Mam nadzieję, że zmieni się w Polsce stosunek do sędziów. Bo spada na nich często nieuzasadniona krytyka ze strony kibiców, trenerów, piłkarzy. Tymczasem już pięć lat temu mówiłem, że najsilniejszym ogniwem polskiej piłki są właśnie sędziowie. I dobór składu na finał Mistrzostw Świata tylko te słowa potwierdza – mówi Salonowi 24 Michał Listkiewicz, były prezes PZPN i międzynarodowy sędzia, który był arbitrem liniowym finału mundialu w 1990.
Szymon Marciniak będzie arbitrem głównym finału MŚ. Asystentami będą Paweł Sokolnicki oraz – tu serdecznie gratulujemy – Pana syn, Tomasz Listkiewicz.Tomasz Kwiatkowski będzie też sędzią VAR. Jakie znaczenie dla polskiej piłki ma fakt, że Polacy poprowadzą najważniejszy mecz czterolecia?
Michał Listkiewicz: To oczywiście ogromne wyróżnienie dla całej polskiej piłki nożnej, nie tylko dla środowiska sędziowskiego. A jeśli chodzi o środowisko sędziowskie to oczywiście największy sukces w całej, ponad stuletniej historii polskiej piłki nożnej. Jestem szczęśliwy jako uczestnik finału sprzed 32 lat. Ale ja byłem tylko jednym trybikiem, a dziś bierze udział cała polska czwórka sędziowska.
Jestem szczególnie wzruszony, że w grupie tej jest mój syn. To między innymi on złamał „klątwę Listkiewicza”. Bo kiedyś powiedziałem, że jeżeli Polak będzie w finale mistrzostw Świata, obojętnie w jakim charakterze, czy sędziego, czy piłkarza, trenera, czy pana strzygącego trawnik, spikera, to stawiam dobrą kolację. Teraz będę musiał postawić cztery kolacje, w tym jedną synowi. I zrobię to z wielką przyjemnością.
Jest to ogromny sukces całej polskiej piłki, bo sędziowanie jest częścią całego organizmu piłkarskiego. Mam nadzieję, że zmieni się w Polsce stosunek do sędziów. Bo spada na nich często nieuzasadniona krytyka ze strony kibiców, trenerów, piłkarzy. Tymczasem ja już pięć lat temu mówiłem, że najsilniejszym ogniwem polskiej piłki są właśnie sędziowie. I dobór składu na finał Mistrzostw Świata tylko słowa te potwierdza.
Wielka sprawa dla polskich kibiców. Marciniak poprowadzi finał mundialu
Krytyka sędziów jest, ale też są anegdoty, że gdy piłkarz podczas meczu protestuje, a arbiter powie, że „sprawdzi Marciniak, który siedzi na VAR”, to to atmosferę uspokaja. Bo sędzia główny finału MŚ jest niekwestionowanym autorytetem. Czy nie jest tak, że jak wśród piłkarzy mamy Roberta Lewandowskiego, ale reszta już tak wybitna nie jest, wśród sędziów jest wybitny Szymon Marciniak z zespołem, a pozostali grają jednak w innej lidze?
Nie do końca. Lider, król, jest oczywiście jeden. Ale za Szymonem podąża całe grono fajnych sędziów, którzy w Europie się liczą. To młody Damian Sylwestrzak, już sędzia międzynarodowy, Bartosz Frankowski, Krzysztof Jakubik, Paweł Raczkowski czy Tomasz Kwiatkowski, który w tegorocznym finale MŚ będzie arbitrem VAR. W ogóle jeśli chodzi o VAR Polska jest w czołówce światowej. I jeśli Szymon Marciniak to czołówka jako człowiek, tak polski VAR jako system. Paweł Gil, były polski sędzia jest dziś liderem wdrażania systemu VAR w Europie, Tomasz Kwiatkowski będzie obsługiwał system w finale MŚ. Jesteśmy tu absolutnym liderem.
Wynika to z faktu, że Polska była jednym z pierwszych europejskich państw, w których system ten został wprowadzony w rozgrywkach piłkarskich. Nasi varowcy są bardzo cenieni, często wynajmowani nawet przez inne federacje, do pomocy. To zasługa poprzednich władz PZPN i Zbigniewa Bońka, ale i obecnych, które kontynuują te prace. W Polsce VAR jest nie tylko w ekstraklasie, ale i w I oraz II lidze. To ewenement na skalę światową, podobne rozwiązania są tylko w najsilniejszych federacjach.
Wróćmy do momentu sprzed 32 lat. Na mistrzostwach Świata we Włoszech w 1990 roku był Pan sędzią liniowym w wielkim finale. Jak wspomina Pan ten turniej?
To były zupełnie inne czasy. Wtedy sędzia był samodzielnym bytem. Dziś są zespoły sędziowskie. Szymon Marciniak jest liderem, ale ma pomocników – Pawła Sokolnickiego i mojego syna, a na Varze Tomasza Kwiatkowskiego. W 1990 roku człowiek był trochę zabłąkany. Ja sędziowałem osiem spotkań, z siedmioma różnymi sędziami. I z niektórymi rozumiałem się bardzo dobrze, takim sędzią był Michel Vautrot, z którym współpracowałem w meczu otwarcia Kamerun – Argentyna oraz przy półfinale Włochy- Argentyna. Ale byli też arbitrzy, z którymi ciężko było porozumieć się językowo, mentalnościowo, nie było tej „chemii”.
Dziś są to zgrane zespoły, które prowadziły setki meczów. Są przygotowane do pracy, obudzone w środku nocy poprowadzą zawody dobrze. W moim przypadku sędziowanie finału było zaskoczeniem – bo byłem wcześniej przy ćwierćfinale, półfinale, nie myślałem, że pojawię się w meczu o złoto. Psychicznie dla mnie mundial się skończył, a gdy dostałem informację, że wychodzę na boisko to nawet nie zdążyłem się mentalnie przestawić. Może i dzięki temu nie zrobiłem błędów. Ale wiele opierało się na przypadku. Dziś o nim nie ma mowy. Zespół polskich sędziów przygotowywał się do finału już od prawie tygodnia. Bo wiadomo było, że Szymon Marciniak jest jednym z tych arbitrów, którzy mogą wielki finał poprowadzić. I tak się stanie, co – jak wspomniałem – jest ogromnym wyróżnieniem dla polskiej piłki.
Na koniec spójrzmy na ten mniej przyjemny obraz polskiego futbolu. Reprezentacja Czesława Michniewicza po raz pierwszy od 36 lat wyszła z grupy na mistrzostwach Świata. Styl pozostawiał jednak sporo do życzenia, w dodatku wyszły różne sprawy pozasportowe. Jest debata o zmianie selekcjonera, giełda potencjalnych następców. Mnie osobiście zastanawia jednak fakt, że u nas nie ma w ogóle żadnego systemu, w jakim kadra ma działać. Gdy był Pan prezesem PZPN i został selekcjonerem Leo Beenhakker, miał polskich asystentów, którzy mieli być jego następcami. Kolejny zarząd PZPN po zwolnieniu Holendra wybierał jednak szkoleniowców klubowych. A asystent Beenhakkera, Adam Nawałka, został selekcjonerem dopiero kilka lat później. Teraz toczą się medialne dyskusje, czasem o bardzo znanych trenerach klubowych, nie mających żadnego doświadczenia z kadrą, mnóstwo działań pod publiczkę. Tymczasem w Niemczech mieli w sto lat jedenastu selekcjonerów. I ok, teraz przegrali, ale patrząc całościowo mieli cztery tytuły mistrza świata, za dwa lata ma Euro i tak będą faworytem. U nas jedenastu selekcjonerów to było tylko w ostatnich latach, a wyjście z grupy uznawane jest za sukces…
Ma Pan rację, ale tak jakoś jest w Polsce, że wiele rzeczy robimy od ściany do ściany. Uważam, że na przykład zwolnienie trenera Jerzego Brzęczka przed mistrzostwami Europy, na które awansował, było nieracjonalne. Marzy mi się, by nadszedł kiedyś czas taki, jak w epoce Kazimierza Górskiego, że trener pracuje kilka lat z kadrą, a przy nim pracują potencjalni następcy. Był taki plan za kadencji Leo Beenhakkera, żeby przy doświadczonym selekcjonerze zebrało szlify kilku polskich trenerów, których doświadczenie zaprocentuje potem w pracy z kadrą, która jest zupełnie inna niż w klubie. I po latach kadrę objął Adam Nawałka.
Ale przy Leo Beenhakkerze pracowali też przecież Bogusław Kaczmarek, Dariusz Dziekanowski, Rafał Ulatowski, Dariusz Mroczkowski, Jan Urban, trener bramkarzy Andrzej Dawidziuk. Niestety potem to poszło w innym kierunku. Dziś, gdyby PZPN decydował się na selekcjonera zza granicy, to warunkiem powinno być zatrudnienie polskiego sztabu. Za Paolo Sousy, był sztab zagraniczny, tworzyli go nieznani panowie z kilku krajów. A powinni być w nim polscy trenerzy, którzy zdobędą doświadczenie i potem przejmą schedę.
Rozmawiał Przemysław Harczuk
Zamieszki po meczu Francja – Maroko. Zginęło dziecko
Prezydent zawetował lex Czarnek. “Im mniej tarć i awantur, tym lepiej”
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS