1 grudnia 2021, 14:42
autor: Hubert Sosnowski
Szop w przebraniu. Łowca ciastek. Pisuje o grach, filmach i serialach, a zdarza się, że i prozę.
Forza Horizon 5 okazała się jedną z największych premier tego roku. To świetna gra, w której spędziłem już ponad 20 godzin i pewnie jeszcze sporo przejeżdżę. Mam jednak z grą jeden problem, od którego nie mogę się uwolnić.
Jedna rzecz nie pasuje mi w Forzy Horizon 5. Nie, nie chodzi o to, że mało tu zmian względem Forzy Horizon 4. Jeśli coś działa i póki co króluje w gatunku, nie ma sensu zbyt szybko tego ulepszać. Pewnie, w którymś momencie jakieś modyfikacje będą konieczne, ale na razie rozgrywka w FH 5 wciąga jak bagno. Nie wiem, czy znajdziemy obecnie lepsze wyścigi balansujące na granicy arcade’u i realizmu, zależnie jak sobie ustawimy wspomagania. No i ta ilość fur oraz zawartości zachwyca. Forza rządzi. Niestety, płaci za to cenę. Ta gra, choć wspaniała, pozbawiona jest wyrazu.
Forza Horizon 5 potrafi zachwycić widoczkami. Uwielbiam te piaski, bezdroża, słońce i pustynię (Adam, nasz szef publicystyki, dla odmiany woli Wielką Brytanię z „czwórki”). Podoba mi się, że poza świetnym modelem jazdy zadbano o czynnik ludzki. Mimo braku konkretnej fabuły możemy poczuć, że jeździmy po żywym świecie, bo poza przygodami Horizon towarzyszy nam zawsze jakiś głos z radia, niczym ten DJ ze Znikającego punktu. Tylko że to wszystko jest… bezpieczne, grzeczne. Poprawne. Forzy Horizon 5 przy całej jej fajności zwyczajnie brakuje charakteru.
Tak, wiem, wyścigi to nie gry artystyczne i nikt nie oczekuje od nich wybitnej fabuły, ale jednak dobrze, gdy mają jakiś sznyt. Ten w Forzy rozmył się kompletnie. Tak, wiem, ma taki wakacyjny klimacik luzackiej piaskownicy, tak jak w poprzednich częściach, ale nawet to wydaje się jakieś takie niedookreślone. Wszystko jest bezpieczne, gładkie, sympatyczne i takie, żeby nikogo niczym nie zaniepokoić. Wiadomo, Forza Horizon wyrosła na króla gier samochodowych, więc z każdą edycją musi walczyć o uwagę jak największej publiki. To zaś oznacza, że twórcy wybrali dla niej możliwie najbardziej przezroczysty styl. By nikogo nie zrazić.
To kryje się w detalach. W dźwiękach, w sympatycznej, bezpiecznej muzyce (możemy za to poszaleć z lakierowaniem samochodu, choć też do pewnych granic). Chociażby taki drobiazg, którego pewnie nawet nie wychwyciliście, bo mało kto zwraca na takie rzeczy uwagę. Kiedy wchodzą napisy początkowe po uruchomieniu gry, pod ich koniec słyszymy taki narastający dźwięk. Jakby ktoś nam mówił: „O, brygado, zaraz się zacznie”. Narasta, narasta, potem przechodzimy do ekranu gry… i wita nas łagodne, letnie, latynoskie plumkanie (bardzo dobre zresztą). Fajne, ale cała para poszła w gwizdek. I tak jest przez całą zabawę.
Ten konkretny przytyk wynika akurat z tego, że jedną z moich ukochanych ścigałek jest Need for Speed: Hot Pursuit 2010 – gra absolutnie minimalistyczna (wybierasz, czy jesteś gliną, czy zwykłym kierowcą, potem wskazujesz trasę, furę i jedziesz), a jednak z charakterem, konkretnym nastrojem, generowanym zarówno podczas jazdy, jak i w menu. Również estetycznym i prostym. Tam jednak lepiej bawiono się dźwiękiem – był bardziej agresywny. Tak jak cała gra. Analogiczna sytuacja z napisami początkowymi – w Hot Pursuit po nich atakuje nas Edge of the Earth grupy Thirty Seconds to Mars (można lubić, można nie lubić, ale piosenkę wykorzystano perfekcyjnie). Po takim wstępie wiesz, że będzie się działo.
I dzieje się. Gra dokręca śrubę każdym możliwym ujęciem (te widowiskowe kraksy!), a dźwięki czy pościgi wyglądają i brzmią mocniej, drapieżniej, mimo że zachowują absolutny minimalizm. Po prostu coś w samym rdzeniu, stylu tej produkcji pokazuje, że w tych samochodach tkwi demon.
Forza tego nie ma. Forza może poszczycić się absolutnym dopieszczeniem i sympatyczną atmosferą, ale nie przekracza żadnych granic i nie podejmuje ryzyka stylistycznego (raz czy dwa, ustami jednego z naszych wirtualnych „przyjaciół” nabija się nawet z idei nielegalnych ulicznych wyścigów rodem z Need for Speed). Wszystko jest tu wygładzone, momentami nawet ta miłość do samochodów wydaje się sztuczna, jakby powstała rzutem na taśmę.
Szczerze? Tęsknię za wyścigami, które ryzykują porzucenie strefy komfortu i idą w jakąś konkretną stylówę. Bardzo podobało mi się pod tym względem Need for Speed: Heat – gra jednak słabsza i nie aż tak wciągająca (gorszy model jazdy), ale za to z pomysłem i jakaś. Gdyby ktoś postarał się o bardziej różnorodną muzykę, ciekawszy model jazdy i staranniej zbalansowane pościgi gliniarzy, kto wie, może nawet lepiej by sobie poradziła i za jakiś czas dostalibyśmy bardziej dopieszczone Heat 2 – idee tej pozycji i jej neonowość do mnie przemawiały, tylko wykonanie nie było tak dobre, jak mogłoby być.
A to przecież tylko sięganie po sprawdzone, rebelianckie klimaciki rodem z początku XXI wieku, trochę podkręcone i po kuracji sterydowej. Nic wielkiego, próba odwołania się do nostalgii za Undergroundem. Część graczy, zwłaszcza fanów starych odsłon cyklu Need for Speed, to doceniła. Też nie pogardziłbym ścigałkami, które idą w jakieś konkretne klimaty. Może Tokio i neonowe szaleństwo na całego? Może znowu amerykańskie bezdroża jak w Hot Pursuit, tylko np. w wydaniu mocno rockowym (takim z lat 70.). A może gdzieś za rogiem czai się jakiś popkulturowy, samochodowy fenomen, o którym jeszcze nie wiemy, i tylko czeka na odkrycie oraz przeniesienie na growy grunt?
Może po prostu samochodówki znów muszą znaleźć jakiś przegięty, elektryzujący klimat. Ryzyko, że graczy dopadnie krindż, oczywiście istnieje zawsze, ale to cena prób zmiany. Zresztą, pamiętacie, by ostatnio jakieś wyścigi, oprócz Forzy, wywołały jakiekolwiek poruszenie? Czasy Undergroundu i Most Wanted, inspirowania się Szybkimi i wściekłymi raczej nie wrócą. Heat próbowało.
Gdzieś tam czai się coś nowego, ciekawszego niż lajtowa przejażdżka po Meksyku. I jak rąbnie, to nawet nie będziemy się spodziewać. Mnie na razie wystarczyłoby odrobinę więcej charakteru w grze, którą mam. To byłaby świetna sprawa, gdyby podczas wyścigu przez meksykańską autostradę nocą z głośników ryknął nagle Rob Zombie w czymś na miarę Two Lane Blacktop (leciało w pierwszym Undergroundzie i zawsze na nie czekałem).
Wiem, marudzę sobie, a jednocześnie po napisaniu tego tekstu pewnie i tak odpalę kolejny wyścig. I jeszcze jeden. Po prostu mam wrażenie, że przy tej pozycji Forza może osiągnąć więcej. Także w kwestii stylu.
O AUTORZE
Zdaję sobie sprawę, że to kwestia drugorzędna. Ale lubię mieć ładne i wyraziste rzeczy. Dotyczy to także gier. A ścigałki lubię bardzo różne. Doskonale bawiłem się przy takich starociach jak Need for Speed: Porsche 2000, Colin McRae Rally 2.0 czy Stunt GP, na zabój zakochałem się w Hot Pursuit 2010, a teraz… cóż, cisnę Forzę i wieloma rzeczami się zachwycam. A byłbym jeszcze bardziej zachwycony, gdyby gra okazała się odrobinę odważniejsza… pewnie przez długi czas nie rozglądałbym się za żadnymi innymi wyścigami.
Hubert Sosnowski
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS