Kilkanaście dni temu spotkali się na boisku pierwszy raz od dwóch i pół roku: życzliwie się przywitali, obejmowali, wchodząc na boisko, a chłodny jesienny wieczór na pustym Camp Nou potęgował uczucie melancholii. Nigdy wcześniej świadomość przemijania jednej z najpiękniejszych rywalizacji w historii futbolu nie była tak silna. Doprowadzona pod każdym względem do absolutnych skrajności rywalizacja trwała jedenaście lat – jeśli za cezurę przyjąć pierwszą Złotą Piłkę dla Cristiano Ronaldo (2008) i ostatnią dla Leo Messiego (2019). Przez ponad dekadę podawali ją sobie z rąk do rąk, tylko w 2018 roku na chwilę dali ją potrzymać Luce Modriciowi. To ich seryjne wygrywanie, zagarnięcie tej nagrody tylko dla siebie, bardzo nam spowszedniało. A przecież, zanim zmienili futbol, w całej historii było raptem trzech piłkarzy, którzy potrafili ją wygrać trzy razy w karierze: Johan Cruyff, Michel Platini i Marco van Basten.
Tymczasem Messi ma sześć Złotych Piłek, Ronaldo pięć. W sumie dziewięć razy wygrywali Ligę Mistrzów, strzelili blisko półtora tysiąca goli, przesunęli granicę tego, co uznajemy w piłce za normalne. A jednak, gdy realizator meczu Barcelona – Juventus zawieszał na nich oko kamery, widzieliśmy, że żaden z nich nie jest już tak wszechmogący, jak wcześniej. Ronaldo strzelił wprawdzie dwa gole, Messi był najlepszy na boisku, ale kontrast między tym co kiedyś a tym co teraz, był przygnębiający. Dlatego mamy śmiałość zapytać: to już koniec?
Udany początek sezonu dla Ronaldo i przełomowy czas dla Messiego
Robert Lewandowski, bohater 2020 roku, wygrywa we wszelkich plebiscytach na zasadach, które przez lata ustalili Messi z Ronaldo: dominując absolutnie – będąc najlepszym piłkarzem najlepszego zespołu, wstawiając do gabloty trzy najważniejsze trofea, przez najdziwniejszy – i pod wieloma względami najtrudniejszy – rok przechodząc bez zadyszki: 55 goli w 47 meczach to bilet wstępu do stolika, przy którym przez ostatnie lata siedzieli tylko Ronaldo i Messi, Stąd to poczucie, że Modrić dostał Złotą Piłkę tylko na chwilę: do jego zwycięstwa było więcej “ale”, Złotą Piłkę wygrał na mundialu, gdzie był symbolem niezłomnej Chorwacji, a już rok później nie było go nawet na liście nominowanych do tej nagrody. Triumfował w 2018, bo był niezbędnym trybikiem w dwóch znakomicie funkcjonujących kolektywach – Realu Madryt i Chorwacji. Lewandowski to inna historia: wydaje się trwalsza i – mimo wszystko – łatwiejsza do powtórzenia. Bayern wygrywający w przyszłym roku trzy puchary, z Polakiem jako przywódcą? Nie brzmi niewiarygodnie.
Tym bardziej że rywalizacja w piłce nożnej zaczyna wracać do poziomu osiągalnego dla ludzi. Messi i Ronaldo nie są już nieziemscy: też zaczynają doskwierać im kontuzje, zaczynamy dostrzegać, że czas nie stoi dla nich w miejscu. Czasami muszą odpocząć, jakiś mecz odpuścić, nie ruszają do każdej piłki. Grają też w słabszych zespołach niż w okresie swoich absolutnych świetności: Barcelona, którą Messi musi dziś dźwigać, waży więcej niż kiedykolwiek, a na odejściu Ronaldo z Realu Madryt straciły obie strony. Jego Juventus odpadł w zeszłym sezonie Ligi Mistrzów na początku fazy pucharowej, ostatnie tygodnie w lidze też nie są wyjątkowo udane. Dla Ronaldo sezon 2018/19 z 28 golami w 43 meczach – co według standardów niemal każdego innego piłkarza trzeba by uznać za udany – był najgorszym od czasu odejścia z Manchesteru United. W ostatnich dwóch latach nie zostawał też królem strzelców Serie A, choć akurat ten sezon zaczął doskonale – w 7 meczach strzelił 10 goli i co ciekawe potrzebował do tego najmniejszej liczby strzałów – 33. Od 2009 roku w żadnym sezonie nie uderzał tak rzadko i tak skutecznie.
Ronaldo powtarza, że może grać w piłkę jeszcze przez sześć lat. Tak to wyliczył, że 41 już od jakiegoś czasu wydaje mu się najbardziej realną granicą. I chociaż dzisiaj nie postrzegamy jego przeprowadzki do Turynu jako fantastycznego ruchu, za chwilę może się takim okazać. Od sezonu 2010/11 w pięciu najlepszych europejskich ligach było tylko sześciu piłkarzy, którzy po skończeniu 34 lat strzelili w jednym sezonie powyżej 30 goli. I aż czterech z nich grało w Serie A. To liga, w której napastnicy mogą się pięknie starzeć. Luca Toni po 34. urodzinach, strzelił jeszcze 56 goli, Antonio di Natale – 54 gole, Francesco Totti – 43, a Fabio Quagliarella 42. Dwaj napastnicy spoza ligi włoskiej to Zlatan Ibrahimović i Aritz Aduriz.
Jeszcze jedna statystyka, żeby lepiej zrozumieć fenomen Ronaldo i Messiego – spośród tych sześciu piłkarzy tylko Totti zaczął grać na najwyższym poziomie równie wcześnie jak oni. Do 23. roku życia Ronaldo miał już 184 mecze w Premier League, Messi – 144 w La Liga, Totti – 150 w Serie A. Ich liczby są bliskie wynikom Wayne’a Rooneya i Michaela Owena, którzy do tego wieku mieli 201 i 168 występów w Premier League. I – jak twierdzi wielu ekspertów – to był główny powód ich wczesnego wypalenia.
Ronaldo i Messi wciąż imponują ambicją
Ten problem nie dotyka Ronaldo ani Messiego. Mówił o tym ostatnio Arthur Melo, który latem przeniósł się z Barcelony do Turynu, więc w ostatnim czasie mógł obserwować ich obu. – Pod wieloma względami są identyczni: skoncentrowani od początku do końca, strzelają trzy gole i natychmiast chcą czwartego, nigdy nie odpuszczają. To jak trenują, robi wrażenie i motywuje innych. Ronaldo trenuje jak zwierzę, nie wie co to odpoczynek i przerwa, zawsze zachęca wszystkich dookoła, żeby dawali z siebie wszystko. Nic nie pozostawia przypadkowi – opowiadał. – Trzeba obserwować Ronaldo, żeby każdego dnia uczyć się bycia najlepszym – komplementował go Leonardo Bonucci, obrońca Juventusu.
Z kolei Messi znalazł się w prawdopodobnie najważniejszym punkcie swojej kariery. Latem jego kontrakt z FC Barceloną przestanie obowiązywać, więc już od stycznia może zacząć negocjacje z nowym klubem. Kiedy odejdzie i gdzie, pozostaje jedną z najciekawszych zagadek na przyszły rok. To wciąż znakomity piłkarz i jeśli dobrze wybierze nowy klub, za chwilę z powrotem może znaleźć się na szczycie. Barcelona mu ciąży, sam niedawno podzielił się refleksją, że w tym klubie obwinia się go już absolutnie o wszystko. Atmosfera jest fatalna, presja niebywała, przeciąganie liny momentami niesmaczne, dlatego wyciąganie dzisiaj jego strzeleckich dokonań niespecjalnie ma sens: za chwilę bowiem obudzi się w nowej rzeczywistość, w nowej roli, w nowej lidze, z innym trenerem, nowymi kolegami. Messi ma dopiero 33 lata – w tym wieku Ronaldo przenosił się do Juventusu. I chociaż Argentyńczyk nie zdradza, kiedy zamierza przejść na emeryturę, można zakładać, że przed nim jeszcze kilka lat grania: dla nowego klubu, a później – to już wedle starych zapowiedzi – w Newell’s Old Boys, w którym planował zakończyć karierę.
A skoro o ich niesłabnącej ambicji już było, to warto jeszcze zajrzeć na listę nieodhaczonych celów. Ronaldo i Messi nie mają mistrzostwa świata – te organizowane przez Katar w 2022 roku wyglądają na osiągalne. Messiemu – w przeciwieństwie do Ronaldo, który jest mistrzem Europy z 2016 roku – brakuje reprezentacyjnego trofeum. Najbliższa okazja to Copa America przełożona na 2021 rok. Z kolei Ronaldo wygrywając Ligę Mistrzów z Juventusem powtórzy wyczyn Clarence’a Seedorfa, który wygrywał ją z trzema różnymi klubami. Dalej są strzeleckie rekordy wszech czasów. Za piłkarza z największą liczbą goli większość źródeł uważa Josefa Bicana, napastnika Austrii i Czechosłowacji, grającego od 1928 do 1953 roku, któremu uznaje się 759 zdobytych bramek. Inne padły w meczach nieoficjalnych, nie wszystkie zostały też uwzględnione, bo zwyczajnie brakuje danych z tamtych czasów.
Na początku grudnia w meczu z Dynamem Kijów Ronaldo strzelił 750. gola w karierze i zaraz po nim zapowiedział na Instagramie: następny przystanek 800. A czy ktoś na kolejnym przystanku jeszcze się do niego i Messiego dosiądzie, tak jak dosiadł się Lewandowski? Czekają Kylian Mbappe, Neymar czy Erling Haaland. Ale Messi i Ronaldo wcale nie planują już wysiąść.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS