– W Siarce miałem dobrą ksywkę: „Wędka”. Trener Gąsior w trzech pierwszych meczach zdejmował mnie w pierwszej połowie. Rekord świata pewnie. Tak schodziłem w dół. Najpierw zszedłem w 42 minucie, potem 39, potem 32. Jak następny raz wychodziłem w pierwszym, to patrzyłem na linię czy ktoś się nie grzeje – Maksymilian Sitek z Podbeskidzia to chłopak z dużym dystansem do siebie. Nam opowiada o o szynce grozy w bursie Legii, która sprawiała, że szli na chińskie. O tym jak włącza InStata i analizuje swoje przegrywanie pojedynków główkowych. Ekstraklasie we krwi, bo oglądali ją fanatycznie jego tata i dziadek. Gadamy też o zamiłowaniu Maksa do kryminałów, ze szczególnym uwzględnieniem serii o Harrym Hole’u. Ale też o tym jak to jest z młodzieżą Legii, że wielu z nich musi odejść z klubu, by zrobić kolejny krok. Zapraszamy.
***
Skąd te kryminały? Niecodzienne hobby u młodego piłkarza.
Wiesz, z nudów. Tonący brzytwy się chwyta. Nie za bardzo było co robić w Tarnobrzegu, więc sięgnąłem po książkę. To nawet dziwne, bo w szkole może z jedną lekturę przeczytałem. Nagle mi się coś poprzestawiało w stykach. Wpadło mi w ręce „Bez skrupułów” Harlana Cobena i jakoś to poszło.
Wiesz, dzisiaj książki mają potężną konkurencję ze strony seriali, gier.
Nie było mnie w Tarnobrzegu stać na Netflixa.
To teraz cię już stać. Książki się trzymają czy seriale i gry wygrały?
Czytam wciąż po troszku, ale dzisiaj seriale i gry coraz częściej wygrywają. Był taki czas w Niepołomicach, że miałem nawet kartę w bibliotece. Normalnie stamtąd wypożyczałem. Chłopaki z drużyny nie uwierzą, jak przeczytają (śmiech). Będę miał jazdę.
Kolejek dzisiaj przed bibliotekami nie ma.
Świeciło pustkami. Ale był taki spokój, że lubiłem tam zostać i poczytać.
Szydera w szatni, potrzebna czy bywa toksycznie?
Potrzebna. Bez dystansu się nie da. W Siarce miałem dobrą ksywkę: „Wędka”. Trener Gąsior w trzech pierwszych meczach zdejmował mnie w pierwszej połowie. Rekord świata pewnie. W Podbeskidziu o tym nikt nie wie prawie.
Jak długo trzymała się ta ksywka?
Trochę się trzymała. Tak schodziłem w dół. Najpierw zszedłem w 42 minucie, potem 39, potem 32. Jak następny raz wychodziłem w pierwszym, to patrzyłem na linię czy ktoś się nie grzeje. Już tak miałem w głowie pozmieniane wszystko, że bałem się w pierwszym wychodzić, bo znowu wędkę zaliczę (śmiech). Choć kiedyś, w juniorach Legii, wszedłem w 60, zszedłem w 70.
Wędka to duży cios dla piłkarza?
Nie no, nie dla mnie, ja już potem byłem przyzwyczajony! A serio to jasne, myślałem, żeby schować się pod ziemię. Fajne było jednak to, że czułem zaufanie trenera Gąsiora. Wiem jak to brzmi, ale jakoś czułem, że choć mi rzuca te wędki, to we mnie wierzy. Dobry też był trener Komornicki. Przyszedł ze Szwajcarii. Dużo techniki na treningach. Bardzo lubiłem jego treningi. Prawie tak jak opowieści o tym, jak nakrył czapką Lothara Mathausa. No i pamiętam raz powiedział, że mógłbym być jego zięciem.
Czym przypadłeś do gustu Komornickiemu?
Chyba dobrym humorem, bo on tez miał dobry. Żartowaliśmy dużo. A raczej on żartował, a ja się śmiałem.
Naprawdę nie miałeś aż tak kasy na nic w Tarnobrzegu?
Ciężko było. Myślałem jak przypasożycić tego Netflixa.
To znaczy?
No wiesz, pożyczasz, mówisz, że chcesz coś obejrzeć raz, a potem dalej oglądasz, nie płacąc.
To co tam dzisiaj oglądasz, jak już pasożycić nie musisz?
Z seriali lubię coś, przy czym można się rozluźnić, uciec myślami – na przykład ostatnio „Modern Family”. Fajny humor. A grałem w FIFA, ale to najbardziej toksyczna gra jaką znam. Lecisz na remis z przeciwnikiem, albo przeważasz cały mecz, potem dostajesz bramkę w ostatniej minucie. To jest naprawdę irytujące. Więc teraz sobie zbieram skrzyneczki. Gry z otwartym światem. A aktualnie „Star Wars: Fallen Order”, zawsze byłem fanem „Gwiezdnych Wojen”, chciałem się wstrzelić.
Ale chyba tych starych Gwiezdnych Wojen.
Nowe odpadają. Nie ta sama iskra.
Wróćmy do kryminałów. Mówiłeś w jednym z wywiadów, że wśród twoich ulubionych autorów są Jo Nesbo, Harlan Coben, Camilla Lackberg, Stieg Larsson. Który najbardziej?
Jednak Nesbo, seria o Harrym Hole. Teraz akurat zacząłem czytać „Pragnienie”, ale najlepszy jest moim zdaniem „Pierwszy śnieg”. Lubię się zżyć z danym bohaterem. Próbuję wejść w jego skórę. Harry jest outsiderem, który przyciąga problemy. Nie jestem kimś takim, ale to po prostu ciekawe. No i mimo jego wad, to obcowanie z inteligentnym człowiekiem. Poza tym zawsze kombinuję by wiedzieć kto za czym stoi, na końcu Nesbo i tak mnie oszuka. Może kiedyś.
To typowa rozrywka, czy coś ci myślisz dają te kryminały?
Zacznijmy od tego, że wolny czas w Tarnobrzegu wolnym czasem, ale chciałem poszerzyć swoje horyzonty, trochę wzbogacić słownictwo i wyobraźnię. Widzę po sobie, że jak więcej czytam, to słownictwo idzie do przodu. Nie jest jakieś super zaawansowane, ale jest (śmiech). Z tym do przodu.
Ale nie będziemy dorabiać teorii, że antycypowanie książkowych zbrodni pomaga w przewidywaniu boiskowych wydarzeń.
Nie. To tylko kryminały.
Zostajesz tylko przy nich czy wychodzisz w inne książki?
Nie chcę być jednotorowy, także czasem uciekam w inne strony. Dużo mi dała autobiografia Andre Agassiego. Pokazuje jak tenisiści są eksploatowani od dziecka. Rodzice z góry nakazali Agassiemu, że będzie grał. W piłce tak nie ma. Raczej wychodzisz i się tym bawisz. No i jeden wniosek konkretny: jak trenujesz, tak grasz. Nie była to przekolorozywana autobiografia, czułeś, że Agassi się z tobą po prostu dzieli tym, co przeżył. Lubię też reportaże.
Co z reportaży zapadło ci w pamięć?
Musiałbym się chwilę zastanowić. (Krótka przerwa). Powiem ci, że „Unorthodox” Deborah Feldman. Smutny się zrobiłem od czytania, ale to było dobre, zapadało w pamięć. Główna bohaterka była wychowana w rodzinie ortodoksyjnych Żydów, miała narzucone z góry wartości, ale poczuła wewnętrzny impuls, żeby od tego odstąpić. Chciała żyć normalnie, nie w jakiejś bańce.
Wyróżniłeś dwie książki o tym, że coś młodym narzucano. Widzę tu wzór.
Nie, nie było nic takiego u mnie, choć to tata mnie zapisał na piłkę. Śmiesznie, bo był trenerem Resovii, a zapisał mnie do Stali. Ja strasznie lubię rywalizację, to mnie nakręcało na grę w piłkę. Ale fakt, że tata zawsze mnie ciągnął do piłki, sam grał kiedyś w trzecioligowym Zelmerze Rzeszów. Potem mu się przydarzyła kontuzja, przez to nie poszedł wyżej.
Taka wymówka.
Wiadomo. Klasyczna.
Jak sądzisz, czemu tata cię zapisał do Stali, a nie do siebie?
Dobre pytanie. Jego trzeba spytać. Ale prowadził też kadrę Podkarpacia. Tam grałem, bo był moim tatą.
Serio?
Nie. Ale czasami nie wiedziałem jak się zachować. Czułeś, że wchodzisz, chłopaki przestają rozmawiać. Byłem trochę wyobcowany, nie było to do końca komfortowe. Choć w szatni jaki byś nie był, ostatecznie jak dajesz radę na boisku, to grupa cię przyjmie. Ja dawałem sobie radę.
W waszym domu piłka musiała być cały czas obecna.
Tata jest fanatykiem Ekstraklasy. I dziadek też jest fanatykiem Ekstraklasy. Ja, jako dzieciak, lubiłem sobie puścić jakąś Barcelonę, jestem fanem Tottenhamu, ale Ekstraklasa wygrywała w domu. Zacząłem od Messiego, a potem zachwycałem się grą Maora Meliksona. Nawet piątkę sobie wybrałem na koszulkę przez niego w juniorach. Do dziadka jak przychodzę, normalnie zawsze leci Ekstraklasa. Bez przesady – zawsze leci jakiś mecz! Ta Ekstraklasa jest u mnie we krwi. Kurde, gorzej, jak słabo przez to będzie.
Bo Ekstraklasa z ciebie nigdy nie wyjdzie?
Coś w tym stylu. W każdym razie, cała rodzina u mnie jest sportowa. Drugi dziadek był trenerem przygotowania fizycznego reprezentacji Polski w pływaniu. Może po mnie nie widać tego przygotowania fizycznego, ale prowadził Otylię Jędrzejczak czy Pawła Korzeniowskiego. Mama też pływała, miała trzecie miejsce w Polsce, ale kariera nie wypaliła.
Też się jakaś wymówka znalazła.
Chyba studia. Albo ja. Nie pamiętam.
Była w domu walka o oglądanie meczów czy leciały na okrągło?
Wieczorami była walka o pilota. Czy mecz, czy dobry film.
I kto wygrywał?
Mama. Mecze tylko za jej przyzwoleniem. Choć też się uginała.
Kto pierwszy dzwoni po meczu?
Tata. Nawet po treningu dzwoni. Albo tak pogadać. Jesteśmy mocno zżyci. Dzisiaj dzwonił, żebym zobaczył bramkę Szelągowskiego.
Jest mocno krytyczny? Znałem chłopaków w ESA, którzy nie chcieli odbierać telefonu po meczu od ojca, który był pierwszym trenerem.
Na pewno tuż po meczu ciężko się gada, za duża adrenalina. Ale daje uwagi. Teraz, jak jestem w ESA, to już mniej, raczej takie ogólne, ale kiedyś bardziej. Na pewno tata zawsze mówił, żebym szybciej grał. Lubił też jak szedłem jeden na jeden. Podałem komuś, a tata niezadowolony (śmiech).
To pewnie dlatego ci tę bramkę Szelągowskiego tak chciał pokazać.
Nie ma przypadków.
Czy to męczy trochę, że tak rodzic się interesuje, że aż telefon po każdym treningu?
(Dłuższa przerwa) Wiesz co, taka naturalna więź się wytworzyła. Tata to mój dobry kumpel. Nie wiem czy to zdrowe. Ale tak jest.
To co mówisz, że po meczu emocje buzują, to rzecz, o której rzadko się wspomina. A piłkarze często mają zarwane nocki z nerwów tuż po spotkaniu.
Mecz kończy się wiele godzin po ostatnim gwizdku. Nie da się zasnąć. Emocje buzują. Jak grasz krótko to nie, ale jak cały mecz, to mentalnie jeszcze jesteś w tym meczu. Niby jesteś śpiący, ale nie możesz zasnąć.
Nawet współpracuję teraz z panią psycholog, pomaga mi przerobić mecz w głowie. To ciekawe ćwiczenia. Jak nie strzeliłem bramki, mam przerobić to tak, że strzeliłem – po prostu wyobrazić sobie taką sytuację. Od razu mam na tacy co powinienem zrobić, żeby strzelić. Ale jak to ćwiczenie dobrze wykonałeś, następnego dnia już nie myślisz o tym, że coś zmarnowałeś. A tak trzeba, bez tego nie ruszysz dalej. Ja na początku dość sceptycznie podchodziłem do tej współpracy, myślałem, że pójdę raz, może dwa. Ale to jednak wymaga systematyki, więc to stała współpraca. Pasuje mi to, ja się lubię wygadać, powiedzieć to, co mi na sercu leży. A dziewczyny w tym momencie nie mam, żeby ktoś po meczu, po powrocie do domu, chciał wysłuchać (śmiech).
Bywa tak, że pewne rzeczy wolisz powiedzieć psycholog niż tacie?
Kurde, jak to tata będzie czytał… Ale są takie. Nie chce swoimi problemami boiskowymi gdzieś zawracać głowę. To już nie ten wiek.
Czy mecz jest doświadczeniem stresującym?
Ciężko to opisać, to coś pomiędzy lekkim stresikiem, adrenaliną, a nawet euforią. Na pewno nic paraliżującego. Trudno znaleźć słowo na to, co czuje piłkarz na meczu. Ale ostatnio Rafał Figiel pożyczył mi książkę „Obóz treningowy” Jona Gordona, też mi pomaga w tym, żeby mieć chłodniejszą głowę na meczu.
Kiedyś w szatni wjeżdżały karty i krata browarów, teraz wymieniacie się książkami i pewnie przepisami na dania z jarmużu.
W stu procentach to tak nie wygląda, ale od mądrzejszych od siebie warto zaczerpnąć.
Ktoś cię w Podbeskidziu wziął pod skrzydła?
Nie, tak typowo nie. Z Filipem Laskowskim jeździmy razem, trzymamy się. Nie mam samochodu, więc on mnie wszędzie wozi. Jest moim szoferem.
Zamierzasz nagrać z Filipem kawałek? Jako raper się pokazał.
Nie mam do tego głosu. Chyba, że jakiś autotune. Ale raczej nie. Natomiast przerabiamy w samochodzie mnóstwo rapu, polski, zagraniczny. Lecą odsłuchy, recenzje.
To jak to jest w dzisiejszej szatni, faktycznie jesteście takimi aniołkami, szczególnie młode pokolenie, czy to trochę wykrzywiony obraz? Bo czytam wywiad z Tymkiem Puchaczem: potrafił wstać w nocy zrobić trening. Alan Czerwiński siłka w domu. I tak dalej, i tak dalej…
Myślę, że tak do końca nie jest, i jak z umiarem, to wszystko jest dla ludzi. Ale na pewno dzisiaj w piłce jest zupełnie inne spojrzenie. Taki trochę wyścig szczurów. Ale chyba w dobrym sensie, bo każdy chce zrobić karierę, nie zadowala się łatwo. Jest większa świadomość, dostęp do materiałów, książek, sprzętu, trenerów mentalnych, analizy swoich meczów… No przecież dzisiaj jest standardem, że wchodzisz na InStat, patrzysz co zrobiłeś. Ja też włączam i analizuje jak przegrywam te pojedynki główkowe.
Ty czytasz wywiady z młodymi piłkarzami?
Czytam.
I to nie jest takie trochę stresujące, w sensie: kurczę, on robi to i to, może powinienem robić więcej?
Patrzę na siebie. Wiem, że robię co trzeba i z głową. Od oglądania się na innych mogłaby głowa rozboleć. Umiem się sam nakręcić, lubię to.
Czego się nauczyłeś przez lata w internatach? Byłeś w nich od 13 roku życia.
Życia, całego życia! Takiej samodzielności. Lepszego funkcjonowania w grupie. Dystansu do siebie, poczucia humoru. Gdzieś tam były na początku, jak jechałem do Warszawy, trudniejsze momenty – zostawiasz rodziców, brata, siostrę. Ale głupio to zabrzmi, niemniej w internacie Legii mieliśmy taką ekipę, że zastępowali mi rodzinę. Byliśmy bardzo zżyci.
Jak wspominasz warunki w internacie Legii?
O, ciekawe. To była bursa salezjańska. Naszymi wychowawcami byli księża. Codzienne modlitwy o 20. Potem omówienie pouczającej historii biblijnej. Ale najbardziej się nauczyłem, że nigdzie nie ma gorszego jedzenia niż w internatach. Na śniadanie talerzyk. Zawsze chleb sam i kostka marmoladki. To się później dziwić, że nie miałem siły. Albo taka szynka. W zasadzie szynka-galaretka. Szynka złożona z samego tłuszczu. Rodzice wysyłali jedzenie, ale na internacie nie mieliśmy kuchni, żeby się nauczyć gotować, samemu coś sobie zrobić na ciepło. Jedyne, co poza kolegami było fajne w tej bursie, to takie patio do siatkonogi. Graliśmy tam mecze o życie. A nawet o puszkę coli. Ja te puszki raczej kupowałem.
To skoro było tak z jedzeniem, musieliście iść na miasto.
KFC. Chinol. Taka prawda. Jeszcze jak jesteś młodszy, to tak o tym nie myślisz. Biegasz po tym boisku i tyle. Nie myślisz tak o detalach. Może to i do pewnego stopnia dobre.
Dlaczego?
Bo możesz też przesadzić ze szczegółami. Zbyt zaprzątnąć sobie nimi głowę. „O kurczę, zjadłem to i to, na pewno będę się czuł przez to gorzej na boisku!”. Wiadomo, świadomość, trzeba się zdrowo odżywiać, po hamburgerze łatwiej ci grać nie będzie, ale…
Ale to taka samospełniająca się przepowiednia, od razu się wpędzasz w pewne myślenie.
Dwa lata temu miałem nawet szajbę na punkcie tego który ochraniacz ubiorę. Teraz mi to lotto.
Dlaczego z Legii tylu piłkarzy młodych odchodzi, by grać? Mówi się między wami, młodymi piłkarzami, że tam jest ciężko?
Dobre pytanie. Jest ta jakość w pierwszym zespole, po prostu. Ja też bym nie wiedział na kogo postawić.
Nie postawiłbyś na siebie w Legii?
Co ty. Ja wiem, jak grałem. Mówiąc szczerze to byłem fusem w Legii. Wiesz ile miałem minut w CLJ? 500. Tak to wyglądało. Brakowało mi tej gry. Dlatego postanowiłem, że pójdę do seniorskiej piłki. Chyba byłem tą Legią przytłoczony.
W jaki sposób?
Ta otoczka. I jesteś 2-3 lata pomijany. To psychologicznie nie masz szans, żeby być pozytywnie nastawiony. Ale to też mogło mi wyjść na dobre. Jak teraz nie zagram meczu, nie będę obrażony, nie będę psioczył. Wiem jak to jest. Ława też cię uczy.
Też chcę podkreślić, że mnóstwo się w Legii nauczyłem. Poza bursą mogliśmy się poczuć jak piłkarze. Później, gdy byłem już w u17, mieliśmy codzienne śniadania 7-8 w drużynie. Czegoś takiego nie ma nawet w seniorach. Było wiele treningów indywidualnych. Zatrudnieni już na tym etapie psychologowie. Profesjonalne podejście, można się otrzaskać. Ogółem, jeden odejdzie z Legii i sobie poradzi, inny zostanie i jemu o wyjdzie na dobre. Nie ma reguły. Natomiast ja na pewno odetchnąłem. Ale też Legia się fajnie zachowała, jak wykupiła mnie z powrotem z Siarki, to nie blokowała mnie. Nie siedziałem na siłę w III lidze, tylko chcieli, żebym szedł do I ligi się rozwijać. Bardzo w porządku.
Jak to było w Puszczy z wasza passą? Kuriozum, wygrywaliście mecz za meczem na wyjazdach, a u siebie w łeb.
A teraz chyba jest na odwrót, wszystko u siebie wygrywają. Myślę, że to siedziało w głowie. Pamiętam czasy Siarki. Zaliczyliśmy chyba 9 kolejnych porażek. My wychodziliśmy na mecz, i wiem jak to brzmi, ale gdzieś podświadomości siedziało, że przegramy. Zagramy dobry mecz, stracimy głupią bramkę i na koniec będzie jak zawsze. Potrzeba tego zwycięskiego meczu, jednego, żeby ruszyć z miejsca. W Puszczy wisiało nad nami to widmo własnego boiska, dodatkowa presja. Z innym podejściem wychodziło się na mecz u siebie i na wyjeździe.
Wiem, że ci niezręcznie, ale oglądałem trochę Puszczę w tym sezonie – Hubert Tomalski to by ogarnął w Ekstraklasie, nie?
Hubert ma niesamowite umiejętności dla mnie. Spokojnie by ogarnął w Ekstraklasie. Zresztą, w Puszczy jest więcej graczy, którzy by sobie poradzili.
Kto ci na razie najbardziej zaimponował z rywali w ESA?
Z Rakowem graliśmy, Cebula super wyglądał. Pamiętam też jak Yeboah przyjął piłkę, tak sobie skleił, że mi odjechał. Mogłem się tylko popatrzeć.
Ciekawe z Cebulą, Marcin był dość niedoceniany.
Ale widać było zawsze w Koronie, że ma grę, drybling. Podobało mi się już wtedy jak grał. Kolejni trenerzy też na niego stawiali przecież nie za darmo. Brakowało mu tylko liczb. W Rakowie o nie łatwiej.
Uwaga, będzie suchar: czy faul Maćka Wilusza na tobie to był kryminał?
Był to cios, bo wyszedłem w pierwszym składzie, a zderzyłem się ze ściana, w 17 minucie musiałem zejść. Walczyłem parę minut, żeby zostać na boisku, na ambicji próbowałem, ale się nie udało. Nawet jak potem patrzyłem na to zajście: o kurczę, jak mi się mogła tak noga wykrzywić? To jest spoko, że Maciek do mnie napisał po meczu. Przeprosił. Co jakiś czas pisał i pytał jak rehabilitacja. Nie miał wywalone. Widać, że to było przypadkowe, taki jest sport, to się zdarza.
Jak atmosfera w Podbeskidziu? Spodziewaliście się chyba więcej.
Wiadomo, szczęśliwi nie chodzimy. Ale nie ma co się załamywać. Mamy sześć punktów, trzeba się skupić na następnym meczu. Zawsze. I walczyć o pełną pulę. Myślę, że limit pecha – bo on też – już wyczerpaliśmy. Frycowe beniaminka.
Kursy na Podbeskidzie – Śląsk w TotalBet: Podbeskidzie 3.45 – remis 3.45 – Śląsk 2.12
Twoje cele osobiste?
Chcę sobie stawiać małe cele. Z treningu na trening, meczu na mecz. Dobrze się ustawić pomiędzy liniami tu i teraz, a nie myśleć o celach na sezon. Myślę, że wtedy się skupiasz na konkretnej robocie. Czuję, że robię postęp, że jest coraz lepiej, to najfajniejsze, nakręca cię do pracy.
A pozapiłkarskie?
Teraz myślę wyłącznie o piłce. Wiadomo, że trzeba mieć plan. Jestem na drugim roku uczelni w Bielsku. Edukacja wyższa w sporcie. Chyba Robert Lewandowski kończył tę uczelnię. Chcę mieć plan B, ale tak czy siak chciałbym zostać przy sporcie. Cała rodzina w tym siedzi, nie będę się wyłamywał. Czuję się w tym naturalnie. Choć kurczę, jak czytam te kryminały, to miałem myśl: a może zostać policjantem śledczym. Jak Patrik Hedstrom u Camilli Lackberg. Albo u Harlana Cobena jest postać byłego koszykarza, agenta sportowego, który bawi się w rozwiązywanie zagadek kryminalnych. Nawet jest klasyka, czyli ciężka kontuzja, która przerwała karierę i tak dalej.
LESZEK MILEWSKI
Fot. NewsPix
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS