A A+ A++

Koncepcja Ukrainy jako bufora, podobnie jak i propagandowego pojęcia „przesmyku suwalskiego”, mają zwiększyć poparcie Polaków dla ponownego wepchnięcia ich na ochotnika pod kosiarkę, niczym we wrześniu 1939 roku – pisze Marcin Skalski.

Zauważmy na początek, że twierdzenie, iż Rosja, by napaść na Polskę, musi uprzednio wytracić swoje zasoby i sprzęt na Ukrainie, jest kompletnie nielogiczne. Gdyby Putin chciał nas napaść, już dawno by to zrobił z terytorium Białorusi i Kaliningradu, nie oglądając się na Ukrainę. Ponadto, celem „specjalnej operacji wojskowej” nie jest przecież wydłużenie frontu w wyimaginowanej wojnie przeciwko Polsce. Warszawa znajduje się ok. 150 km od granicy białoruskiej i ok. 235 km od granicy z Rosją – jest to kilkukrotnie mniej, niż odległość od Polski granicy ukraińsko-rosyjskiej – ok. 800 km.

Łączna długość granic Polski z Rosją i Białorusią to 210 km + 418 km, czyli razem 628 km. Twierdzenia, że wojska rosyjskie koniecznie muszą pokonać 800 km przez Ukrainę i obsadzić granicę polsko-ukraińską, by dopiero wtedy móc nas napaść, są absurdalne. Dodajmy, że z Warszawy do granicy z Białorusią – sojusznikiem Rosji – jest bliżej, niż do granicy z Ukrainą – odpowiednio 148 km i 197 km. Do granicy z Rosją od Warszawy (235 km) jest jedynie ok. 40 km więcej, niż z Warszawy do granicy z Ukrainą, ale przecież dla tych 40 km Rosja nie podbijałaby całej Ukrainy, żeby móc obsadzić granicę ukraińsko-polską. Z militarnego punktu widzenia byłby to nonsens.

Łączna długość granic Polski z Rosją i Białorusią to 628 kilometrów 
Łączna długość granic Polski z Rosją i Białorusią to 628 kilometrów
Z Białorusi do Warszawy jest zaledwie 148 kilometrów, czyli o 49 kilometrów bliżej, niż z Ukrainy do Warszawy w linii prostej
Z Białorusi do Warszawy jest zaledwie 148 kilometrów, czyli o 49 kilometrów bliżej, niż z Ukrainy do Warszawy w linii prostej

Można więc sobie wyobrazić scenariusz, w którym Putin ze znanych sobie powodów ma widzimisię, by napaść na Polskę. Wówczas nie potrzebuje on kompletnie oglądać się na Ukrainę. Co więcej, nawet obecnej wojny mogłoby nie być, a Polskę i tak mógłby zaatakować z terytorium Rosji oraz Białorusi. Jednakowoż, wcale nie jest przecież pewne, że ukraińska armia umacniałaby podczas rosyjsko-białoruskiego ataku na Polskę swoje wschodnie i północne granice. Przeciwnie – można podejrzewać, że Siły Zbrojne Ukrainy przekroczyłyby granicę z Polską, by dokończyć dzieła zjednoczenia „ukraińskich ziem etnicznych”. W obecnej wojnie Ukraina na pewno nie walczy więc o bezpieczeństwo Polski ani o swój status naszego bufora od Rosji. Ukraina walczy o swoje wielkomocarstwowe granice, które sprezentowali jej władcy ZSRR. Przed 1945 rokiem część obecnego terytorium Ukrainy należała wszak także do Polski. Za istnienie „niezależnej” Ukrainy zapłaciliśmy zatem – tak jak prorokował Dmowski – Lwowem, Tarnopolem, Stanisławowem, Łuckiem i t. d.

Cmentarz Obrońców Lwowa znajduje się obecnie poza granicami Rzeczypospolitej, fot. Marcin Skalski
Cmentarz Obrońców Lwowa znajduje się obecnie poza granicami Rzeczypospolitej, fot. Marcin Skalski

Z Warszawy do Rosji jest jedynie o 38 kilometrów dalej, niż z Warszawy do Ukrainy

Z Warszawy do Rosji jest jedynie o 38 kilometrów dalej, niż z Warszawy do Ukrainy
Z Warszawy do Rosji jest jedynie o 38 kilometrów dalej, niż z Warszawy do Ukrainy

Warto zaznaczyć, że z kolei Białoruś ma powierzchnię 223 tys. km kwadratowych, nie posiadając przy tym dostępu do morza, a i tak mimo tego mogłaby być buforem od Rosji, gdyby rzecz jasna, nie wepchnięto jej w większą zależność od Moskwy w dobie wsparcia przez Polskę antyłukaszenkowskich protestów. „Baćka” utrzymał się u władzy, ale kosztem utraty pola manewru wobec wschodniego sąsiada. Ukraina zaś ma oficjalnie 603 tys. km kwadratowych powierzchni, więc będąc mniejszą nawet o 2/3 i tracąc dostęp do morza, wciąż spełniałaby kryteria bufora, patrz: Białoruś.

Nie zapominajmy również o tym, że z Rosją najzwyczajniej w świecie graniczymy – jest to granica dzieląca na pół zlikwidowane szczęśliwie dawne niemieckie Prusy Wschodnie. Napięcia na niej nie wzrosły ani teraz, ani nawet podczas ataku imigrantów na polską granicę ze strony Białorusi. Obwód królewiecki, obdarzony nieszczęsną nazwą obwodu kaliningradzkiego, jest ponadto silnie zmilitaryzowany. Z jego terytorium można by razić cele na terytorium Polski, więc nadawanie Ukrainie zbyt dużego znaczenia jako bufora jest w dobie istnienia wojsk rakietowych chybione. Za koncepcją tą, jak już się przekonaliśmy, nie świadczy także zwykła matematyka.

Tymczasem, przekonywanie iż w związku z rosyjską agresją Polska i Ukraina jadą na jednym wózku, jest podważaniem wiarygodności gwarancji NATO, czyli… wpisywaniem się w tezy tzw. rosyjskiej propagandy. Polska należy do NATO, a Ukraina – nie. Pomińmy już to, że skala obecności kultury, języka i samego etnosu rosyjskiego jest w przypadku Polski i Ukrainy drastycznie różna. Z kolei stolicą Ukrainy jest Kijów, uznawany przez Rosjan za kolebkę ich państwowości, czyli Rusi-Rosji. Ukraińcy upatrują w nim zaś kolebkę Rusi-Ukrainy. Jest to też zagadnienie najważniejsze z ważnych dla narodów i państw, czyli tożsamościowe. Polska tego problemu w stosunkach z Rosją nie ma. Jednym słowem: problemy Ukrainy w stosunkach z Rosją nigdy nie będą naszymi problemami.

Ławra Peczerska w Kijowie to kolebka rosyjskiego/ruskiego oraz/w tym ukraińskiego (niepotrzebne powykreślać) prawosławia, fot. Marcin Skalski
Ławra Peczerska w Kijowie to kolebka rosyjskiego/ruskiego oraz/w tym ukraińskiego (niepotrzebne powykreślać) prawosławia, fot. Marcin Skalski

Tymczasem u szczytu swej potęgi rzeczywiście wiele z ziem obecnej Ukrainy należało do Polski – z wyjątkiem Zakarpacia, Bukowiny, Budziaku, późniejszej Noworosji oraz Donbasu i Ukrainy Słobodzkiej z Charkowem. Dziś obszary, o które rywalizowaliśmy z Rosją przez wieki, nie należą ani do Polski, ani do Rosji. Tworzy to zupełnie nową sytuację geopolityczną, gdy Polska nie leży już bezpośrednio między Rosją a Niemcami.

Z kolei po rozpadzie ZSRR nawet jeden centymetr kwadratowy Kresów II Rzeczypospolitej Polskiej nie należy do Rosji. Wytworzyło to sytuację wyjątkową w dziejach – rozległy obszar dawnej Rusi Kijowskiej i Wielkiego Księstwa Litewskiego należy do kilku post-sowieckich państw między Polską a Rosją. Paradoks tej sytuacji objawia się też tym, że Polacy i Rosjanie w państwach ULB+Ł (Łotwa) miewają wspólne interesy jako mniejszości narodowe wobec tamtejszych władz i które to państwa poszukują ideologicznej legitymizacji swego istnienia w tyleż antyrosyjskim, co antypolskim nacjonalizmie.

Nowo-litewski szowinizm zniszczył polskość na Ziemi Kowieńskiej przed 1939 rokiem, nie rezygnując z podobnych zamierzeń co do Polaków na Wileńszczyźnie. Sojuszniczy przymus utrudnia dziś wyniesienie interesów litewskich Rodaków do rangi immanentnej części polskiej racji stanu, źródło: Wikipedia.org
Nowo-litewski szowinizm zniszczył polskość na Ziemi Kowieńskiej przed 1939 rokiem, nie rezygnując z podobnych zamierzeń co do Polaków na Wileńszczyźnie. Sojuszniczy przymus utrudnia dziś wyniesienie interesów litewskich Rodaków do rangi immanentnej części polskiej racji stanu, źródło: Wikipedia.org

Jaskrawym przykładem takiej wspólnoty interesów jest Wileńszczyzna, a szerzej: Republika Litewska (nie mylić z historyczną mickiewiczowską Litwą), gdzie Rosjanie startują z list polskiej partii do tamtejszego Sejmu, co z kolei pozwala na kumulację głosów w wyborach. Tzw. Litwa to zresztą jedyne bodaj miejsce na świecie, gdzie to Polacy dyktują warunki Rosjanom, a nie na odwrót. Nowo-litewski szowinizm jest bowiem wspólnym wrogiem jednych i drugich. Podobnie jest z banderyzmem, którego antypolskość jest koniunkturalnie uśpiona, choć nawet teraz od czasu do czasu przebudzi się jeden Melnyk z drugim i powie głośno to, co wielu nad Dnieprem skrycie myśli.

Procentowy udział ludności polskiej w poszczególnych jednostkach administracyjnych Republiki Litewskiej oraz Białorusi, źródło: Wikipedia.org
Procentowy udział ludności polskiej w poszczególnych jednostkach administracyjnych Republiki Litewskiej oraz Białorusi, źródło: Wikipedia.org
Utrata ziem kresowych przez Polskę i rozpad ZSRR po granicach republik związkowych stworzył między Polską z Rosją pas ziemi należący do nieistniejących nigdy wcześniej państw trzecich, źródło: Wikipedia.org
Utrata ziem kresowych przez Polskę i rozpad ZSRR po granicach republik związkowych stworzył między Polską z Rosją pas ziemi należący do nieistniejących nigdy wcześniej państw trzecich, źródło: Wikipedia.org

W przypadku Białorusi nie ma z kolei innej drogi procedowania spraw tamtejszych Polaków, niż przez Moskwę, która często ma w kwestiach białoruskich ostatnie słowo. Co ciekawe, przyznał to w 2010 roku Jarosław Kaczyński w debacie prezydenckiej z Bronisławem Komorowskim. Wymaga to jednak solidnych przewartościowań, co mogłoby być z kolei materiałem nawet na rozprawę doktorską. Polacy na Białorusi zostali tymczasem wytypowani na kozła ofiarnego przez Łukaszenkę, który nasilił zwalczanie tamtejszej polskości w rewanżu za antyłukaszenkowską krucjatę Warszawy. Jednak wbrew propagandzie łukaszenkofili, prezydent Białorusi nigdy propolski nie był, choć i takie kuriozalne głosy daje się słyszeć i to niestety także po stronie „antybanderowskiej” w Polsce.

Białoruś, pomnik starszego politruka Grigorija Aleksandroiwcza Gornowycha sekretarza biura partyjnego oddziału czołgowego przy wjeździe do centrum Grodna. Gornowych zginął w 1939 roku od ognia ze strony polskich obrońców miasta podczas sowieckiej agresji na Polskę. Oficjalna propaganda Łukaszenki wciąż nazywa to wydarzenie „zjednoczeniem ziem białoruskich”, fot. Marcin Skalski
Białoruś, pomnik starszego politruka Grigorija Aleksandroiwcza Gornowycha sekretarza biura partyjnego oddziału czołgowego przy wjeździe do centrum Grodna. Gornowych zginął w 1939 roku od ognia ze strony polskich obrońców miasta podczas sowieckiej agresji na Polskę. Oficjalna propaganda Łukaszenki wciąż nazywa to wydarzenie „zjednoczeniem ziem białoruskich”, fot. Marcin Skalski
Pomnik śp. Tadka Jasińskiego na Cmentarzu farnym w Grodnie. „Exoriare aliquis nostris ex ossibus ultor”, fot Marcin Skalski
Pomnik śp. Tadka Jasińskiego na Cmentarzu farnym w Grodnie. „Exoriare aliquis nostris ex ossibus ultor”, fot Marcin Skalski

Podsumowując, propaganda typująca Ukrainę jako bufor przed Rosją to próba przemycenia czysto ideologicznych koncepcji, które można nazwać „Międzymorzem”, „Nową Rzecząpospolitą” i t. p. Nie mają one jednak nic wspólnego z interesami realnie istniejącego narodu polskiego. Końcowy wniosek, pod którym zapewne podpisałby się sam śp. Roman Dmowski, jest taki, że obecna rusofobia jest po prostu samobójczym odruchem części Polaków, nie mającym nic wspólnego z realnym zagrożeniem ze strony Moskwy, z historycznymi krzywdami z jej strony ani tym bardziej z żywotnymi interesami narodu polskiego tak w Macierzy, jak i na Kresach. Koncepcja Ukrainy jako bufora zaś, podobnie jak i propagandowego pojęcia „przesmyku suwalskiego”, mają zwiększyć poparcie Polaków dla ponownego wepchnięcia ich na ochotnika pod kosiarkę, niczym we wrześniu 1939 roku. Skutek wszyscy znamy. Ale czy na pewno?

Przeczytaj także:

M. Skalski: Polskie konsulaty w Breslau na mapie Wrocławia

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułAndrusiewicz: Nie ma wskazań, by szczepić czwartą dawką przeciw COVID-19
Następny artykułW Polsce to norma, ale w Hiszpanii zapłacisz 720 zł kary. Zaskakujące przepisy za granicą