W szpitalu w Raciborzu leczeni są tylko pacjenci z koronawirusem. Z pracy w tej placówce od początku epidemii zrezygnowało sześciu lekarzy kontraktowych, a kilka dni temu wypowiedzenie złożyła ordynatorka oddziału zakaźnego.
– Nie wyjaśniała dlaczego. Być może doszło do zmęczenia materiału – mówi Ryszard Rudnik, dyrektor raciborskiego szpitala. Jak dodaje, odejścia pracowników kontraktowych związane są z kolei z sugestiami Ministerstwa Zdrowia.
– Chodzi o to, aby jeden lekarz pracował w jednym miejscu, by ograniczyć liczbę jego kontaktów. Lekarze, którzy odeszli, wybrali pracę w innych placówkach. Ale radzimy sobie. Wojewoda delegował kilku nowych pracowników – zapewnia dyrektor.
W raciborskiej placówce leczonych jest prawie stu zakażonych. W środę na oddziale intensywnej opieki medycznej przebywało trzech pacjentów. Dzień wcześniej było ich sześciu.
– Ryzyko zakażenia dla personelu w takiej placówce jak nasza jest absolutnie niewielkie. Mamy sprzęt, opracowane procedury – zapewnia dyrektor Rudnik.
W sytuacji stanu zagrożenia epidemiologicznego wojewoda ma prawo wydać nakaz lekarzom w danym miejscu. Z tej możliwości skorzystał już Jarosław Wieczorek, wojewoda śląski. 63 lekarzom różnych specjalności oraz pielęgniarkom wydał nakaz pracy właśnie w raciborskim szpitalu, ale również w Tychach, Częstochowie, Zawierciu i Cieszynie. Z zawezwanych stawiło się jedynie 17.
– Osiem osób przysłało zwolnienie lekarskie. Czekamy na odzew pozostałych – mówi Alina Kucharzewska, rzeczniczka urzędu wojewódzkiego.
Lekarze się zwalniają ze szpitali zakaźnych
Kilka dni temu Tadeusz Urban, prezes Śląskiej Izby Lekarskiej, wystosował apel. „Zwracam się do lekarzy różnych specjalizacji (wyłączając lekarzy powyżej 60. roku życia, wychowujących dzieci do lat 18 oraz ciężarne) z apelem o wsparcie kadrowe szpitali, w których wystąpiły drastyczne niedobory kadrowe.
Potrzebni są lekarze – ochotnicy, którzy podejmą w nich pracę w czasie epidemii. Znajdujemy się w sytuacji nadzwyczajnej, dla nas lekarzy nastał czas próby. Musimy dowieść, że przysięga Hipokratesa wypowiadana na początku naszej drogi zawodowej wciąż jest aktualna (…). Chciałbym uniknąć nakazowego systemu delegowania do pracy lekarzy przez wojewodę śląskiego czy ministra zdrowia. Wierzę, że uda nam się zapewnić opiekę wszystkim pacjentom bez tego przymusowego narzędzia” – czytamy w apelu prezesa Śląskiej Izby Lekarskiej
– Uważam, że najpierw trzeba wyłuskać ochotników, bo nakaz zawsze jest nakazem. Dodatkowo pracownik delegowany do szpitala jednoimiennego powinien mieć także dodatkowe ubezpieczenie na wypadek zakażenia. Tak jak cały personel takiej placówki. Potrzebujemy takiego ubezpieczenia dużo bardziej niż gestów poparcia czy śpiewanych piosenek, które są sympatyczne, ale nie przekładają się na sytuację pracowników szpitali – zauważa Urban.
Podkreśla, że lekarze obawiają się nie tylko zakażenia. Chodzi o to, że niektórzy zrzucają na nich winę z powodu zakażenia. Po tym, jak doszło do zakażeń w szpitalu w Krotoszynie, prokuratura zapowiedziała sprawdzanie, czy personel tej placówki działał na niekorzyść pacjentów.
Nic dziwnego, że lekarze są rozgoryczeni: oczekuje się od nich poświęcenia, a jednocześnie robi się z nich kozłów ofiarnych.
Są też inne powody, dla których lekarze się nie kwapią do pracy w szpitalu zakaźnym.
– Wielu lekarzy ma własne gabinety, długo pracowali na ich markę. Jeśli pacjenci się dowiedzą, że pracują lub pracowali w szpitalu zakaźnym, to będą je omijali szerokim łukiem – wyjaśnia prezes ŚIL. Jego zdaniem wyjściem z sytuacji jest m.in. ciągłe testowanie pracowników medycznych na okoliczność występowania koronawirusa.
– Zamiast automatycznego delegowania lekarzy powinno się ich zachęcać. Inaczej może skończyć się tym, że będzie ich musiała dowozić policja – konkluduje Urban.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS