A A+ A++

W Polsce na pewno dobrze rozwinięte jest środowisko wsparcia, które nazywamy ekosystemem start-upowym. To „światek”, w którym spotykają się początkujący innowatorzy, „aniołowie biznesu”, eksperci, inżynierowie, naukowcy, brokerzy technologii, przedstawiciele specjalistycznych NGO-sów. W kwadrans jesteśmy w stanie skontaktować inwestorkę z Krakowa z twórcą start-upu z Gdańska – i nawigować ich współpracą tak, żeby przerodziła się w coś trwałego. Ciągle brakuje nam jednak dużych funduszy, zawodowo i profesjonalnie inwestujących tylko w start-upy. Fakt, że na polskim rynku ich nie ma, powoduje, że nie mamy możliwości weryfikowania setek projektów rocznie, a tym samym – na koncie Polski wciąż mało jest spektakularnych sukcesów. Choć tutaj nie chodzi tylko o pieniądze, bo gdyby nawet Unia przekazała nam ich cztery razy więcej niż teraz, to jeszcze nie znaczy, że nasza sytuacja by się poprawiła. Te transfery muszą być „podszyte” doświadczeniem, bo tzw. smart money powinny „pchnąć” start-up we właściwym kierunku, pomóc mu zdobyć klientów np. ze Stanów, uniknąć niepotrzebnych ruchów i skoncentrować się na tym, co ważne. Polscy start-upowcy, głównie ci wywodzący się z uczelni, wpadają często w pułapkę, w której nie chcą „wypuścić” świetnego już produktu, bo uważają, że wciąż muszą go ulepszać. Kolejne miesiące poświęcają na usprawnienia, podczas gdy amerykański inwestor powiedziałby im: wchodźcie na rynek z tym, co macie, klienci będą zadowoleni, bo to świetny pomysł, nawet jeśli nie będzie od razu idealny. Bez tej mobilizacji, przewodnictwa bardziej doświadczonych inwestorów, niejeden Polak przez kolejne pięć lat będzie próbował udoskonalić to, co już jest wystarczająco dobre. Aż w końcu Chiny wypuszczą na rynek coś podobnego i tańszego. Technologia nie śpi, trzeba więc działać bardzo szybko. Poza tym Polacy mają awersję do ryzyka, uważają, że jeśli ich przedsiębiorstwo dobrze działa na poziomie powiatu czy województwa, albo nawet kraju, to nie muszą już bardziej go rozwijać. Ten konserwatyzm wynika oczywiście z doświadczenia biedy i niedostatku, bo nawet jeśli sami ich nie odczuliśmy, znamy je z rodzinnych opowieści. A start-upowcy powinni być napastnikami, a nie tylko stać na bramce i pilnować, żeby ktoś nie strzelił nam gola. Barierą jest też ciężar prowadzenia biznesu, fakt, że kontakt z urzędnikiem wciąż bywa trudny. Do rangi blokujących działania błędów urastają często kwestie, które np. w Stanach da się załatwić bez problemu. Jeśli tego nie zmienimy, trudno będzie skutecznie zachęcać inwestorów do satysfakcjonującej nas aktywności w naszym kraju.

Czytaj więcej

W Polsce działa wiele międzynarodowych firm. To od nich możemy dostać wsparcie?

Niestety zagraniczne korporacje, których siedziby zlokalizowane są w Warszawie nie są ośrodkami decyzyjnymi. Wszystko dzieje się tam, gdzie są ich centrale – w Londynie, Paryżu, Nowym Jorku. W naszej stolicy prężnie działają firmy serwisowo-sprzedażowe, których zadaniem nie jest poszukiwanie talentów czy nowych technologii. Gdyby ich autonomia była większa, to i nam byłoby łatwiej. Na początek start-upy nie potrzebują bowiem wiele – wystarczy sprawdzić, czy ich rozwiązanie działa u jednego klienta korporacyjnego i wprowadzić w życie to … czytaj dalej

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułSztumska Akademia Umiejętności – środki na realizację projektu
Następny artykułPierwsze powstanie śląskie w Rybniku w oczach uczestników