Jedno z mych nielicznych, o ile nie jedyne osobiste spotkanie z Januszem Korwinem-Mikkem, związane jest z wspólnym wyjazdem na terytorium Federacji Rosyjskiej, a konkretnie do Republiki Czeczeńskiej. Wyjazd jak wyjazd – zrobił trochę szumu, operetkowi łowcy „onuc” nagłośnili tę sympatyczną wycieczkę, do dziś zresztą krążą po sieci nasze zdjęcia z moskiewskiej siedziby agencji TASS jako dowody „zbrodni”. Dopiero po latach jednak zdałem sobie sprawę, jak bardzo pouczająca w kontekście współczesnych wydarzeń była to eskapada.
Organizowany całkowicie jawnie i legalnie wyjazd skupiał ludzi zazwyczaj się nie znających, od prawa do lewa, od „prorosyjskiej partii Zmiana” do Korwina właśnie. Zabrakło wówczas dr. Mateusza Piskorskiego, ponieważ wesoło bimbał sobie w areszcie wydobywczym jako czołowy zbrodniarz wojenny, a co najmniej rosyjski szpieg, co łącznie zajęło mu trzy lata aż do maja 2019 roku.
Żarty jednak na bok, bo sprawa jest może i śmieszna, ale zarazem i poważna. Dr Mateusz Piskorski siedział w areszcie wydobywczym 3 lata, wyprodukowany w prokuratorskich bólach akt oskarżenia zawiera zarzuty o „wpływanie na opinię publiczną”(sic!) i bliżej niesprecyzowane „nastawianie Polaków przeciwko Ukraińcom” i na odwrót – Ukraińców przeciwko Polakom (dziś wystarczy do tego jedynie Wołyń, przewoźnicy, zboże i Przewodów). Za całokształt działań dr Piskorski miał otrzymywać wynagrodzenie od Rosjan.
Powyższa sprawa ciągnie się już 7 lat, Mateusz Piskorski jest ciągany po sądach i musi funkcjonować w poczuciu niepewności, choć jako żywo udowodnienie przepływów finansowych na korzyść Piskorskiego w ciągu minionych 7 lat powinno być dziecinnie proste – i to nawet w przypadku przepływów gotówkowych, nie mówiąc o przelewach elektronicznych. Byłby to koronny dowód na to, że Mateusz Piskorski działał z inspiracji, na zlecenie oraz będąc opłacanym przez Rosjan.
To właśnie między innymi sprawę Piskorskiego poruszył w agencji TASS podczas konferencji prasowej Janusz Korwin-Mikke, ówczesny europoseł. Zrobił to w swoim stylu – wezwał do uwolnienia Mateusza Piskorskiego, „lidera prosowieckiej partii Zmiana”, jakby trawestując i naigrywając się z medialnej matrycy, wedle której określano ugrupowanie Zmiana. Korwin uparł się bowiem, że będzie mówił o „prosowieckiej partii Zmiana”, aby tylko nie powtarzać za mediami mantry o partii „prorosyjskiej”. Nawiasem mówiąc, w podobnym okresie na konferencji prasowej w Warszawie w obronie dr. Piskorskiego wystąpił nie będący wówczas czynnym politykiem Grzegorz Braun.
Wróćmy jednak do samej Czeczenii. Wyjazd był to wyjątkowy na każdy możliwy sposób. Zaczęło się od tego, że – jak głosiła plotka – głowa tamtejszej republiki Ramzan Kadyrow ostatecznie nie spotkał się z europosłem Korwinem. JKM bowiem tak daleko zagalopował się w pochwale dyktatorskiej władzy Kadyrowa, że zapewnił, iż wszyscy mieszkańcy Republiki Czeczeńskiej kochają swojego przywódcę. Według Korwina ci zaś spośród mieszkańców Czeczenii, którzy Kadyrowa mimo wszystko nie kochają, są już na tamtym świecie. Stronie czeczeńskiej miało się takie niewpasowanie się w grę pozorów nie spodobać, więc Korwin musiał obejść się ze smakiem, choć przecież chciał dobrze.
Mimo powyższej historii można przypuszczać, że JKM bawił się w Czeczenii iście szampańsko. Miało dojść nawet do tego, że gdzieś w czeczeńskim interiorze po obiedzie w jednym z tamtejszych przybytków JKM zasnął pijany na stole – tak przynajmniej można było się dowiedzieć z mediów. Zdjęcia Korwina drzemiącego na stole obiegło bowiem sieć za sprawą jednego z działaczy partii Zmiana, który uwiecznił tę wiekopomną chwilę na fotografii, a tę zaś potem umieścił na Facebooku. To właśnie wtedy, zresztą, o wyprawie do Czeczenii zaczęło być w Polsce głośno.
Problem jednak w tym, że Korwin – nawet gdyby chciał – to nie zakupiłby na czeczeńskiej prowincji alkoholu, ponieważ nieformalnie obowiązuje tam jedna z tych interpretacji prawa islamskiego, która pić alkoholu zabrania. Poza hotelem w centrum Groznego doprawdy ciężko napoje wyskokowe tam dostać, ponieważ Czeczeni traktują nakaz abstynencji dość poważnie. Moskwa dla świętego spokoju na kaukaskich rubieżach przymyka zaś oko na to, że w jednej z republik stosuje się faktycznie prawo stojące w sprzeczności z regulacjami na poziomie federalnym. Korwin zaś zasnął na stole, bo od lat zmaga się z cukrzycą i tylko na blacie mógł w miarę wygodnie drzemać. To tyle w temacie „rzetelności” mediów i przekazywania przez nie informacji nt samego Korwina.
Korwin był równocześnie zachwycony witalnością tamtejszego islamu – tym, że do tamtejszego meczetu im. Ahmata Kadyrowa (ojca Ramzana, który zginął w zamachu bombowym) chodzą dobrze zbudowani, wysportowani młodzi mężczyźni. Porównał tę sytuację do polskich realiów, gdzie życie lokalnego Kościoła katolickiego jest zniewieściałe i zgerontokratyzowane. Trudno nie przyznać mu zresztą racji.
Z kolei gdy podczas jednej z biesiad, w trakcie której alkohol akurat wyjątkowo był dostępny, Korwinowi zaproponowano coś mocniejszego, ten odmówił jako abstynent. „Nie piję, nie palę, jestem za poligamią, w sumie to mógłbym być muzułmaninem” – stwierdził wówczas żartobliwie Korwin.
Pedofilia oraz „słabsze i mniej inteligentne” kobiety. Tak, te „koronne” dla Korwina tematy też były obecne.
Zacznijmy od kobiet. Korwin był pod dużym wrażeniem tego, że niezależnie od pory dnia czy nocy kobiety chodzą same bądź w grupach i czują się bezpiecznie w przestrzeni publicznej. JKM przysłuchiwał się również mojej rozmowie z jednym z Czeczenów, który towarzyszył nam podczas wyprawy w góry. Czeczen opowiadał między innymi o tym, z czym wiąże się brak przyzwolenia w lokalnej kulturze na dotykanie kobiety, nie będącej żoną danego mężczyzny. Mówił też o tym, jak mężczyźni poznają kobiety i jak dużym szacunkiem muszą je otaczać, skoro nie mogą ich nawet dotknąć bez ich poślubienia. Mężczyźni muszą też być zaakceptowani jako kandydaci na towarzyszy przedślubnych schadzek przez ojca i/lub brata danej kobiety. Był to patriarchat w czystej formie. Warto również dodać, że w hidżabach piękne na ogół Czeczenki wyglądały zjawiskowo i zarazem tajemniczo, a do tego tak bardzo kobieco, że wyglądały jak żywe zachęty do przejścia na islam i pojęcia co najmniej jednej z nich za żonę. Korwin jednak był już żonaty…
A więc tak – dożywotnia niemal opieka mężczyzny (ojca, brata, męża), pozorny brak podmiotowości i kulturowy wymóg zakrywania ciała, jak i większości włosów powodował, że czeczeńskie kobiety uzyskiwały podmiotowość, obok której dzisiejsze wyzwolone „zdziry” w zachodniej kulturosferze nawet nie stały. W Czeczenii zobaczyliśmy Normalność.
A teraz pedofilia. Z uwagi na będące w przytłaczającej większości męskie towarzystwo całej wyprawy, skracające wzajemny dystans żarty bywały naprawdę grube niczym w koszarach wojskowych, ale dzięki temu nieznający się dotąd ludzie, pochodzący z różnych środowisk, mogli spędzać ze sobą czas w dobrych nastrojach. Żarty odnoszące się do wspomnianego zjawiska na literę „p” również padały i nie ma co ukrywać, że nikt się nie śmiał. Śmiali się wszyscy.
Co innego, gdy przychodził czas na poważne rozmowy na powyższy temat. Korwin wykazywał zdrowe podejście, mówił też o tym, że biologia powinna warunkować dojrzałość płciową, natomiast z jego ust nie padło ani jedno słowo poparcia dla realizowania popędu seksualnego wobec osób niedojrzałych płciowo, a wręcz przeciwnie – JKM uważał to co najmniej za anomalię.
Tyle z opowieści o samym wyjeździe do Czeczenii. W pamięci utkwiło przy tym mi podstawowe wrażenie – Korwin jest dokładnie taki sam prywatnie, jaki jest też w mediach. On nie udaje, nie robi poz, nie tworzy żadnych figur. Ten człowiek jest autentyczny od początku do końca i w każdych okolicznościach.
O autentyczności i niezmienności Korwina przekonał się więc ktoś, kto miał z nim do czynienia jedynie przez parę (intensywnych wprawdzie) dni. Z tej perspektywy różne wykręty, że „Korwin się odpalił” bądź „uruchomił protokół 1%” brzmią tym bardziej żałośnie. Ktoś, kto współpracuje z Korwinem od co najmniej kilku lat, a tak było przecież z Konfederacją, musiał doskonale zdawać sobie sprawę, z kim ma do czynienia. Poznałem JKM-a osobiście, więc co dopiero Krzyś Bosak i Sławek Mentzen wraz z Wiplerem, którzy poznali go jeszcze lepiej, a więc jeszcze lepsze musieli mieć rozeznanie w jego osobowości.
Nawiasem mówiąc, czy ktoś wyobraża sobie, że siusiumajtek Bosak wystąpiłby w obronie Mateusza Piskorskiego, narażając się na zarzuty o popieranie kogoś „oskarżonego o szpiegostwo”? Czy w główce Sławka Mentzena mogłaby się urodzić na przykład myśl, że gnojenie Piskorskiego przez państwowy aparat represji oraz przez media to zawężanie granic debaty publicznej na temat polityki międzynarodowej, jaką powinna prowadzić Polska? Otóż, ci dwaj pożałowania godni liderzy mają lepsze rzeczy do roboty – odcinanie się od „kontrowersji”, marsz ku centrum, niuansowanie i rozmydlanie podejścia do tematu POLexitu etc. Aha, no i zapewnianie, że „w interesie Polski jest wygrana Ukrainy”, bo to przecież też obowiązkowy punkt do odhaczenia w programie odcinania się od szurostwa, nieprawdaż?
Sam Bosak to zresztą postać z wielu względów dość odrażająca. „Jeżeli nasze sondaże wzrosły, a Korwin ciągle jest Korwinem […] eksperymentalnie i potwierdzone w doświadczeniu mamy, że nie [szkodzi – przyp. red.]” – przypominał wypowiedź Bosaka z programu „Ekspres Biedrzyckiej” z sierpnia 2023 roku portal „Najwyższy Czas”. „Moim zdaniem ci, którzy głosują lub mogą zagłosować na Konfederację, są już przyzwyczajeni do tego, jaki jest pan Janusz Korwin-Mikke” – mówił w tym samym programie Bosak. To nie Korwin zatem powinien iść na emeryturę, tylko gumowy Krzyś, ponieważ od nadmiaru polityki zaczyna mu się przestawiać w głowie, zapominając, czym jest prawda i jak odróżnia się ją od fałszu. A przede wszystkim – że prawda nie zależy od bieżących sondaży, choć tłumaczenie tego akurat Ruchaczom Narodowym to zadanie beznadziejne.
Tymczasem, drugą postacią, o której autentyzmie i spójności zachowania w sytuacjach prywatnych oraz publicznych miałem okazję się przekonać, był obok JKM-a Grzegorz Braun. Można wręcz odnieść wrażenie, że Korwin i Braun, nawet gdyby chcieli, to nie umieliby udawać kogoś, kim nie są. Ku własnemu zresztą pożytkowi, ponieważ przykład Sławka dowodzi, że w ten sposób można narazić się jedynie na śmieszność. Wówczas pozostaje jedynie zrzucić winę za własną błazenadę na obezwładnionego starca, bez którego nigdy nie zostałoby się posłem, bo takiego scenariusza świadkami właśnie jesteśmy.
Przemianę Mentzena podsumował wreszcie sam Korwin. „Nie poznaję człowieka” – zaznaczył JKM. W przypadku kogoś o elastycznym kręgosłupie takie „przemiany” to chleb powszedni, szokiem jest natomiast to, że ciężko poznać także Grzegorza Brauna.
Potężny niegdyś lider Korony prześlizguje się obecnie obok faktu krulobójstwa, nie wyciąga z tego żadnych nasuwających się w oczywisty sposób wniosków, że Bosak, Mentzen i Wipler to kanalie, które rżną głupa i udają, że nie znały wcześniej Korwina takiego, jakim był zawsze. Przeciwnie – Braun siada z nimi przy jednym stole jak gdyby nigdy nic. W ten sposób to, co Grzegorz Braun zrobił do tej pory dobrego i co robi dobrego teraz, idzie automatycznie na konto jego oślizgłych, zakłamanych i bezideowych koalicjantów.
Z kogoś pożytecznego Grzegorz Braun staje się szkodnikiem, który faktycznie stwarza wciąż pozory, że Konfederacja może jeszcze spełni oczekiwania zwolenników niepodległości Polski oraz Normalności. Nawiasem mówiąc, Korwin jest dziś potrzebny jak nigdy wcześniej, gdy teraz UE przekształca się w zamordystyczne państwo federalne, a centrolewicowa koalicja w Polsce zapowiada karanie za mowę nienawiści wobec osób LGBT. Bez Korwina i jego walenia prawdą z grubej rury wszyscy niestety zginiemy.
Tymczasem szkoda przy tym wszystkim, że Grzegorz Braun nie miał tyle determinacji, by bronić chociażby miejsc na listach do Sejmu dla Justyny Sochy czy małżeństwa Pitoniów, ile miał teraz przy gardłowaniu za stanowiskiem wicemarszałka Sejmu dla Bosaka. To są właśnie realne skutki konkretnych decyzji – że takie porównania stają się uprawnione i wypadają na niekorzyść dla samego Brauna.
Rzecz jasna, można zrozumieć pewną grę, trzeba kogoś poświęcić, żeby ktoś inny mógł wejść, że taktyka „wszystko albo nic” jest zgubna i byłoby to do przyjęcia, gdyby ta prawda wybrzmiała z ust samego Grzegorza Brauna. „Z takimi ludźmi miałem do czynienia, nie mogłem postąpić inaczej, wybaczcie” – wystarczyłoby powiedzieć coś podobnego, zresztą akurat Grzegorzowi Braunowi nie trzeba pisać ściągawek do publicznych wystąpień.
Nic takiego jednak nie padło i wprawdzie Korona ma już czterech posłów, ale spożytkowanie tego zasobu stoi pod znakiem zapytania. Jak bowiem można zrobić na dłuższą metę coś dobrego dla Polski, będąc koalicjantem Wiplera? Jak może urodzić się coś dobrego z inicjatywy, która jest skażona błędem założycielskim? Kogo i co jeszcze trzeba będzie poświęcić, tak jak kiedyś Justynę Sochę czy Pitoniów, żeby osiągnąć jakiś doraźny cel?
Wierzyć się bowiem nie chce, że chodzi o podział subwencji wyborczej, bo w ostateczności Bosak z Mentzenem mogliby wsadzić ją sobie w d..ę, okradając Koronę z należnej jej części, ale wiarygodności by już po tym nie odzyskali. Tę na razie traci Grzegorz Braun, który jest cieniem samego siebie sprzed kampanii wyborczej.
Amicus Grzegorz Braun, sed magis amica veritas.
Tekst i zdjęcia: Marcin Skalski
Przeczytaj także:
Wojna Kulfona z Hałabałą
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS