A A+ A++

W tym panelu wzięło udział kilku zacnych i kompetentnych w temacie ekspertów, z przedstawicielami Polskiego Komitetu Olimpijskiego, Akademickiego Związku Sportowego, Totalizatora Sportowego, Polskiego Związku Piłki Nożnej na czele. I ja miałem przyjemność i zaszczyt znaleźć się w tej grupie, stąd chęć przekazania najważniejszych wniosków płynących z tej dwugodzinnej, poważnej rozmowy.

Panel rozpoczął się od przypomnienia standardowej informacji pochodzącej ze światowej organizacji zdrowia WHO, która opisuje minimalną normę ruchu (najlepiej na świeżym powietrzu) dla zdrowego człowieka na 1,5 godziny dziennie przy średnim wysiłku i dodatkowo co najmniej 1,15 h tygodniowo przy wysiłku intensywnym. Okazuje się, że na dzisiaj, w Polsce, to kryterium spełnia zaledwie 20 procent naszego społeczeństwa. Jest zatem powód, żeby bić na alarm i to mocno. Oczywiście w ciągu ostatnich dwóch lat pandemia mocno ograniczyła naszą swobodę w dostępie do obiektów sportowych, a nawet czasowo lasów, ale nawet z tym zastrzeżeniem dane dotyczące Polski i Polaków są zatrważające, zwłaszcza w najmłodszych rocznikach. W czasie panelowej dyskusji prawie każdy z mówców opowiadał co też jego firma robi dobrego dla szkolenia dzieci i młodzieży i rzeczywiście w wielu wypadkach wygląda to imponująco. Zwłaszcza w wykonaniu najbogatszych i najlepiej zarządzanych związków sportowych, takich jak PZPN, PZPS czy PZKosz, a także tradycyjnych, najhojniejszych sponsorów polskiego sportu takich jak Totalizator, Plus, Orlen, Tauron czy Azoty. Podstawowy mankament tego zjawiska polega jednak na tym, że te wszystkie akcje nie są koordynowane przez żadną instytucję państwową. Nie robi tego ani, dopiero co powstałe z grobu ministerstwo sportu, ani ministerstwo edukacji, ani ministerstwo kultury, ani ministerstwo zdrowia, ani żadne inne.

Cała aktywność sportowych federacji w dziedzinie szkolenia dzieci i młodzieży, nawet jeśli w przeszłości, na starcie projektów, była zasilana rządowymi pieniędzmi, dzisiaj żyje swoim życiem. Tak jest od lat i tak będzie, jeśli Polska nie dopracuje się w końcu, mocnej apolitycznej instytucji, która udźwignie koordynację tych wszystkich wieloletnich akcji. Piszę “wieloletnich”, bo też programy dotyczące szkolenia dzieci i młodzieży nie mogą być krótsze niż w cyklach ośmio-, dwunasto-, a nawet szesnastoletnich. Kiedyś do tej roli aplikował PKOL. Dwukrotnie w przeszłości, kiedy mecenasem PKOL-u było imperium śp. Jana Kulczyka, doszło w jego podwojach do obrad tzw. “Okrągłego stołu na rzecz polskiego sportu”. Na całodniowym posiedzeniu spotkało się ponad dwieście osób, kluczowych w owym czasie dla polskiego sportu. Padały wtedy rożne wnioski, m.in. dotyczące konieczności koordynującej roli ministerstwa sportu w zarządzaniu wszystkimi projektami dotyczącymi polskiego sportu. Niestety, kolejne polskie rządy miały ważniejsze sprawy na głowie. Z czasem kompetencje PKOL-u karłowaciały a ministerstwo sportu, jako samodzielna jednostka, przestało nawet istnieć. A ponieważ życie nie znosi próżni, tę lukę ochoczo i dość skutecznie wypełniły krajowe federacje, państwowi i prywatni przedsiębiorcy. Jednak żadna z tych instytucji nie wychodziła, bo z oczywistych powodów po prostu nie mogła, poza płot swojego podwórka.

Jak zatem walczyć o pokolenie “płatków śniegu”, czyli młodych ludzi urodzonych na przełomie wieków i młodszych od nich też? Kto wyciągnie ich z domu, kto oderwie ich od komputerów i telefonów komórkowych? Kto opracuje ogólnopolski system ze sportową ofertą tak atrakcyjną dla wszystkich, że te porażające dane dotyczące fizycznej aktywności Polaków ulegną pozytywnym zmianom? Przecież nasz kraj, paradoksalnie, jest w absolutnej europejskiej czołówce pod względem ilości i jakości obiektów sportowych. A zapomniane “Orliki” to gigantyczna baza ponad 3000 boisk rozsianych po całej Polsce. I kiedy widzę, jak w małej podwrocławskiej miejscowości, po miejscowym “Orliku” biegają tylko oldboje klubu piłkarskiego, a nie uczniowie lokalnej podstawówki, to myślę, że coś tu jest mocno nie tak. Że ktoś tu coś systemowo przegapił, albo – co gorsza – nie chciał widzieć. I w tym chyba jest pies pogrzebany. Naszą narodową pięta achillesową jest brak szacunku do projektów poprzedników. Choćby nawet były najlepsze, ciężko nam kontynuować czyjeś dzieło. Najlepiej na starcie wyzerować licznik i zaczynać samemu wszystko od początku. I to chyba jest najważniejsze, i to nie tylko w sporcie. Jeśli w końcu nauczymy się budować wieloletnie projekty, które nie ulegają erozji lub unicestwieniu przy zmianie kolejnych politycznych ekip rządzących krajem, to jest szansa dla pokolenia płatków śniegu. I dla całej reszty też.

Marian Kmita, Polsat Sport

Przejdź na Polsatsport.pl

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułW niedzielę protest kobiet w Końskich
Następny artykułPociski AMRAAM dla Arabii Saudyjskiej. Czy zostaną wykorzystane do walki z Huti?