A A+ A++

Niedziela, 12:30, luty, Grodzisk Wielkopolski, Warta Poznań – Górnik Łęczna. Jak to brzmi? Jak potencjalny paździerz. No i faktycznie ten mecz niewątpliwie był paździerzem, w którym nagle zaczęły dziać się cuda. Gol przewrotką Śpiączki to jeszcze małe miki, ale BRAMKA ADRIANA LISA GŁOWĄ W OSTATNIEJ MINUCIE GRY? No ludzie kochani, przecież tylko w takich okolicznościach ta historia mogła się wydarzyć. Ekstraklaso – jesteś piękna!

Gol Adriana Lisa – co za historia!

Ostatnia minuta meczu. Warta przegrywa i rzuca do przodu wszystko, co ma. Przez kilka minut trwa napór na bramkę Górnika. Aż w końcu w pole karne wędruje także Lis. Trałka wpada na pomysł, by zagrać właśnie do niego. Górnik gubi się w kryciu, Gol lekceważy temat, no i bramkarz Warty pokonuje swojego vis a vis, ratując dla punkt dla drużyny gospodarzy. Jeśli poznaniacy utrzymają się w Ekstraklasie, ta akcja nabierze jeszcze większego znaczenia. Ale już staje się legendarna, już staje się jednym z najładniejszych obrazków całego sezonu.

Sam Lis odkupił tym samym swoje winy, bo gdyby nie ta bramka, byłby jednym z największych antybohaterów meczu. Golkiper Warty ma na swoim sumieniu dwa grzeszki. Pierwszy – gdy z jakichś powodów nie zdołał przeciąć lecącej wzdłuż bramki wrzutki Banaszaka i Krykun mógł wbić piłkę na pustaka. I pewnie tak by zrobił, gdyby nie przegrał walki z grawitacją. Drugi? Gol Śpiączki przewrotką też był oczywiście efektownym obrazkiem, tym bardziej, że napastnik Górnika zrównał się dzięki niemu w tabeli strzelców z Ishakiem i Ivi Lopezem. No, ale niezaprzeczalnie Lis mógł zrobić w tej sytuacji więcej. A nawet musiał. Piłka przeszła mu po ręce i argument w stylu „no kto by się spodziewał, że Śpiączka tak uderzy” nie jest tutaj żadnym usprawiedliwieniem.

Ale kto w Poznaniu będzie dziś o tych grzeszkach pamiętał? No nikt. Lis pola karnego odkupił swoje winy i napisał kapitalną historię!

Swoją drogą Adrian Lis już w przeszłości udowodnił, że piłka szuka jego głowy. Hehe.

Nieudane próby Warty

Patrząc na obraz całego meczu, to Górnik Łęczna – nawet mimo faktu, że dał sobie wydrzeć prowadzenie w doliczonym czasie gry – powinien bardziej szanować ten punkt. Warta chciała grać w piłkę, Górnik chciał… przetrwać. Wyjąwszy tę kapitalną bramkę, w jego grze było tyle finezji, co w polskich paradokumentach. Śpiączka oddał jedyny celny strzał łęcznian, a ogólnie było ich cztery. Ponarzekać możemy sobie (a pewnie nawet i powinniśmy) na sposób wyjścia spod własnej bramki. Żadne tam krótkie podania, żadne szukanie kolegów. Piłka do Leandro, a ten wali lagę do przodu. Wiemy nie od dziś, że Kamil Kiereś jest pragmatykiem, ale dziś pojechał z tym prymitywnym stylem trochę za grubo. I nie pomogły nawet trzy zmiany, jakie przeprowadził w przerwie (weszli Drewniak, Krykun i Banaszak).

A Warta? Też nic wielkiego nie grała, ale przed wyczynem Lisa zagroziła co najmniej czterokrotnie, trzykrotnie obijając obramowanie bramki. No bo tak…

  • Papeau huknął w poprzeczkę, gdy piłka spadła pod jego nogi po rzucie rożnym,
  • z rzutu wolnego również w poprzeczkę załadował Szelągowski,
  • Jakóbowski już w doliczonym czasie gry obił głową słupek.

A przecież jeszcze wcześniej warciarze wcisnęli gola, a konkretnie Zrelak, który został jednak nieuznany. I cóż, ta sytuacja przyniosła nam dwa ciekawe absurdy. Co do meritum – trudno dyskutować z decyzją arbitrów z wozu. To prawdopodobnie najmniejszy spalony w całym sezonie, ale widocznie spalony. Piszemy „widocznie”, bo to sędziowie dysponowali technologią, która oceniła tę sytuację – ludzkie oko nie jest w stanie dostrzec, czy kawałek buta Zrelaka wystawał za obrońców, czy jednak nie. Wiecie, o co chodzi – przed erą VAR ta bramka nie dość, że zostałaby uznana, to jeszcze nikt nie dyskutowałby o niej w tramwajach, bo nawet stopklatka nie wzbudza za bardzo podejrzeń.

Skoro technologia tak zweryfikowała, wypada po prostu zaufać.

Na czym polegają więc te absurdy? Ano po pierwsze na tym, że cała weryfikacja trwała ponad sześć minut, co… no jest katastrofalnym wynikiem. I już wcale nie mamy na myśli tego, że było po prostu zimno, więc piłkarze i kibice wymarźli, a my przed telewizorami mogliśmy opierdzielić pół bułki wrocławskiej. Tak długa weryfikacja to zwyczajne wypaczanie futbolu przez technologię. Rozumiemy, że spalony to sytuacja zero-jedynkowa i sytuacja była naprawdę stykowa. Ale nie tak długo. NIE TAK DŁUGO!

Drugi absurd? Wypowiedź samego Zrelaka, który nie mógł pogodzić się z faktem odwołania bramki i powiedział, że skoro ciało było na równi, to spalonego nie ma. Drogi Adamie, po prostu zaprosimy do ponownego (no właśnie – ponownego?) przestudowania przepisów. Skoro grasz w tę piłkę całe życie i jesteś napastnikiem, to powinieneś już się nauczyć, że przy spalonym brana pod uwagę jest każda część ciała, którą można strzelić bramkę (podpowiemy – a więc ręka nie).

Co ten mecz oznacza dla tabeli? Legia wraca do strefy spadkowej i stałoby się tak niezależnie od wyniku. Górnik wciąż jest nad kreską, a w tabeli panuje spory ścisk. Jeśli w walce o utrzymanie mają dziać się takie cuda, jak dziś – lecimy po popcorn!

WIĘCEJ O WARCIE I GÓRNIKU:

Fot. FotoPyK

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułWalentynkowa promocja na brwi i rzęsy
Następny artykułPekin 2022: Dawid Kubacki i Kamil Stoch wystąpią w konkursie miksta