O tym dlaczego został nauczycielem, jak postrzega ten zawód, kim jest dla swoich uczniów, skąd się wzięła pasja do teatru, o swoich aktorskich idolach i przedsięwzięciach, które zrealizował. I o pomyśle, jak w mieście zatrzymać młodych i zdolnych ludzi rozmawiamy z nauczycielem podstaw przedsiębiorczości, instruktorem teatralnym, aktorem amatorem Rafałem Paśką.
Ile godzin Pan śpi?
– Klasycznie, w okolicach sześciu, siedmiu godzin. Muszę spać, aby działać.
Pytanie nie bez kozery, umówić się bowiem z Panem na rozmowę to bardzo trudna sztuka.
– Każdy dzień mam zagospodarowany. Nie mam wolnych przebiegów. Jestem nauczycielem, ale także instruktorem teatralnym i animatorem z zakresu kultury i przestrzeni teatru.
Czy wykonywany zawód jest Pana marzeniem? Czy stał się nim Pan, bo nie było innego wyjścia?
– Nauczycielem chciałem być od zawsze. I to nauczycielem historii. Zawsze mnie ciekawiła. Miałem fantastyczne nauczycielki, jak choćby panią Krystynę Maresch-Knapek w podstawówce, która zainspirowała mnie teatrem, bo w tej dziedzinie swoje pierwsze kroki stawiałem u niej, we Fredreum. Uczyłem się w technikum, ale tam historia szybciej się skończyła, więc nie mogłem zdawać z niej matury. Poszedłem na studia ekonomiczne, ale zawsze marzyło mi się, aby mówić o historii, opowiadać jakieś historie i to we mnie pozostało. Zawód nauczycielski traktuję jako rolę. Mentora, przewodnika. Aby wskazać, zachęcić uczniów do jakiejś aktywności. Bardzo to lubię.
Ale nie jest Pan nauczycielem historii.
– Uczę podstaw przedsiębiorczości. Przedmiotów o charakterze ekonomicznym. Na tej niwie także można wiele zrobić. Ten mój przedmiot jest bardzo interdyscyplinarny. Wchodzi tam i ekonomia, i marketing, i zarządzanie, i komunikacja. Wszystko łączy się z przestrzenią społeczną. Dzięki temu mogę zachęcać młodzież do udziału w konkursach nie tylko o charakterze ekonomicznym, ale także takich, w których może odkrywać i rozwijać swoje umiejętności. Odnieśliśmy wspólnie sporo sukcesów. Osoby, które udało mi się zarazić swoją pasją, muszą być przedsiębiorcze.
Dlaczego uczniowie Pana lubią?
– Myślę, że dlatego, iż zawsze staram się im poświęcić sporo czasu. Nigdy nie było tak, że kogoś odtrąciłem, powiedziałem bezwzględnie, że mu nie pomogę. Nawet jeśli odbywa się to kosztem mojego czasu wolnego. Ten zawód wymaga od nas pracy poza pracą. Nas, nauczycieli, widzi się często tylko przy tej tablicy przez osiemnaście, dwadzieścia godzin w tygodniu i tyle. Ale tak nie jest. Jest spora część nauczycieli, która poświęca uczniom swój wolny czas. Wyjeżdżamy na konkursy, na które wcale nie musielibyśmy jechać, robimy próby popołudniami, których wcale nie musielibyśmy robić. Komunikujemy się w weekendy, czy w takim a takim projekcie zrobić jakieś zmiany. To buduje dobre relacje.
Jest Pan dla nich kolegą, przyjacielem, oczywiście z zachowaniem odpowiednich proporcji?
– Tak. Myślę, że jestem dla nich partnerem. Zawsze miło wspominam nauczycieli, którzy mieli dla mnie czas. I ja się tego trzymam. Dzięki temu udało mi się wprowadzić do grupy osoby, które pierwotnie nie do końca dobrze rokowały, ale nabyły sporo umiejętności, potrafiły wyciągać odpowiednie wnioski. Staram się być takim głosem doradczym. Po to, aby jeden czy drugi młody człowiek stwierdził, że tak, ten gość chce mi prawdziwie pomóc. Podam przykład, który dobrze to zobrazuje. Pewnego razu zobaczyłem, jak grupa dziewcząt coś przegląda w telefonach komórkowych. Podszedłem i zapytałem, co robią. Odpowiedziały, że nagrywają filmiki. Poprosiłem, aby pokazały. Oczywiście, miały prawo odmówić, ale zgodziły się. Potem powiedziałem im, że jest taki konkurs dotyczący bohaterów polskiego podziemia i że niedawno poznałem historię Edwarda Heila, patrona przemyskiej harcerskiej drużyny wodnej. I że trzeba zrobić o nim krótki filmik. Zrobiły to! Nagrały filmik, dzięki któremu dostały się do finału. Tam prezentowanych było 25 najlepszych produkcji. Odebrały nagrodę w Muzeum Historii Polski w Warszawie. To było dla nich wyjątkowe przeżycie. A zaczęło się od zupełnie mało istotnego epizodu. Czasem trzeba się wykazać normalnością. Nie od razu krytykować młodzież za patrzenie się w telefon.
Aby być tu, gdzie jest Pan teraz, musiał Pan jednak wyjechać z Przemyśla.
– No tak. Studiowałem w Rzeszowie. Ale wróciłem, bo zawsze kochałem moje miasto, choć urodziłem się w Szczecinie. Ale tylko dlatego, że rodzice tam wówczas pracowali. Nie wyobrażałem sobie, aby tutaj nie wrócić. Zacząłem pracę w II Liceum Ogólnokształcącym, w którym pracuję już od 20 lat. A skoro ją mam, dodam jeszcze coś od siebie. Rozpocząłem współpracę z wieloma instytucjami, jak choćby z PCKiN Zamek, Centrum Kulturalnym, Archiwum Państwowym czy Muzeum Narodowym Ziemi Przemyskiej. Zrobiliśmy wspólnie wiele projektów. Dla mnie to bardzo duża wartość, że mogę coś wnieść do oferty kulturalnej miasta.
Pan miastu dał i daje sporo, ale czy czuje się Pan przez to miasto doceniony?
– Tak. Może to zabrzmieć nieco dziwnie, ale czuję taką swoistą codzienną wdzięczność. Jest ciągłość wydarzeń, ludzie kojarzą i cieszą się na nasze kolejne projekty. Mówię to z pełną odpowiedzialnością: miasto nie tworzy nam bariery, a daje szanse.
Kiedy odkrył Pan u siebie miłość, pasję do teatru?
– To ciekawa historia. Moje pierwsze kroki stawiałem w teatrze Fredreum, ale miałem pauzę przez okres szkoły średniej i studiów. Pewnego razu, bodaj w 2004 roku, prowadziłem lekcję, podczas której jeden z uczniów nie za bardzo uważał. Coś czytał. Ale ani książki, ani zapisków z zeszytu. Podszedłem do niego i okazało się, że był to scenariusz teatralny. Robił własną sztukę. Porozmawialiśmy, powiedziałem, że przed laty byłem we Fredreum. A on mi na to, żebym przyszedł. Poszedłem. Wróciłem na wiele lat. A przecież mogłem mu postawić naganne zachowanie. To był Grzegorz Krawiec, obecnie jest uznanym polskim reżyserem młodego pokolenia. Przyjaźnimy się, byłem u niego na weselu. Wspiera nas. Praca nauczyciela jest codziennym aktorstwem. Przychodzimy do klasy i musimy opowiedzieć coś ciekawego. Podać to w najciekawszej formie. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie zawsze to wychodzi. Później wszedłem w teatr obiema nogami.
Na kim się Pan wzorował? Kto był, jest Pana aktorskim idolem?
– Z aktorów filmowych mam idoli. Z teatralnych za młodu nie do końca, bo możliwość ich oglądania była ograniczona. Z filmowych na pewno Edward Norton i jego role w „Fight Clubie” i „25. godzinie”. Tam pokazał mistrzowskie oblicze. To wybitny aktor, choć nie z pierwszych stron gazet,. Kiedy już wyjeżdżałem do teatrów i podziwiałem spektakle, moimi idolami zostali Anna Demczuk z teatru imienia Wandy Siemaszkowej i Kamil Dobrowolski z teatru Maska w Rzeszowie. Z obojgiem jestem dzisiaj w przyjacielskich relacjach. Nie staram się jednak patrzeć zerojedynkowo. Nigdy nie wychodzę z przedstawienia i nie mówię, że mi się nie podobało. Że to jest słabe. Profesor Stanisław Górka z Warszawy podczas jednej z horynieckich biesiad powiedział mądre zdanie: jakby to usprawnić? Nie rzekł, że było źle, nie krytykował.
Czuje się Pan spełniony?
– Jeszcze nie. Codziennie stawiam sobie coraz wyżej poprzeczkę. Cały czas z młodzieżą rozwijam swoją pasję. Cały czas się uczę. Niedawno wróciłem z warsztatów dramatopisarskich w Poznaniu. Po to, aby lepiej pisać dla dzieci i młodzieży. Pisanie sztuk teatralnych dla nich jest najtrudniejsze. Marzy mi się w Przemyślu wielki festiwal teatralny ruchu amatorskiego. Na to oczywiście potrzeba sporych pieniędzy.
Gdyby miał Pan jeszcze jedną szansę w swoim życiu, poszedłby Pan tą samą drogą?
– Tak. Zostałbym w Przemyślu i tu się realizował. Kiedyś usłyszałem takie mądre zdanie: w dużych miastach żyje się łatwiej, ale w małych żyje się lepiej. Nie ma jakiejś gotowej recepty na doradzanie komukolwiek, aby w Przemyślu pozostał. To sprawa indywidualna. Wszędzie dzisiaj jest blisko, pracować można zdalnie dla firm oddalonych od naszego miasta o setki kilometrów. Jednak z pewnością ważny jest aspekt ekonomiczny. Tego się nie przeskoczy. Młodzi ludzie potrzebują szerokiej, atrakcyjnej oferty. W różnych dziedzinach. Musimy w naszym mieście myśleć nie tylko o najmłodszych i seniorach, ale także o tej grupie. To potężna grupa. Grupa opiniotwórcza. Ci, co się wahają, muszą dostać potężne wsparcie w wielu przestrzeniach. Nie tylko kulturalno-rozrywkowej. Satysfakcją lodówki nie napełnimy.
Rafał Paśko
Nauczyciel i instruktor teatralny. Założyciel amatorskiego Teatru S.A.N. w Przemyślu. Inicjator i współorganizator przedsięwzięć o charakterze kulturalnym. Aktywnie współpracuje z wieloma instytucjami miasta Przemyśla. W ramach współpracy z przemyskim Centrum Kultury i Nauki „Zamek” na scenie zostało zaprezentowanych kilkanaście premier, w tym monodram o Henryku Jaskule pt. #HEN. Tam także odbywa się teatralny Festiwal InspiRACJE. Od 18 lat w Centrum Kulturalnym współorganizuje Festiwal Kina Niezależnego CK OFF. Razem z Archiwum Państwowym wydał książkę „Drachen”, opowiadającą o okresie II wojny światowej w Przemyślu. Jego druga książka „Cisza w teatrze” miała premierę podczas Międzynarodowego Festiwalu „Maskarada” w Rzeszowie. W jego słuchowiskach, które zrealizował z Jakubem Prachowskim, udział wzięli zawodowi aktorzy oraz pasjonaci teatru. Pisze scenariusze na potrzeby młodzieżowych i dorosłych grup teatralnych. Promował Przemyśl swoimi działaniami m.in. w: Wilnie, Sopocie, Nowej Soli, Skawinie, Wielopolu Skrzyńskim, Rzeszowie, Horyńcu-Zdroju czy Jarosławiu.
Aktualizacja: 17/04/2024 16:13
Autor: Mariusz Godos
/ Życie Podkarpackie
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS