A A+ A++

Tania pochodzi ze Lwowa, jeszcze niedawno uczyła informatyki w szkole w Kijowie. Ze stolicy Ukrainy wyjechała, gdy pod koniec lutego zbliżały się rosyjskie wojska, a na miasto zaczęły spadać rosyjskie rakiety. Nie chciała zasypiać z myślą, że w nocy coś może spaść na jej dom.

Przez pierwsze kilka dni w Polsce mieszkała w zaimprowizowanym mieszkaniu dla uchodźców z Ukrainy w Łomiankach koło Warszawy. – W jednym pokoju mieszkało pięć osób. Nagle dowiedziałam się, że nie ma już tam dla mnie miejsca – opowiada Tania.

Rozmawiamy po lekcjach w sali do nauki informatyki. Energiczna blondynka opowiada o tym ze spokojem. Często nawet się uśmiecha. Do sali wchodzi dyrektor Remiszewski: – To co Tania, będziemy jechali? – pyta.

Od tygodnia Tania mieszka u dyrektora, z jego rodziną. – Gdy się dowiedziałem, że ona nie ma gdzie iść, pojechaliśmy do Łomianek po jej walizki i zabrałem Tanię do siebie. Szukamy dla niej lokum, ale nie jest łatwo, bo zapotrzebowanie na mieszkania na wynajem tak wystrzeliło, że trudno jest znaleźć co sensownego – mówi Remiszewski.

Mama z Ukrainy zostawia dziecko w szatni

Do szkoły na peryferyjnej Białołęce do niedawna chodziło około 600 dzieci. Tylko przez dwa tygodnie od wybuchu wojny przybyło ich 150. W sekretariacie biurko w biurko pracują Polka i Ukrainka. Kolejka rodziców ustawia się do tej drugiej. Ukraińscy rodzice zapisują swoje dzieci do polskiej szkoły. Żeby formalności szły szybciej, w sekretariacie w kilku miejscach rozłożono pliki dokumentów do wypełnienia w języku ukraińskim.

Ale nie wszyscy zawracają sobie głowę formalnościami. Niedawno po szkolnych korytarzach błąkała się dziewięcioletnia dziewczynka. – Kontakt z nią był utrudniony, nasze nauczycielki nie potrafiły dokładnie zrozumieć, co dziecko mówiło. Nie mieliśmy telefonu do rodziców. Nauczycielki zaprowadziły dziewczynkę na obiad. Jak się później okazało, mama dziewczynki dowiedziała się, że do naszej szkoły chodzą dzieci z Ukrainy i przyprowadziła córkę. Po prostu zostawiła ją w szatni, bo myślała, że tak to działa – opowiada dyrektor Remiszewski.

Na drzwiach i korytarzach wiszą kartki z napisami po ukraińsku, np. przy wejściu do sekretariatu kartka „Секретаріат”, a w szatni – „Гардеробна”. Na ścianach narysowane żółto-niebieskie flagi ukraińskie z napisem: „Witamy uczniów z Ukrainy”. Na przerwie słychać język ukraiński.

– Jeszcze przed atakiem Rosji na Ukrainę w szkole mieliśmy coraz więcej dzieci z Ukrainy, ale też z Białorusi. Już kilka miesięcy temu podjęliśmy decyzję o uruchomieniu klas przygotowawczych, w których dzieci uczyłyby się języka polskiego i wchodziły w nasz system edukacji. Te klasy miały ruszyć we wrześniu – mówi dyrektor Remiszewski, który ma przypiętą do ubrania żółto-niebieską wstążkę. – Gdy w Ukrainie wybuchła wojna, dzieci zaczęło przybywać lawinowo. Wtedy okazało się, że klasy przygotowawcze trzeba otwierać jak najszybciej, a nie we wrześniu – dodaje.

Nauczycielka z Rosji ściera Putina

Irina wchodzi do klasy i widzi napis na tablicy po rosyjsku: „Putin to głupi debil”. Nauczycielka doskonale rozumie, co klasa 12-latków z Ukrainy napisała i jak ją przywitała, bo Irina pochodzi z Rosji.

– To co, ścieramy Putina? – zapytała.

Uczniowie odetchnęli z ulgą, bo okazało się, że nauczycielka pomimo że z Rosji, to jednak swoja i Putina najchętniej by starła.

Irina 20 lat temu skończyła w Lublinie polonistykę i do niedawna pracowała tylko jako dziennikarka. Od kilku tygodni ciągnie też na drugi pełny etat. – Miejsca urodzenia człowiek sobie nie wybiera. Gdy 24 lutego się obudziłam i dowiedziałam się, że kraj, w którym się urodziłam i wychowałam, napadł na Ukrainę, byłam przerażona, nie potrafiłam tego zrozumieć. Wielu Rosjan ma ścisłe związki z ludźmi w Ukrainie, towarzyskie, ale też rodzinne. Sama mam tam krewnych. Niestety, wielu ludzi w Rosji mózgi ma wyprane przez propagandę i wierzy, że Putin walczy z jakimiś ukraińskimi nazistami. Wielu jest obojętnych i nie obchodzi ich nawet to, że rosyjskie wojsko zabija niewinnych ludzi. Dlatego nie wierzę, że w Rosji dojdzie do masowych protestów, które zagrożą władzy Putina. To wstyd i hańba dla Rosji – mówi Irina. I dodaje: – Pomyślałam, że muszę coś zrobić. Mam uprawnienia do nauczania w szkole. Dlatego gdy usłyszałam, że potrzebni są nauczyciele z językiem ukraińskim lub rosyjskim, od razu się zgłosiłam. Uczę teraz ukraińskie dzieci języka polskiego.

– Nauczycielki z Ukrainy nie mają problemu, że pracują razem z Rosjanką? – pytam.

– Nie zauważyłam. Rozmawiamy, opowiadamy o sobie. Raczej czuję, że tworzymy zgrany zespół – odpowiada.

Jak wojna się skończy, wrócę do ukraińskiej szkoły

Uczniowie Iriny pochodzą z różnych części Ukrainy. Dla większości z nich pierwszym językiem, jakim się posługują jest ukraiński, ale Ksenia z Charkowa, Wadim z Odessy czy Witalij z Sum mówią głównie po rosyjsku.

Każde z dzieci, to oddzielna historia. Ksenia uciekała z mamą w Charkowa, na który spadały rosyjskie rakiety. – Do Kijowa dojechałyśmy nawet szybko. Ale potem do polskiej granicy jechałyśmy ponad dwie doby, bo pociąg krążył objazdami – opowiada Ksenia.

Siedząca obok niej 12-letnia Ania z Tarnopola opowiada: – U nas na miasto nie spadały bomby i rakiety. Ale wybuchy było słychać w pobliżu. Mama nie chciała czekać, aż zaczną ostrzeliwać miasto i uciekłyśmy. Mama w Warszawie ma znajomych Ukraińców, którzy od dawna tu mieszkają.

– Zauważyłam, że dzieci nie rozmawiają o wojnie. Czasami tylko rano wymieniają się informacjami, gdzie w nocy były ostrzały. Potem żyją normalnym, szkolnym życiem – mówi Tania, która uczy matematyki i informatyki.

Ksenia jest trochę starsza niż inni uczniowie w klasie. Do polskiej szkoły przyszła po raz pierwszy. W Polsce w przyszłym roku powinna już iść do szkoły średniej. Kompletnie nie bierze tego pod uwagę. Jest pewna, że do tego czasu wojna się skończy, a ona wróci do Charkowa, do ukraińskiego systemu edukacji. – Moja szkoła w Charkowie wciąż prowadzi zajęcia zdalnie przez internet i ja w nich uczestniczę. Jak wojna się skończy, wrócę do ukraińskiej szkoły. Tutaj przyszłam, żeby się poduczyć polskiego – mówi. Trochę ją denerwuje, że musi siedzieć w klasie z młodszymi dziećmi od siebie.

– Kseniu, na razie siedź w tej klasie. Potem dyrektor zdecyduje, co z tobą zrobić – radzi jej ukraińska nauczycielka, która na przerwie przyszła porozmawiać z uczniami.

Pytamy się wzajemnie: „Skąd jesteś?”

Ukraińskie dzieci, żeby wejść w polski system edukacji, powinny jak najszybciej nauczyć się języka polskiego. Jednak nie ma programów do nauki polskiego dla ukraińskich dzieci. Irina przygotowała program autorski. Podręcznikami są skserowane fragmenty książek do nauki dla cudzoziemców.

Zaczynają od podstaw. Nauczycielka zwraca się do uczniów po polsku i tylko w ostateczności wyjaśnia polecenia po rosyjsku. Dzieci, głównie te z zachodniej Ukrainy, które znają rosyjski i ukraiński, rozumieją ją lepiej niż te ze wschodu, gdzie mówi się przeważnie po rosyjsku. – A teraz ćwiczymy w parach dialogi i pytamy się wzajemnie: „Skąd jesteś?”. Odpowiadamy: „Jestem z Ukrainy, z miasta…” i tu wymieniamy nazwę naszego miasta, ale po polsku. „A skąd wy jesteście?” – nauczycielka zwraca się do uczniów.

Dzieci patrzą na kartki, na których mają wypisane te pytania i odpowiedzi. Nie wszystkie potrafią odczytać, co jest napisane. Irina, pisze więc na tablicy litery „ś”, „ą”, „ż”, „rz”, „ó”, „sz”, „cz”, “dź”, “dż” i tłumaczy jak się wypowiada te dźwięki.

– A kiedy się pisze „ż”, a kiedy „rz”? – pyta dociekliwy Wadim.

– Będziemy się tego uczyli później. Teraz zapamiętujemy, jak się wymawia te litery – mówi nauczycielka.

Dzieci z Ukrainy patrząc na polskie litery dostają oczopląsu. Dlatego pytania napisane na kartkach po polsku zapisują obok fonetycznie cyrylicą. Nauczycielka tłumaczy im też, że pytanie „skąd jesteście?” nie jest skierowane do jednej osoby w formie grzecznościowej „wy”, tak jak mogłoby to być w języku rosyjskim, ale do grupy osób.

Niektórzy uważnie słuchają, zapisują wszystko w zeszytach. Ale grupa siedząca przy ścianie bardziej zainteresowana jest pokazywaniem sobie czegoś na telefonach niż zapamiętywaniem, jak się wymawia „ś” czy „sz”. – Podczas lekcji nie korzystamy z telefonów. Jeżeli was nie interesuje lekcja, to siedźcie cicho i nie przeszkadzajcie innym – nauczycielka ostrym tonem strofuje uczniów. Mówi to po polsku, ale ukraińscy uczniowie doskonale ją zrozumieli, bo schowali telefony i do końca lekcji siedzieli cicho.

– Oni są, tacy sami, jak uczniowie na całym świecie. Część z nich chce natychmiast nauczyć się tego, co jest im potrzebne, czyli w ich przypadku mówienia, czytania i pisania po polsku. Niedawno na przerwie podeszła do mnie dziewczynka z pytaniem: „proszę pani, a jak najszybciej można się nauczyć polskiego?”. Jednak są i tacy, których za bardzo to nie interesuje. Uważają, że polski im się nie przyda, bo wojna zaraz się skończy i będą mogli wrócić do Ukrainy. Dlatego ostatnio rozmawialiśmy z nauczycielami, że aby niektórych bardziej zmotywować, trzeba będzie przeprowadzać sprawdziany i wystawiać oceny – mówi Irina.

Zajęcia dla uczniów z Ukrainy w szkole w Warszawie


Zajęcia dla uczniów z Ukrainy w szkole w Warszawie

Fot.: Mariusz Kowalczyk / Newsweek

Zainteresowanie grupami dziewczęcymi

Oceny to na razie najmniejszy problem. Przez miesiąc do polskich szkół dotarło ok. 140 tys. dzieci z Ukrainy. Dyrektorzy placówek przyznają, że ogarnięcie takiego napływu nowych uczniów, którzy nie znają języka polskiego i polskiego systemu edukacji było partyzantką. Sytuację często ratowała polska pomysłowość.

Najpierw trudno było znaleźć ukraińskich nauczycieli. Potem nie było łatwo ich legalnie zatrudnić w polskich szkołach. – Oficjalnie oni musieliby nostryfikować w Polsce swoje ukraińskie dokumenty i uprawnienia. Ludzie którzy uciekali z jedną walizką, zwykle mają jakiś dyplom poświadczający, że są nauczycielami, ale innych dokumentów nie zabierali. A nawet gdyby mieli wszystkie papiery potrzebne do nostryfikacji, to ona długo trwa, bo dokumenty przechodzą przez kuratoria, które przesyłają je do odpowiednich komisji działających przy uniwersytetach. A ja tych nauczycieli potrzebowałem na już – opowiada dyrektor Remiszewski. – Wspólnie z kuratorium wymyśliliśmy, że można wykorzystać prawo uchwalone w 1992 r., gdy odchodzili nauczyciele języka rosyjskiego, a brakowało nauczycieli angielskiego. Umożliwiono wtedy czasowe zatrudnianie nauczycieli bez wszystkich koniecznych uprawnień. Tego rozporządzenia zapomniano wycofać i teraz na jego podstawie możemy zatrudniać nauczycieli z Ukrainy – tłumaczy Remiszewski.

Nauczyciele za bardzo nie wiedzą czego i jak mają uczyć ukraińskie dzieci. Pytają dyrektora, czy na historii lub geografii mają realizować polski program, gdzie kwestie dotyczące Polski są na pierwszym planie, czy jakiś inny. – Odpowiadam im: na razie róbcie cokolwiek, poznawajcie się z tymi dziećmi. Wyjdźcie z nimi na spacer i dowiedzcie się, czego i jak oni się uczyli. Potem siądziemy i ustalimy coś, co będzie podstawą programową – nie kryje dyrektor warszawskiej podstawówki.

Nie jest też łatwo budować społeczność szkolną. – Rotacja dzieci z Ukrainy jest ogromna. Niektóre mamy przyjeżdżają do Warszawy tylko na tydzień lub dwa, a potem jadą z dziećmi gdzieś dalej. Cały czas przychodzą do nas nowi uczniowie – mówi Remiszewski.

Niektóre rzeczy są jednak stałe i przewidywalne. – Uczniowie z Ukrainy zajęcia mają na najwyższym piętrze, bo tam mieliśmy wolne sale. Zauważyłem ostatnio spory ruch między piętrami. Szczególnie chłopcy z klas siódmej i ósmej chętnie tam wchodzą i wykazują spore zainteresowanie grupami dziewczęcymi. I bardzo dobrze – uśmiecha się dyrektor Remiszewski.

Czytaj też: „Znam sporo osób, które zaprosiły uchodźców z porywu serca. Więcej w tym było emocji niż rozsądku”

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułKomentator TVP wbił szpilkę Bońkowi i Sousie. “Top”
Następny artykułJacek Toś: Krajowa Grupa Spożywcza da Polakom bezpieczeństwo żywnościowe