedyś napisałem, że wszystko trzeba oceniać miarą czasu przestrzeni i nie powinno się wyciągać pochopnych wniosków, bo co było kiedyś normą, dziś już może być wykroczeniem, a nawet przestępstwem.
Jeżeli chodzi o osoby, które wspomagały moją karierę, to moim pierwszym nauczycielem był Leonard Dreszer – chorzowianin, natenczas student i twórca, a obecnie wykładowca szkoły filmowej w Berlinie i właściciel teatru. Leon zapowiedział udział w moim Benefisie. Potem uczył mnie Jerzy Szeja -doskonały recytator, zwycięzca rozmaitych konkursów, jak i też artysta estradowy. Obecnie od lat 80 tych przebywa w Niemczech.
Jednego się nie mogę nauczyć. Jest to śpiewanie solo. Nigdy nie mieszczę się w tzw. tajmie, czyli czasie. Natomiast udało mi się przełamać tę ułomność w rapie, gdzie rytm powala mi zachować płynność mojego wokalu. Potem słuchałem wskazówek bardziej doświadczonych kolegów i obserwowałem ich występy sceniczne pod kątem ulepszenia swoich propozycji repertuarowych.
Czy przez te 50 lat pracy artystycznej zdarzały się momenty, w których chciał Pan zrezygnować? Co motywowało Pana do dalszej pracy?
Marian Makula: Były takie momenty, lecz nie trwały długo. Najbardziej wspominam występ dla pewnej organizacji w hali Grunwaldu Halemba, kiedy po rozstaniu z kabaretem Rak zaprezentowałem się z nowym zespołem “Raki z nowej Paki”. Występ okazał się pełną klapą. Później okazało się, że główną przyczyną tej porażki, był akustyk, który tak nagłośnił salę, że ludzie nie słyszeli nawet tekstu. Okazało się, że akustyk miał do mnie żal, że odszedłem z Kabaretu Rak i chciał mi po prostu zrobić na złość. Zwykle nieprzychylne reakcje działają na mnie, jak “czerwona płachta na byka”, jednak motywują mnie też do szukania lepszych rozwiązań. Dlatego też często się zdarza, że odkurzam niektóre teksty – ja to nazywam cyzelowaniem.
Jakie plany i marzenia ma Pan na kolejne lata swojej kariery? Czy są jeszcze jakieś artystyczne cele, które chciałby Pan osiągnąć?
Marian Makula: Napisać książkę o czasach mojej młodości w podobnym stylu, jak zrobił to Janosch w “Cholonku”. Poza tym w moich szufladach leży kilka niezrealizowanych sztuk i jak tylko znajdą się pieniądze i zdrowie pozwoli, będę je realizował pod auspicjami Teatru Górnośląskiego, dla którego mam nadzieje zdobyć lokum w Rudzie Śląskiej.
W zasadzie co mi się nie udało, to zarobić na mojej sztuce większych pieniędzy, które nie tylko poprawiłyby moją egzystencję, ale pozwoliły na sfinansowanie ciągle powstających pomysłów artystycznych i tego bym sobie winszował na najbliższe lata.
Innym celem jest przekonanie śląskiego społeczeństwa do kultury z “wyższych fachów” niż popularne u nas tzw. hajmat melody często z fajną muzyką, lecz pół grafomańskim tekstem bez treści i puenty.
Jakie rady mógłby Pan dać młodym artystom, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z kabaretem i sceną artystyczną?
Marian Makula: Żeby nie zaczynali od samozachwytów po wygraniu jakiegoś konkursu, czy telewizyjnych show, w rodzaju mam talent, czy Must be the Music, bo często po paromiesięcznej “prospericie” przychodzi rozczarowanie. Po prostu niech robią swoje z dozą autoironii, lecz bez przesadnej skromności. Muszą znać swoją wartość i swoje miejsce w szeregu.
30 sierpnia w ŚTI odbędzie się Benefis 50-lecia Pana pracy artystycznej. Czy można jeszcze zakupić bilety?
Marian Makula: Można zakupić i oby się sprzedały wszystkie, bo jak na razie chętnych do wspomożenia szczególnie ze strony rodzinnego miasta nie widać. Jak mówiłem, przysyłają życzenia, dyplomy, a na realizacje pieniędzy brakuje.
Czego możemy Panu życzyć?
Marian Makula: Zdrowia i środków finansowych na realizacje moich pomysłów.
Dziękujemy za rozmowę!
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS