A A+ A++

​Dekadę czeka Pep Guardiola na triumf w Lidze Mistrzów. Odmieniony Manchester City uchodzi za największego rywala Bayernu Monachium. Czy jeszcze raz rozsypie się w kluczowych momentach?

Dobiegała końca 86. minuta gry, gdy Raheem Sterling z czterech metrów kopnął piłkę nad pustą bramką Lyonu. Pep Guardiola padł na kolana i zakrył twarz rękami. Była szansa na dogrywkę, tymczasem chwilę później Francuzi zdobyli trzecią bramkę i było po sprawie. W półfinale Ligi Mistrzów zagrała skromna, ale dobrze zorganizowana drużyna. Manchester City znów wypadł jak zbieranina gwiazdeczek zepsutych wielkimi pieniędzmi.

Smutny romans Manchesteru City z Ligą Mistrzów

Dla Guardioli to była kolejna lekcja. Przez trzy lata odbierał je jako trener Bayernu w półfinale Ligi Mistrzów. Prześladowcami Bawarczyków grających niemiecką wersję tiki-taki były kluby Primera Division: Real Madryt, Barcelona i Atletico. Latem 2016 roku Guardiola przeniósł się do Manchesteru, gdzie dostał nieograniczone środki na budowę drużyny.

Premier League zdominował z marszu. W Europie katastrofa goniła katastrofę. Najpierw Monaco wyrzuciło City w 1/8 finału Ligi Mistrzów. Rok później zespół Guardioli uporał się na tym samym poziomie w FC Basel, by w bitwie o Anglię polec w dwumeczu z Liverpoolem 1-5. To była nauka jaką odbierał Guardiola od Juergena Kloppa, którego udawało mu się wyprzedzić w lidze angielskiej.

Rok później Manchester City znów zakończył sny o potędze w ćwierćfinale. Guardiola miotał się przy linii, gdy jego zespół rozgrywał szalony mecz z Tottenhamem. Po 11 minutach było już 2-2. Po godzinie gry City prowadziło 4-2 i miało półfinał w kieszeni, ale straciło głupią bramkę, a potem sędzia nie uznał gola Sergio Aguero w doliczonym czasie. Pep znów był na kolanach.

Do tego dochodzi porażka z Lyonem sprzed roku. To już nie mógł być przypadek. Wskazówka dla City wydawała się banalna: nie da się podbijać Ligi Mistrzów grając tak frywolnie w defensywie.

W 2017 roku Monaco wbiło City sześć goli w dwumeczu i dlatego awansowało. Rok później Liverpool wbił pięć, a po kolejnych 12 miesiącach Tottenham cztery. Dodając do tego trzy bramki z Lyonem w jednym spotkaniu, mamy w sumie aż 18 goli straconych w rundach, w których drużyna Guardioli odpadała z rozgrywek Ligi Mistrzów.

Kataloński trener w swoim stylu filozofował na temat defensywy. “Bronimy się w ten sposób, że zabieramy rywalowi piłkę” – mówił. “Mogą nam wbić bramkę tylko po stałym fragmencie, lub kontrataku”. Trener, za którym nie stoją wyniki, nie ma racji. Widać było, że Pep się miota, w każdym okienku transferowym wydawał dziesiątki milionów na obrońców.

20 września 2020 roku ogłoszono transfer Rubena Diasa z Benfiki za 68 mln euro, koszty transakcji obniżono o 15 mln wysyłając do Lizbony Argentyńczyka Nicolasa Otamendiego.

Mur obronny Manchesteru City

W ośmiu kolejkach otwierających Premier League City straciło 11 goli i było bardzo daleko w tabeli. Guardiola skarżył się, że terminarz napięty ze względu na pandemię sprowadza na kluby plagę urazów. Skarżył się akurat trener mający do dyspozycji najszerszą kadrę w klubowej piłce.

Od tamtej pory para stoperów Dias-Stones zaczęła funkcjonować genialnie. W 22 kolejnych meczach ligi angielskiej drużyna Guardioli straciła zaledwie 10 goli. Jest liderem z 14 punktami przewagi. Właściwie może się skupić na rozgrywkach Ligi Mistrzów. W niej też broni póki co genialnie. – Jeśli nie tracimy głupich bramek, każdy mecz jest dla nas łatwiejszy do rozwiązania – mówi pomocnik Kevin de Bruyne.

695 minut bez straty gola – seria lidera ligi angielskiej w Champions League jest imponująca. Edersona pokonali piłkarze FC Porto w pierwszej kolejce fazy grupowej – City wygrało 3-1 i od tamtej pory jego bramka pozostaje niezdobyta. Nie wiadomo jednak co się stanie, gdy zespół Guardioli trafi na Bayern, PSG, czy Liverpool. Bukmacherzy stawiają na finał City-Bayern.

Bawarczycy z Robertem Lewandowskim mają bezcenną umiejętność osiągania granic swoich możliwości w najważniejszych momentach. Manchester City przeciwnie. Im stawka w Lidze Mistrzów jest wyższa, tym piłkarze Guardioli bardziej zestresowani. Czy to może się powtórzyć w tym roku?

Kiedy w maju 2019 roku Barcelona wybierała się z trzema golami zaliczki na legendarny już rewanż w półfinale Ligi Mistrzów z Liverpoolem, straciła wcześniej zaledwie jedną bramkę w pięciu spotkaniach fazy play off Ligi Mistrzów. Na Anfield Road Marc Andre ter Stegen sięgał jednak do siatki cztery razy. Podobieństwo nie jest przypadkowe. Manchester City broni się według tej samej filozofii. Czy sprosta zadaniu, gdy trafi na rywala silniejszego fizycznie, grającego wysokim pressingiem?

W 2011 roku Pep odniósł swoje ostatnie wielkie europejskie zwycięstwo. Nad Alexem Fergusonem, który umyślił sobie, że gra defensywna byłaby poniżej godności Manchesteru United nawet w starciu z Barceloną. W finale Ligi Mistrzów na Wembley Leo Messi, Xavi, Iniesta zakręcili jak chcieli najlepszą drużyną w Anglii.

Dwa lata później, gdy Guardiola w aureoli trenerskiego geniusza przeprowadzał się do Bayernu, Klopp pozwolił sobie na złośliwość. “Ciekawe, jak poczuje się Pep, kiedy będzie chciał rozwiązać jakiś problem, a w szatni nie będzie Messiego, Xaviego i Iniesty”.

Od tamtej pory minęło sporo czasu. Wciąż uznaje się, że Guardiola na zawsze zmienił światową piłkę, a jednak nieustannie odbiera lekcje pokory. W rozgrywkach, które w 2009 roku wygrał z Barceloną jako trener-debiutant.

Dariusz Wołowski … czytaj dalej

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułWCK zawiesiło działalność. Koncerty i wydarzenia przeniesione
Następny artykułTop 10: Best of test 2020: najlepsze auta testowe? Oto lista!