Dla naszego środowiska wspinaczkowego to jedna z najczarniejszych dat. 27 maja 1989 roku lawina porwała sześciu uczestników wyprawy na zachodnią grań Everestu. Andrzej Heinrich, Mirosław Dąsal, Wacław Otręba i Mirosław Gardzielewski zginęli na miejscu. Eugeniusz Chrobak zmarł następnej nocy w wyniku poniesionych obrażeń. Rozpoczęła się walka z czasem o uratowanie Andrzeja Marciniaka.
Wiosną 1989 roku z Polski w Himalaje wyruszyła wyprawa w składzie: Mirosław Dąsal, Mirosław Gardzielewski, Artur Hajzer, Andrzej Heinrich, Jacek Jezierski, Janusz Majer, Andrzej Marciniak, Wacław Otręba i lekarz Marek Roslan.
Ekipę uzupełnili goście z zagranicy: Sławomir Łobodziński, Robert Jacobs, Paul Claus, George Rooney (wszyscy z USA), Henry Todd (Wielka Brytania), Nick Cienski (Kanada), Carlos Carsolio junior, Elsa Avila i radiooperator Carlos Carsolio senior (cała trójka z Meksyku).
Planowali wejść na Everest wymagającą zachodnią granią.
Eugeniusz Chrobak jechał na Everest jako jeden z przedstawicieli starej gwardii.
Wybitny taternik, doświadczony himalaista i realizator filmów górskich wspinał się od trzech dekad. 1 czerwca 1989 roku obchodziłby pięćdziesiąte urodziny. Niech was nie zmyli metryka. Kiedy koledzy snuli w bazie imprezowe plany, Eugeniusz Chrobak zasuwał na szczyt. Na wierzchołku zameldował się wraz z Andrzejem Marciniakiem.
Wcześniej z ataku szczytowego zawrócili Mirosław Dąsal i Mirosław Gardzielewski. Na przełęcz Lho La, skąd czekał ich ostatni etap drogi do bazy, wracali w czwórkę, zbierając po drodze ekwipunek z wyższych obozów. Brakowało rąk do pracy, dlatego przez radiotelefon poprosili o wsparcie. W stronę przełęczy ruszyli Andrzej Heinrich i Wacław Otręba.
W nocy przyszło załamanie pogody. Sypało. Tymczasem w bazie odliczano godziny do powrotu kolegów. Okazja do świętowania była podwójna. Czar prysł, gdy w radiotelefonie odezwał się głos Andrzeja Marciniaka. W jednej chwili fiesta zmieniła się w żałobę.
Szóstka himalaistów spędziła noc w obozie pierwszym na przełęczy. Poranek był mglisty. Przybyło sporo świeżego śniegu. O dziesiątej wyszli w stronę Khumbutse – skalnej bariery dzielącej ich od obozu.
Gdy znajdowali się kilkadziesiąt metrów od grani, ruszyła lawina, porywając wszystko, co znalazło się na jej drodze.
Andrzej Marciniak ocknął się u podstawy ściany. Stracił kilka zębów. W ustach czuł metaliczny posmak krwi. Nie mógł wstać, zsuwał się po lawinisku, szukając żywych kolegów. Mógł pomóc tylko Eugeniuszowi Chrobakowi. Był w ciężkim stanie. Miał złamaną nogę.
O dojściu do namiotu nie było mowy. Czekali na rozwój wypadków.
W nocy zeszła kolejna lawina. Odkopali się, ale ryzyko było zbyt wielkie. Trzeba było pokonać kilkadziesiąt metrów, by znaleźć się w bezpiecznym miejscu. Andrzej Marciniak ciągnął krzyczącego z bólu Eugeniusza Chrobaka po śniegu. W końcu ułożyli się do snu.
Rankiem baza poprosiła o meldunek. Lekarz zapytał o stan Eugeniusza Chrobaka. Gdy Andrzej Marciniak do niego podszedł, okazało si … czytaj dalej
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS