Spotkanie z innym to zdrada
Anna, restauratorka z Lublina, została wdową w wieku 43 lat, gdy jej mąż, Marek zginął w wypadku. Pierwsze lata wdowieństwa były dla Anny koszmarem nie tylko ze względu na ból, jaki przeżywała po śmierci męża, ale i ocen otoczenia, z jakim musiała się zmierzyć.
— Przez pierwsze miesiące po pogrzebie byłam pogrążona w takiej rozpaczy, że niewiele do mnie docierało. Nie wiem, jakim cudem zdołałam prowadzić naszą restaurację, nad którą wcześniej czuwał przede wszystkim mój mąż, a także opiekować się córką. Pomocy udzielał mi głównie Krzysztof, kolega mojego zmarłego męża i z tego powodu zaczęły się na mój temat różne plotki. Ludzie od razu uznali, że mamy romans, a być może nawet mieliśmy go jeszcze przed wypadkiem Marka. Mało kto pytał, czy nie potrzebuję wsparcia, za to wszyscy oceniali negatywnie obecność Krzysztofa w moim życiu. Według wielu osób, w tym rodziny męża, powinnam przeżywać czas żałoby zamknięta w czterech ścianach domu, wychodząc jedynie, by położyć codziennie świeże kwiaty na grobie Marka.
— Najpierw próbowałam tłumaczyć, że to nie tak, jak myślą, że Krzysiek nie jest moim nowym partnerem. Wyjaśniałam też, że muszę żyć, że dziecko i biznes nie będą czekać, aż ja przestanę opłakiwać męża. Później przestałam w ogóle rozmawiać z osobami, które wiedziały lepiej ode mnie, co mi wypada, a co nie. Czy mogę śmiać się idąc ulicą, ubierać w kolory inne niż czarny, albo chodzić do teatru.
— Po dziesięciu latach mojego wdowieństwa, mogę powiedzieć jedno: kobieta, której zmarł mąż, jest na cenzurowanym. Każdy uważa, że ma prawo wypowiadać swoje zdanie na temat jej zachowania, a także oceniać, co jej wolno, a czego nie. To smutne, że większość osób z mojego otoczenia pospieszyło głównie z dobrymi radami, zamiast z pomocą. A ja uważam, że każdy ma prawo przeżywać żałobę po śmierci partnera, a także lata wdowieństwa na swój własny sposób. Nikt, kto tego nie przeżył, nie może tego zrozumieć — kończy rozmowę Anna.
Wdowa musi ułożyć sobie życie
Podobne doświadczenia ma Alicja, która wdową została w wieku 59 lat. Po kilku latach od śmierci jej męża rodzina i przyjaciele uznali, że już czas, by kobieta zaczęła szukać nowego partnera. Alicja jednak uważa inaczej, co często staje się przyczyną konfliktów z otoczeniem.
— Mam wrażenie, że wszyscy wokół wiedzą lepiej ode mnie, co jest dla mnie dobre. W pierwszych latach po śmierci mojego męża rodzina i znajomi bardzo mi współczuli, ale tylko na odległość. Rzadko kto oprócz moich dzieci mnie odwiedzał, bo przecież to żadna atrakcja przebywać ze smutną, popłakującą kobietą, która chce mówić tylko o zmarłym, ukochanym mężu — opowiada Alicja
— Jednak po kilku latach uznano, że można już wkroczyć w moje życie. Ciągle słyszę, że powinnam założyć konto w aplikacji randkowej, umówić się z kimś do kina, czy restauracji. Nikt nie pyta mnie o zdanie, bo przecież na pewno jestem bardzo nieszczęśliwa w mojej samotności. Tak jednak nie jest — wciąż kocham mojego męża i czuję jego obecność przy mnie. To uczucie sprawia, że w ogóle nie czuję, że jestem sama. Poza tym moje dzieci wciąż angażują mnie w swoje sprawy, co zajmuje mi mnóstwo czasu. Jeżdżę też na wycieczki i krótkie wypady ze znajomymi z pracy, którzy w przeciwieństwie do rodziny i starych znajomych, nie próbują mnie uszczęśliwić na siłę.
— Myślę też, że mężczyźni, których spotykam na różnych imprezach, imieninach itp. czują, że wokół mnie jest niewidzialna bariera, którą jest wciąż silne uczucie do męża. Raczej nikt nie próbuje umówić się ze mną, gdyż każdy facet podświadomie wyczuwa, że byłby tym drugim, ciągle porównywanym do “ideału”, którym był dla mnie mąż. Zresztą, jak zaprosić do domu innego pana, gdy na ścianach mieszkania wszędzie pełno naszych wspólnych, małżeńskich zdjęć? — pyta retorycznie Alicja
Wesoła wdówka, czy smutna wdowa?
— Pierwsze miesiące, a nawet lata mojego wdowieństwa były jedną, wielką ucieczką od samotności i próbą zagłuszenia cierpienia — opowiada Patrycja, która męża straciła pięć lat temu, gdy mężczyzna przegrał walkę ze śmiertelną chorobą.
— Dzień po pogrzebie przeprowadziłam się do siostry, bo nie mogłam znieść nawet chwili w pustym mieszkaniu, w którym przez kilka lat mieszkałam z mężem. Dopiero co obchodziłam trzydziestkę, a już byłam wdową. Jeszcze rok wcześniej, tuż przed straszną diagnozą, jaką usłyszał mój mąż, planowaliśmy podróż do Azji, a potem dziecko. Wszystko miało być tak pięknie, a tu nagle ten rak, a potem śmierć. Nie umiałam się z tym pogodzić.
— Chciałam zakrzyczeć rozpacz, która dosłownie rozrywała mi serce, więc rzuciłam się w wir życia towarzyskiego. Mój dzień wyglądał tak, że wstawałam rano, szłam na trening do siłowni, później praca, a po pracy, albo pub ze znajomymi, albo koncert, lub domówka. Było mi wszystko jedno, gdzie i z kim jestem, byle było głośno, bo ciszy absolutnie nie mogłam znieść.
— Moja teściowa zerwała ze mną wszelkie kontakty, gdyż uznała, że nigdy nie kochałam naprawdę jej syna, w innym wypadku codziennie byłabym z nią na cmentarzu na czuwaniu przy jego grobie. Część znajomych postrzegała moje zachowanie, jako próbę natychmiastowego znalezienia następcy zmarłego, a tylko niewielu martwiło się o moje zdrowie psychiczne i fizyczne. W końcu przyjaciółka namówiła mnie na terapię. Myślę, że gdyby nie ona, wkrótce przeżyłabym załamanie i nie wiem, jak mogłoby się to skończyć.
— W czasie terapii pogodziłam się z teściową, choć ta nadal uważa, że sensem mojego życia powinno być pielęgnowanie pamięci o zmarłym mężu. Rozumiem ją, w końcu straciła jedyne dziecko. Ja jednak muszę ruszyć dalej, choć przyznam, że większość facetów, z którymi się spotykam uważa moje wdowieństwo, za “mroczny sekret”, co często dyskwalifikuje mnie w ich oczach. Myślę, że ludzie trzydziestoparoletni rzadko mają do czynienia ze śmiercią, stąd niechęć do randek z wdową. Czekam więc na tego, który uniesie ciężar moich doświadczeń i zechce ze mną wyruszyć w podróż przez resztę życia.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS