A A+ A++

Jedno z najbardziej krwawych żniw koronawirus zbiera w gastronomii. Nieważne, że w wielu miejscach ciągle można zamawiać jedzenie na wynos. Nie utrzyma to żadnego lokalu, którego model biznesowy nie opierał się od początku tylko o taką działalność. Nie ma co liczyć na to, że po zaleczeniu sytuacji wszystkie restauracje i kawiarnie wytrą z opuszczonych stolików kurz i z dnia na dzień radośnie otworzą drzwi. Spora ich część raczej zmieni wywieszone dziś kartki o bezterminowej przerwie na te znacznie smutniejsze – informujące o bankructwie. Chyba, że zadziałają vouchery.

Czytaj też: Polska jeszcze nigdy nie była tak dobrze przygotowana na kryzys

Kup teraz, zjesz potem. Restauracje w obliczu pandemii koronawirusa

– Chciałam pomóc restauracjom w możliwie najtańszy dla nich sposób i żeby efekt tej pomocy odczuły jak najszybciej. Nie wszystkie lokale są stanie uruchomić dowozy, które są teraz jakimś ratunkiem. Dowozy nie są rozwiązaniem dla restauracji typu fine dining, dla małych kawiarenek i wielu innych. Co więcej, nawet popularne w platformach internetowych pizzerie czy burgerownie, nie są w stanie utrzymać się bez sprzedaży na miejscu dla gości w lokalu – mówi Ola Lazar, twórczyni serwisu Gastronauci.pl i foodtechowego akceleratora FoodForward.

Kiedy tydzień temu w branży zrobiło się bardzo źle, zaczęła szukać partnerów do zrobienia czegoś dla gastronomii. Zgłosił się właściciel aplikacji Finebite, która dotychczas pośredniczyła w rezerwowaniu miejsc w knajpach. Jej core business chwilowo upadł, więc postanowiła się przebranżowić i zająć pośrednictwem w wystawianiu voucherów dla restauracji i kawiarni.

Do Finebite z jednej strony jest podpiętych 500 restauracji, z drugiej – 250 tys. użytkowników, którzy niezależnie od tego stworzyli na Facebooku wydarzenie GastroVoucherPrzyszłości, w którym namawiają ludzi do kupowania kawy czy obiadu „na przyszłość”. Z kwot wpłaconych przez Finebite firma potrąca sobie 10 proc., żeby sama mogła działać. – Wiem, że system voucherów się sprawdza, zresztą sama je kupuję, bo mam swoje ulubione miejsca i zależy mi na tym, żeby przetrwały. Chcę pomóc ich właścicielom. Chętnie wpłacę teraz 200 zł na kawę, którą wypiję później. Vouchery są też sposobem na to, żeby te lokale po kryzysie zaczęły się szybciej zapełniać. Aby wykorzystać bon, klienci przyjdą do nich ze znajomymi, ostatecznie wydadzą trochę więcej. Mam nadzieję, że zadziała efekt śnieżnej kuli – mówi Ola Lazar. Lokale wystawiają też vouchery stałym klientom indywidualnie, bez pośredników.

Dowozy nie uratują branży w każdym przypadku, bo żeby móc je realizować, restauracja musi być normalnie otwarta – utrzymać personel, chłodnie, magazyny. Musi „normalnie” działać, żeby obsługiwać dowozy, które przed kryzysem stanowiły średnio maksymalnie 20-30 proc. jej obrotu. Z tego ok. 30 proc. musi oddawać dostawcom. Czyli nadal generowałaby przy takiej działalności straty. – U nas dostawy stanowiły ok. 10 proc. obrotów, ale do tej pory traktowaliśmy to jako dodatek. Ale jeśli traktuje się to jako podstawową działalność, należy brać pod uwagę, że średnia wartość prowizji dla Uber Eats, Room Service, Pyszne.pl, Glovo czy Wolt to jest ok 25 proc. Nie każdemu się to więc będzie opłacać – zaznacza Łukasz Smoliński, właściciel butikowych cukierni Deseo Patisserie & Chocolaterie, współwłaściciel BubbleJoy i bloga podróżniczo-kulinarnego Tasteaway.

Zobacz też: Biznes po koronawirusie. Dwa scenariusze

W takiej sytuacji lokale podejmowały trojakie decyzje. – Widziałem już, że niektóre, np. Smaki Warszawy, zamknęły działalność nieodwołalnie po 15 latach pracy. Są też takie, które zawiesiły działalność, bo nie miały do tej pory dowozów i nie są w stanie się na to przygotować logistycznie, bo to wymaga umów ze wszystkimi dostawcami, terminali, opakowań na wynos itd. – mówi Smoliński. Trzecia grupa to te, które walczą z kryzysem.

Jak na szybko wyliczył Smoliński po odgórnym zamknięciu restauracji w Polsce w oparciu o dane GUS za 2019 rok, w Polsce jest około 70 tys. lokali gastronomicznych, których łączne przychody to około 43,2 mld zł. – Prosta matematyka podpowiada, że średni przychód lokalu gastronomicznego to 51 190 zł/mc. Jeżeli lokal osiąga 10 proc. rentowność to jest to lokal odnoszący sukces, który zapewnia mu trwałość biznesu. To by oznaczało, że średni zysk właściciela gastrobiznesu to 5 tys. zł miesięcznie. W ostatnim tygodniu przed zamknięciem lokali spadek sprzedaży sięgał w nich 70 proc. Jeżeli taka sytuacja potrwa przez miesiąc, średnio jeden lokal osiągnie przychody w wysokości około 15 357 zł, czyli wygeneruje 30 714 zł straty. A to pół roku zysków właścicie … czytaj dalej

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułMinisterstwo zdrowia: pacjenci przebywający na leczeniu uzdrowiskowym muszą wrócić do domów
Następny artykułPremiera koncertu online “Franek śpiewa Grechutę”