Po konkursie nasi zwodnicy jak jeden mąż mówili, że dali z siebie wszystko i to jest to, na co ich teraz stać. Nasz Naród jednak jest surowy i już, tu i tam, słychać pomruki niezadowolenia, co po raz kolejny dowodzi, że my Polacy nie stąpamy zbyt twardo po ziemi. Bo z czego można było czerpać przed Igrzyskami w Pekinie jakikolwiek racjonalny optymizm w tej dziedzinie? Ano z niczego.
Przecież to był jeden z najsłabszych sezonów naszych skoczków w tym stuleciu i trzeba dziękować Bogu, że dotknął palcem drugiego skoku Dawida Kubackiego na średniej skoczni, bo i tego jednego brązu by nie było. I co? Dopiero byłby płacz, że Polski nie ma wśród dwudziestu sześciu, jak do tej pory, medalowych reprezentacji startujących na igrzyskach. To byłaby rozpacz w kraju, który raz ma, a raz nie ma ministerstwa sportu, a aspiracje ma zawsze, często takie same jak światowe sportowe mocarstwa.
ZOBACZ TAKŻE: Marian Kmita: Igrzyska hipokryzji?
I żeby było jasne, nie mam pretensji do polskich skoczków, ani innych naszych reprezentantów startujących w Pekinie. Wszyscy oni po zawodach mówią, że dali z siebie wszystko i ja im wierzę. Wierzę tym, którzy naprawdę otarli się o medale, jak Kamil Stoch (głęboki szacunek dla Mistrza za ambicję) i panczenista Piotr Michalski. Wierzę też tym, którzy bardzo pozytywnie zaskoczyli i zajęli świetne miejsca w pierwszych dziesiątkach jak: alpejka Maryna Gąsienica-Daniel, biatlonistka Monika Hojnisz-Staręga, snowboardziści Aleksandra Król i Oskar Kwiatkowski czy nasza saneczkarska sztafeta mieszana z mocną, męską dwójką: Wojciech Chmielewski – Jakub Kowalewski.
Ale wierzę też tym, którzy w swoich zawodach przepadli z kretesem i też mówią, że dali z siebie wszystko.
Wierzę, bo wiem, że bycie sportowcem w Polsce, oprócz sielskiego żywota naszych futbolistów, to naprawdę ciężki kawałek chleba. A im bardziej niszowa dziedzina sportu, tym ten los jest cięższy. Cięższy, bo generalnie w Polsce nie ma żadnego globalnego systemu zarządzania sportem w systemie wieloletnim, np. dwóch – trzech cykli olimpijskich. Każda kolejna ekipa rządząca naszym krajem ma swój i tylko swój plan na polski sport. Projekty powstają i gwałtownie kończą się wraz z wynikami kolejnych wyborów do parlamentu.
Dlatego nie ma się co dziwić, że w dziedzinie sportu nie ma prawie żadnej, starannie zaplanowanej i realizowanej, wieloletniej współpracy pomiędzy rządowymi resortami. Ani pomiędzy Ministerstwem Obrony Narodowej, paradoksalnie największym sponsorem polskiego sportu, a Ministerstwem Sportu, bo jak napisałem wyżej raz ono istnieje a za chwilę już nie. Ani też, co gorsza, pomiędzy Ministerstwem Sportu a Ministerstwem Edukacji nie ma wspólnych, długofalowych planów w szkoleniu dzieci i młodzieży opracowanych wspólnie.
I jak my mamy ścigać się z innymi np. w takim biathlonie, kiedy w większości krajów startujących w Pekinie jest to fragment ich sił zbrojnych. Jak przekierować na sport wyczynowy wszystkie dzieci biegające z rodzicami i dziadkami na nartach bez udziału szkoły? Jak to samo uczynić w nartach zjazdowych, na których jeździ ponoć już ponad pięć milionów Polaków?
ZOBACZ TAKŻE: Marian Kmita: Dajmy spokój Idze
A infrastruktura? Tor lodowy dla łyżwiarzy szybkich w Tomaszowie Mazowieckim może dać następców Zbigniewa Bródki za kilka lat, ale żeby gonić Holandię trzeba kolejnych inwestycji, bo to stosunkowo wdzięczna i medalodajna dyscyplina sportu. O masowości i walorach społecznych nie wspomnę.
I tak można wyliczać bez końca. Jedno jest pewne: powinniśmy być dumni ze wszystkich naszych reprezentantów, którzy pojechali na Igrzyska do Pekinu, bo bez wątpienia i bez wyjątku – dali z siebie wszystko, żeby wypaść jak najlepiej. Szkopuł w tym, że inni chcieli tego samego.
Przejdź na Polsatsport.pl
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS