Nie bez powodu Memert Stankiewicz jest nazywany pierwszym kapitanem II Rzeczpospolitej. Dowodził wszystkimi najważniejszymi statkami cywilnymi w przedwojennej polskiej flocie – „Lwowem”, „Wilnem”, „Kościuszką”, „Pułaskim” oraz największymi jednostkami: „Polonią” i „Piłsudskim”. Zginął na morzu, kierując się zasadą: „kapitan schodzi ostatni”.
(…) Kapitan zaciska zęby i mówi: ľ Znaczy rozumicie! Znaczy praojcowie nasi konstytucję ułożyli!!! Znaczy dzisiaj obchodzimy takie święto narodowe. Rozumicie? Znaczy, dzisiaj jest jeszcze takie podwójne święto. Papież, znaczy Ojciec Święty Matkę Boską królową Korony Polskiej zrobił. (…) Znaczy, dzisiaj jest takie potrójne święto: znaczy praojcowie konstytucję, papież – Matkę Boską, a wy – statek!
Ta smakowita historyjka pochodzi z rejsu pierwszego polskiego żaglowca szkolnego – „Lwów”. Opisana została przez Karola Olgierda Borhardta. Wspomniany kapitan to Mamert Stankiewicz – Znaczy Kapitan.
Egzotyczna polska bandera
Nie było jeszcze ustalonych granic kraju, gdy rozpoczął się pierwszy rok nauki w otwartej w 1920 roku Szkole Morskiej w Tczewie. Słuchacze praktyczne umiejętności zdobywali na sześćdziesięcioletnim „Lwowie”. Tacy ludzie, jak Mamert Stankiewicz, którzy zdobyli wykształcenie w armiach czy flotach byłych zaborców, w odradzającej się Polsce byli na wagę złota. To oni tworzyli od podstaw polską flotę: marynarkę handlową i wojenną. Podobnie było w innych dziedzinach życia wojskowego i cywilnego. Kadra oficerska marynarki wyniosła zwyczaje zdobyte podczas lat służby w obcych flotach, a niekiedy też pewne trudności z językiem polskim czy odnalezieniem się w nowych realiach. Dla kapitanów prawdziwym wyzwaniem były np. uroczystości państwowe obchodzone na statkach.
Dostęp do morza rozbudzał wyobraźnię, kreował marzenia ówczesnych Polaków. Szkoła Morska była miejscem dla entuzjastów. Słuchacze sami musieli sobie finansować rejs żaglowcem. Aby zdobyć środki na utrzymanie go, trzeba było w każdym porcie, do którego dopłynął, szukać ładunku do przewiezienia. Po skończeniu szkoły w pierwszych latach nie było pracy, ponieważ nie istniała jeszcze polska flota. Szukano możliwości pracy za granicą. Polska bandera w zagranicznych portach była wówczas egzotyczna. Państwo wspierało marynarkę raczej symbolicznie, nie wszyscy też wierzyli, że kiedykolwiek powstanie.
Czytaj też: Jak tworzono polską flotę po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku? Początki wcale nie były zachęcające
Znaczy. Co to znaczy?
Mamert Stankiewicz był jak okręt flagowy międzywojennej marynarki handlowej. Dowodził szkolnym żaglowcem „Lwów”, transatlantykami „Polonia” i „Piłsudski”. Zginął na posterunku w listopadzie 1939 roku. Postać Znaczy Kapitana spopularyzował inny kapitan i pisarz, Karol Olgierd Borchardt. Ich drogi zeszły się na początku lat 20. na żaglowcu szkolnym „Lwów”, gdzie Stankiewicz był kapitanem, a Borchardt słuchaczem Szkoły Morskiej. Odtąd los ich złączył – już jako kapitana i oficera – aż do śmierci Stankiewicza.
Mamert Stankiewicz urodził się w 1890 roku na terenie dzisiejszej Łotwy, w polskiej rodzinie. W 1905 roku wstąpił do Korpusu Morskiego w Petersburgu. Został oficerem marynarki wojennej. Brał udział w I wojnie światowej. Wyróżnił się jako znakomity i odważny oficer. Z przejmowanej przez bolszewików Rosji trafił najpierw do Stanów Zjednoczonych, a potem do Polski. Wstąpił do służby we flocie cywilnej.
Znaczy Kapitan, bo każde zdanie zaczynał od słowa „znaczy”, był takim wzorcem kapitana, jaki mogliby sobie wyobrazić także laicy. Surowy i wymagający, ale sprawiedliwy, doskonały fachowiec, pasjonujący się swoją pracą, z nienaganną prezencją. Gdzieś pod tą surowością kryła się też dusza romantyka, która zawiodła go do tego zawodu i o której wspominał w swoich pamiętnikach.
Czytaj też: Whisky, piwo i zatopienie U-Boota, czyli bohaterski żywot psa Sinbada
Polska specjalność – transatlantyki
Czasy pionierskie szybko się skończyły. Powstały miasto i port Gdynia. W 1930 roku otwarto regularną linię pasażerską z Gdyni do Nowego Jorku, a także założono Polskie Transatlantyckie Towarzystwo Okrętowe. Służbę zaczęły trzy transatlantyki: „Polonia”, „Pułaski” i „Kościuszko”, jednostki pochodzące jeszcze z floty rosyjskiej, odkupione od Duńczyków. Posiadanie transatlantyków było kwestią prestiżu, ale także przynosiło dochód, ponieważ emigracja zamorska była w ówczesnej Polsce zjawiskiem masowym. Wkrótce obok emigrantów pojawili się na statkach także turyści.
Pod koniec lat 30. polska flota dysponowała siedmioma transatlantykami. Wizytówkami jej były, zbudowane we Włoszech w 1935 roku, supernowoczesne statki: „Piłsudski” i „Batory”. Wkrótce do „pływających salonów” – jak je nazywano – dołączyły kolejne jednostki: „Chrobry” i „Sobieski”.
Po wybuchu wojny polskie transatlantyki były poza granicami kraju. Wkrótce wszystkie zaczęły pływać na potrzeby armii alianckich. Zajmowały się przede wszystkim przewozem żołnierzy i zaopatrzenia. „Piłsudski” w listopadzie 1939 roku wyruszył w rejs do Nowej Zelandii. Nie jest jasne, czy statek wszedł na minę czy został storpedowany. Załoga zdołała się ewakuować. Do łodzi nie wsiadł kapitan Stankiewicz. Został, aby sprawdzić, czy nikt nie pozostał na statku. Wyskoczył ostatni. Zbyt długo unosił się w lodowatym morzu na tratwie, zmarł z powodu hipotermii na brytyjskim okręcie.
Kapitan żeglugi wielkiej Karol Olgierd Borhardt po wojnie mieszkał w Gdyni, zdobywając sławę pisarza marynisty. Zmarł w 1986 roku. Po wojnie polskie statki pasażerskie wróciły na morze. W 1969 roku do służby wszedł TSS „Stefan Batory”, który zastąpił „Batorego”. Był on największym polskim statkiem pasażerskim. W ostatni rejs wypłynął w 1988 roku.
Bibliografia:
- Karol Olgierd Borhardt, Znaczy Kapitan, wydawnictwo Bernardinum.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS