A A+ A++

Jest nałogowcem. I to od najmłodszych lat. Mówi o tym otwarcie i w ogóle się nie wstydzi. Bo zwycięstwa uzależniają. Przekonała się o tym już na początku swojej kariery i nie odpuściła aż końca, choć z Tokio wróci bez medalu. Maja Włoszczowska – królowa szos, a właściwie bezdroży, choć trening na “równej” powierzchni nie jest jej obcy. Dwukrotna wicemistrzyni olimpijska zapowiedziała zakończenie kariery. Do końca roku jeszcze kilka startów, a potem… zasłużona emerytura… ale kto zna Majkę, ten wie, że to termin, który w jej słowniku nie istnieje – pisze w swoim cyklu “Chylę czoła” Paulina Chylewska z Polsatu Sport.

Kariera Włoszczowskiej to gotowy scenariusz na film. Zaczęło się od rodzinnej pasji i startów w zawodach Family Cup. Twórca cyklu imprez rowerowych dla całych rodzin Janusz Zielonacki wielokrotnie z dumą podkreślał, że właśnie “u niego” Maja stawiała pierwsze kroki. Pasję do sportu naszej mistrzyni zaszczepiła mama i choć nigdy do niczego nie zmuszała, zawsze była tuż obok, by wspierać, pomagać, doradzać. Zresztą młodej kolarki nie trzeba było szczególnie motywować. Sumienna, obowiązkowa, zawsze na czas i zawsze przygotowana na 100%. Nie tylko w sporcie, także w kontekście nauki. Skończyła matematykę finansową i ubezpieczeniową na Politechnice Wrocławskiej. Za pogodzenie studiów dziennych z wyczynowym kolarstwem górskim powinno się jej przyznać dodatkowy medal.

A tych w kolekcji Maja ma całkiem sporo. Siedem z mistrzostw Europy, w tym dwa złota, brąz igrzysk europejskich, złoto mistrzostw świata w maratonie z 2003 roku (pierwszych takich, jakie kiedykolwiek zorganizowano), dziesięć medali mistrzostw świata  i dwa z igrzysk olimpijskich. Ale to nie oznacza, że to kolorowa i przebiegająca bez przeszkód kariera.

Pierwsze igrzyska, te w Atenach, w 2004 roku tuż po zdobyciu srebrnego medalu mistrzostw Europy, rozbudziły nasze oczekiwania. Chyba niepotrzebnie, bo szóste miejsce dla tak młodej i ciągle nie tak bardzo doświadczonej zawodniczki było sporym sukcesem. Cztery lata później w Pekinie, już nie było przebacz. Sama ustawiła sobie poprzeczkę wysoko, bo skoncentrowana i skupiona na celu myślała o jak najlepszym wyniku. Nie chłonęła atmosfery igrzysk czy olimpijskiej wioski. Liczył się tylko start, zresztą przesunięty o dzień z powodu pogody. Nie wybiło to jednak Polki z rytmu i na mecie mogła cieszyć się ze srebrnego medalu.

Kibicuj naszym na IO w Tokio! – Sprawdź

Maja Włoszczowska: “Kobieta z żelaza”

Cztery lata później, na zgrupowaniu w Livigno tuż przed igrzyskami w Londynie kontuzja – złamane dwie koście w stawie skokowym i pozrywane więzadła. Koszmar. Zwłaszcza, że była w życiowej formie. O trudzie przygotowań i poświęceń nawet nie warto wspominać. Co ciekawe, po tym wypadku Maja długo nie mówiła o kolejnych celach, startach czy szybkim powrocie. Mówiła o małych – nomen omen – krokach, które chce robić. Najpierw żmudna rehabilitacja, by stanąć na nogi. Potem powrót do sprawności, a na końcu do zawodowego sportu – bo ten, przynajmniej … czytaj dalej

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułGórnik Zabrze – Lech Poznań. Z “Poldim” po ligowe zwycięstwo
Następny artykułHortensja krzew – sadzenie, uprawa i pielęgnacja hortensji