A A+ A++

Jeśli ktoś czyta PigO­uta dłu­żej niż tydzień, ten pew­nie wie, że w prze­szło­ści zda­rzało mi się wypo­wia­dać nie­zbyt pochleb­nie o twór­czo­ści Remka. Deli­kat­nie mówiąc. Na początku, podob­nie jak pół Pol­ski, zachły­sną­łem się „Chyłką” i jara­łem jak neon, że o to obja­wił nam się autor, który potrafi pisać z pazu­rem, kre­ować postaci z cha­ry­zmą i do tego ukry­wać w tek­ście mnó­stwo popkul­tu­ro­wych smacz­ków. W końcu coś świe­żego na rynku — pomy­śla­łem. Eufo­ria trwała przez cztery tomy, po czym mam wra­że­nie, że for­muła się wyczer­pała i zaczą­łem dosta­wać powtórkę z roz­rywki, a Remek, zamiast odpo­cząć i odświe­żyć umysł, jesz­cze bar­dziej dał do pieca i zaczął iść w taką masówkę, że w końcu zaczęło mi się ule­wać. „Czer­wona Madonna” to był ten moment, kiedy niczym Agnieszka Chy­liń­ska, powie­dzia­łem sobie (i Rem­kowi) dość. W sumie myśla­łem, że roz­sta­jemy się na zawsze, tym­cza­sem w zeszłym tygo­dniu roz­po­czą­łem sezon rowe­rowy na grubo i z tej oka­zji, zaczą­łem roz­glą­dać się za audio­bo­okiem, który będzie mi towa­rzy­szył pod­czas tri­pów. Selek­cja wyglą­dała nastę­pu­jąco — to nie, bo za poważne, to nie, bo nie chce mi się prze­dzie­rać przez pięć tomów, tamto nie, bo za smutne, etc. Kiedy już zaczą­łem tra­cić nadzieję, że coś trafi w mój aktu­alny nastrój (coś lek­kiego, plizz), moim oczom uka­zały się Rem­kowe „Listy zza grobu”, a ja, zamiast narze­kać, pomy­śla­łem Why Not? Na korzyść prze­mó­wiły nastę­pu­jące okoliczności:

– świe­żynka, jesz­cze cie­pła (co ozna­cza, że przez jakieś trzy dni, będzie to naj­now­sza książka w dorobku Remka),

– zupeł­nie nowy cykl (czyli nie muszę niczego nadrabiać),

– audio­book czy­tany przez Mar­cina Doro­ciń­skiego (a na tym blo­ga­sku Mar­cina szanujemy),

– książka dedy­ko­wana Kasi Bon­dzie (a jak wiemy Remek + Kasia = WSM, więc paź­dzie­rza raczej by jej nie zade­dy­ko­wał, co nie?)

I wła­śnie tym spo­so­bem zsze­dłem się z Rem­kiem. Czy było warto? O tym za chwilę. Pozwól­cie, że naj­pierw 0powiem wam co nieco o “Listach”. Otóż jest to powieść, w któ­rej Remek prze­szedł samego sie­bie i posta­no­wił zmik­so­wać Dana Browna (zagadki) z seria­lem “Kości” (bada­nie umar­la­ków). Głów­nym boha­te­rem jest Sewe­ryn Zaor­ski, pato­mor­fo­log, który po 20 latach nie­obec­no­ści, wraca do rodzin­nego mia­steczka, Żero­mic, aby objąć posadę w tam­tej­szym szpi­talu. Zanim jed­nak po raz pierw­szy stawi się w nowej pracy, kupuje dom i pod­czas remontu, w ścia­nie garażu, odnaj­duje skrzynkę z dys­kiet­kami. Wie­cie, takimi 3,5-calowymi, które nie pomie­ści­łyby nawet jed­nej pio­senki w mp3 #gim­by­nie­znajo. Dom kupił od kole­żanki z liceum, która tak się składa, od kil­ku­na­stu lat dostaje listy zza grobu od swo­jego ojca. No co, to chyba nor­malne, że ludzie potra­fią osza­co­wać datę swo­jej śmierci i zanim ta fak­tycz­nie nastąpi, spi­sują kil­ka­na­ście listów do swo­ich dzieci, po czym idą na pocztę i wydają dys­po­zy­cję, żeby dostar­czać im jeden rocz­nie. Dokład­nie coś takiego przy­da­rzyło się Kai Burzyń­skiej. Mogłoby się wyda­wać, że listy otrzy­my­wane zza świa­tów, wystar­cza­jąco mie­szają jej w gło­wie, tym­cza­sem pew­nego dnia przy­cho­dzi do niej Sewe­ryn, wrę­cza dys­kietki i mówi, że na nich chyba jest kolejna wia­do­mość od ojca. Wspól­nie posta­na­wiają to spraw­dzić. Pro­blemy pię­trzą się niczym wie­żowce w Dubaju. Naj­pierw trzeba zor­ga­ni­zo­wać kompa z czyt­ni­kiem dys­kie­tek, następ­nie oka­zuje się, że pliki są zaszy­fro­wane i bez zna­jo­mo­ści liczb Cata­lana nawet nie pod­chodź, a jak już masz je w małym palcu, to znowu nie­spo­dzianka i zamiast pliku Word z kon­kretną wia­do­mo­ścią, na dys­kiet­kach odnaj­du­jesz pod­po­wiedź, gdzie szu­kać kolej­nej wska­zówki. I tak w kółko. Jakby tego było mało, w Żero­mi­cach nagle zaczy­nają umie­rać ludzie i to nie z przy­czyn natu­ral­nych. Przy­pa­dek? Nie sądzę. Czyżby wia­do­mo­ści wysy­łane zza grobu i tajem­ni­cze zgony były ze sobą powią­zane? Jaki sekret odkryją Sewe­ryn i Kaja? Czy mię­dzy sta­rymi zna­jo­mimi doj­dzie do #Bang? Tego dowie­cie się w kolej­nym odcinku po wysłu­cha­niu audio­bo­oka XD.

Czy warto?

Jeśli jeste­ście fanami Remka, zde­cy­do­wa­nie tak, wszak za takie opo­wie­ści go kocha­cie. Jeśli macie ochotę posłu­chać cze­goś lek­kiego i odprę­ża­ją­cego, to też śmiało. Na rower, do samo­chodu, czy pod­czas węd­ko­wa­nia, wcho­dzi jak złoto. Trzeba Rem­kowi oddać, że ma łatwość pisa­nia fabuł, które wcią­gają niczym cho­dze­nie po rucho­mych pia­skach. Są tajem­nice, są mor­der­stwa, są zwroty akcji i ogól­nie rzecz bio­rąc chce się wie­dzieć, jak to się skoń­czy. Do tego docho­dzą boha­te­ro­wie z poczu­ciem humory oraz Mar­cin Doro­ciń­ski, który bar­dzo dobrze spraw­dza się, jako lek­tor. Zgryz poja­wia się, dopiero kiedy przy­cho­dzi czas na roz­wią­za­nie zaga­dek i połą­cze­nie wszyst­kich kro­pek. Oso­bi­ście czuję się obra­żony nie­do­piesz­czony fina­łem, ale od razu mówię, że z Har­la­nem Coba­nem mia­łem ostat­nio tak samo, więc być może pro­blem jest we mnie. Naoglą­da­łem się za dużo seriali i chyba mam zbyt wygó­ro­wane ocze­ki­wa­nia. Nie­mniej, nie żałuję zain­we­sto­wa­nego czasu i pod­trzy­muję, że śmiało można odsłu­chać. Dla mnie to było na zasa­dzie “No faj­nie, faj­nie, masz moją uwagę”, następ­nie “No Remek, nie­źle namie­sza­łeś, ale teraz pokaż jak z tego wybrniesz”, a póź­niej odsłuch prze­szedł w guilty ple­asure i mia­łem nie­sa­mo­wity ubaw, jak Remek pró­buje się z tego nie­zgrab­nie wyka­ra­skać. Gdyby cho­dziło o kupno wer­sji papie­ro­wej, być może bym się tak nie rwał z pole­ca­niem, ale skoro może­cie sobie wysłu­chać cało­ści za dar­moszkę, z kodem który wrzucę na końcu wpisu, to nie ma co się zasta­na­wiać. Brać i odsłu­chi­wać… a póź­niej poga­damy o zakoń­cze­niu. Tak się składa, że bar­dzo bym chciał z kimś o tym poroz­ma­wiać, więc liczę na was.

Z kolei, jeśli ktoś chciałby posłu­chać kry­mi­nału, który przez cały dystans trzyma high level i w finale, nie pruje się jak stare gacie pod wzglę­dem logiki, pole­cam “Sher­locka Hol­mesa”. Wiem, wiem kla­syk… ale nie­dawno na Sto­ry­tel wpa­dły dwa pierw­sze tomy serii (“Znak Czte­rech” i “Stu­dium Szkar­łatu”), nagrane w zupeł­nie nowej wer­sji. Czyta Borys Szyc i jak dla mnie robi to rewe­la­cyj­nie — z werwą, modu­la­cją głosu przy róż­nych posta­ciach i emo­cjami. Książki znam nie­mal na pamięć, ale z przy­jem­no­ścią wysłu­cha­łem ponow­nie w takiej odsło­nie i jestem bar­dzo na tak. Brać, nie pytać. Na moją odpowiedzialność.

I na koniec obie­cany kod, z dar­mo­wym 30-dniowym dostę­pem do biblio­teki Storytel.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułEdukacja marionetek
Następny artykułDyrektor szkoły jako policjant i sędzia?