A A+ A++

O tym, po co ludziom potrzebna jest psychologia, o małych i dużych sukcesach, o marzeniach i pasjach młodości. A także potrzebie publicznego mówienia o działaniach, które szkodzą ludziom, o prawie i obowiązku wzięcia odpowiedzialności za miasto na swoje barki oraz o tym, czy psychologowi potrzebny jest psycholog, rozmawiamy z psycholożką i psychoterapeutką, rodowitą przemyślanką Joanną Markin.

 

Po co światu potrzebna jest psychologia?

– Musimy pewne sprawy rozgraniczyć. Sama psychologia jest nauką o człowieku i zjawiskach psychicznych. Ma wyjaśnić, jak funkcjonuje człowiek. A jeśli będziemy o nim więcej wiedzieć, możemy sprawić, aby jego życie było lepsze. Psychoterapia natomiast polega na tym, aby podnosić jakość jego życia. Zajmuję się obiema dziedzinami.

A Pani po co jest potrzebna psychologia?

– To moja praca. Zawód. Staram się wykonywać ją rzetelnie. Pozwala mi się rozwijać, zrozumieć ludzi. Dać poczucie, że w jakimś stopniu mogę się przyczynić do polepszenia ich losu. Od razu dodam, że nie jest to dla mnie żadna misja.

Zostając kimś w życiu, musi się jednak mieć do tego zamiłowanie. Kiedy u Pani się to narodziło?

– Po szkole średniej nie dostałam się na studia biologiczne. Poszłam do pracy, aby zdobyć potrzebne punkty, bo takie wówczas były zasady. Pracowałam przez rok na neurologii w przemyskim szpitalu, gdzie ordynatorem był doktor Klein. Byłam salową. To był oddział, na którym nie było na przykład wody przez pół dnia czy jedzenie musiało się nosić we wiadrach. Zadaniem salowych było mycie, czyszczenie basenów, podłóg, pościeli, pomaganie chorym. A wszystko w dość, jak na szpital, prymitywnych warunkach. Aczkolwiek właśnie tam się wiele nauczyłam. Zrozumiałam, że chcę pracować w bezpośrednim kontakcie z człowiekiem, aby polepszyć mu byt, pomóc, wesprzeć. Uznałam, że psychologia jest kierunkiem, który pomagał mi realizować zainteresowania biologiczne, ale i humanistyczne. Ale nie był to także kierunek wyśniony, wymarzony. Nie do końca byłam przekonana, że właśnie w tym zawodzie chcę koniecznie pracować. Przez dwa lata studiowałam dziennikarstwo. Wróciłam jednak i zrobiłam specjalizację – psychoterapię.

No to o czym młoda Asia marzyła?

– O  tym, żeby popłynąć na Fatu Hivę jak Thor Heyerdahl (norweski etnograf i podróżnik, organizator i uczestnik dwóch wypraw transoceanicznych na tratwie „Kon-Tiki” w 1947 roku i papirusowej łodzi „Ra” w latach 1969 – 1970, autor książki „Fatu Hiva” – przyp. aut.) i obserwować życie odległych plemion i ludzi, którzy żyją w innych zakątkach świata. Niestety, nie popłynęłam. Ale po świecie podróżowałam. Mam taki charakter, że lubię działanie i lubię być sprawczą. Aby moje działanie przynosiło jakiś efekt.

Jest Pani rodowitą przemyślanką?

– Oczywiście, od 57 lat. Wyjechałam na studia w wieku 20 lat i nie było mnie w Przemyślu przez kolejne dziesięć. Mieszkałam we Wrocławiu, byłam jakiś czas w Stanach Zjednoczonych. Zajmowałam się pisaniem przewodników, więc wiele podróżowałam po całej Polsce. To była dekada szukania samej siebie.

Po co Pani wróciła do Przemyśla?

– Miałam tutaj mieszkanie. To były wcale niełatwe lata 90. zeszłego wieku. Po drugie, chciałam urodzić dziecko i chciałam, aby się to działo w jakiś przyjaznych, godnych warunkach, a Przemyśl był, moim zdaniem, do tego idealny. Powroty do Przemyśla z innych miast nie są jednoznaczne. Jedni traktują to jako porażkę, bo gdzieś indziej im się nie udało. Innym być może udaje się stworzyć legendę, że tak bardzo kochają Przemyśl, że nie wyobrażają sobie bez niego życia. U mnie było tak pół na pół. Po pewnym czasie przestało mi się chcieć wyjeżdżać do większych miast. Uznałam, że Przemyśl jest bardzo dobrym miejscem dla mnie. Wróciłam także trochę z wygody.

Tu odniosła Pani sukces? W mniejszym mieście jest więcej do zrobienia? Tutaj pasja, chęci i zaangażowanie nie giną w tłumie?

– Pewnie tak. W małych miejscowościach jest co robić. Mój rozwój zawodowy w Przemyślu przebiegał bardzo pozytywnie. Jestem zadowolona. Osiągnęłam to, co chciałam. Tak, odniosłam sukces. Chciałam pracować na pierwszej linii frontu, w bezpośrednim kontakcie z człowiekiem i to mi się udało. Pracowałam w dziewięciu różnych miejscach jako psycholog i zawsze to ja byłam do nich zapraszana, a nie sama za pracą chodziłam. Mam sporą autonomię.

Fot. Mariusz Godos

Jak psychologia wyglądała 20 lat temu, a jak teraz?

– Jest spora różnica, ale jedno się nie zmienia. Bezpośredni kontakt z człowiekiem. Zwiększyła się jednak świadomość ludzi, kim jest psycholog i psychoterapeuta. Ludzie, którzy po nich sięgają, nie muszą się czuć stygmatyzowani, że są nienormalni. Jesteśmy w okresie tak zwanej kultury terapeutycznej, czyli różne zjawiska mentalne, które się dzieją w nas, psychiatryzujemy. Nie mówimy, że jestem smutna, tylko, że mam depresję. Psychologowie są dzisiaj traktowani jako swoiste protezy tam, gdzie nie ma czasu na rodzica, zajęcia dodatkowe, na kumpli z podwórka. To jest trochę przykre, ale w tym kierunku idzie ewolucja. Wynika to z wielu czynników. Nasze dzieci są wychowywane w zupełnie innych warunkach niż my. Nastawione są na internet, telefony komórkowe, komputery. Rodzice są zapracowani, skupieni na sobie, więc trochę nie mają czasu. Zanika funkcja zabawy, kolektywu, załatwiania spraw w grupie. Nieliczne dzieci chodzą do szkoły na piechotę, większość zawożona jest przez nadopiekuńczych rodziców, którzy mają je cały czas pod kontrolą na telefonie.

Jest Pani zakochana w Przemyślu?

– Mam z tym miastem bardzo silną więź. Wszystkie wspomnienia z dzieciństwa są z nim związane. Przemyśl jest jak druga matka. Urodziłam się na Mickiewicza, w kamienicy pod numerem 16. Takie włoskie podwórko. Potem zamieszkałam na Kmieciach. Łączę w sobie dwie strony Sanu. Zakochana to zbyt poetyckie. Jeśli na przykład wieża zegarowa od najmłodszych lat jest w twoich oczach, to z czasem nie widzisz już jej piękna, a to, że jest. Czuję, że mam to tego miasta prawo. Czuję się trochę odpowiedzialna za to miasto. Przemyśl to, moim zdaniem, świetne miejsce do życia. Bo jest i trochę miasta, i są momenty dzikie. Przyroda jest w zasięgu ręki. Dzięki temu zrodziła się we mnie aktywność społeczna. Ale przede wszystkim to efekt kontaktu z innymi ludźmi.

Nie sądzi Pani, że takich osób, które mają do tego miasta prawo, które powinny czuć się za niego odpowiedzialne, jest coraz mniej?

– To prawda. Pewnie mniej jest tych, którzy powinni czuć się za miasto odpowiedzialni. Kiedy jednak poznałam takie osoby, uaktywniłam się. Pierwszym momentem był słynny czarny marsz. Zaczęłam się zastanawiać, czy jako psycholog powinnam wziąć w nim udział. Czy powinnam utożsamiać się z pewnymi wartościami. Z drugiej strony, kiedy widziałam i widzę przez co, z jakiego powodu, ludzie cierpią, z czym mają problem, uznałam, że powinnam tam być. I mówić o tym w przestrzeni publicznej. Pracuję z osobami homoseksualnymi, dla których to, co się działo do niedawna w naszym społeczeństwie, było dramatem. Przeżywali to ogromnie, nawet na pograniczu samobójstwa. Zdecydowałam, że będę publicznie mówić o działaniach, które po prostu szkodzą ludziom.

Członkostwo choćby w Stowarzyszeniu Most to dla Pani…

– To egzekwowanie obywatelskiego prawa czy obowiązku do obrony pewnych wartości. Czy to czepialstwo? Obrona nadsańskiego wybrzeża to wartość sama w sobie. Kiedy słucham czy spotykam się z tym, co nasze władze miasta mówią na ten temat, jestem zaniepokojona. Zaniepokojona tym, jaki im przyświeca cel i jakie chcą podjąć kroki, aby go zrealizować. Mam wrażenie, że albo władze miasta nie potrafią się komunikować z mieszkańcami, albo nie mają spójnej wizji całości. Nie podważam, że mogą mieć dobre intencje, ale sposób komunikacji oraz nieumiejętność pokazania pewnej hierarchii, jeśli chodzi o kolejność działań, moim zdaniem, są bardzo nieprofesjonalne. Po prostu.

Ale czy to aby nie ma podłoża psychologicznego? Że ludzie przestali ze sobą rozmawiać? Że nie potrafią tego robić?

– Problem leży w jakości komunikacji, ale to nic nowego. Wszelkie problemy z tego wynikają. To jak się władze komunikują ze mną, jako mieszkanką tego miasta, oceniam bardzo słabo. Poza tym mamy bardzo niską kulturę dyskusji. Dyskusja to nie mordobicie, a umiejętność wysłuchania tego, co druga osoba ma do powiedzenia i ewentualnie znalezienia punktów stycznych albo stworzenia protokołu rozbieżności. Tylko tyle i aż tyle. W naszym mieście próba dyskusji odbierana jest jako próba agresywnej napaści.

Czy psycholog potrzebuje psychologa?

– Oczywiście. Każdy z nas powinien mieć swojego supervisora. Innego terapeutę z doświadczeniem, z którym może omawiać swoją pracę. Po to, aby nie zrobić nikomu krzywdy, aby nie popełnić gdzieś błędu. Aby się poradzić, aby w sytuacjach wątpliwych, móc to rozwiać. Tak, potrzebuję rozmów z moimi koleżankami czy kolegami psychologami.

Jakie miałaby Pani rady dla tych młodych, którzy chcieliby podążyć Pani ścieżką? Jak może Pani ich zachęcić, aby wrócili po studiach do rodzinnego miasta?

– Myślę, że młody człowiek, który ma swoje ambicje i marzenia, aspiracje i chce się rozwijać, powinien wyjechać z Przemyśla w ramach edukacji. Poprzebywać w różnych miejscach. Z pewnością część z nich gdzieś tam zostanie, bo to nieunikniony proces. Ale jest taki czas, że jeśli ugruntujesz swoją pozycję, Przemyśl jest dobrym miejscem do pracy. Do wniesienia swojego potencjału. Do wzięcia sprawy w swoje ręce. Bo to każdego z nas prawo i obowiązek.

Autor: Mariusz Godos
/ Życie Podkarpackie

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułW Częstochowie: Raków Częstochowa – Legia Warszawa – zapowiedź hitu 28. kolejki Ekstraklasy
Następny artykułСловак намагався винести з України старовинні монети з XVІІІ століття