Żyleta krzyczy: „Dziękujemy!”. Andrzej Janisz pali papierosa. Legendarny radiowy komentator nie może wyjść z podziwu: – Od dawna nie widziałem w poczynaniach polskiej drużyny w europejskich pucharach takiej swady i takiej towarzyszącej jej mądrości, jak w przypadku tego meczu Legii z Aston Villą.
Od razu do głowy przychodzi mi Lech Poznań i jego spektakularna droga do ćwierćfinału Ligi Konferencji. Czy Kolejorz nie przecierał szlaków? Natychmiast jednak się reflektuję, bo gdy pamięć polskiego kibica staje się szokująco krótka przy jednym sukcesie zastąpionym jakimś kolejnym wielkim zwycięstwem, należy się tylko i wyłącznie grzecznie ukłonić w podzięce dla takiego stanu rzeczy.
I cieszyć.
Bardzo cieszyć.
Hołd dla pięknego futbolu
Tylko latem Aston Villa wydała na transfery prawie sto milionów euro. W Premier League plasuje się wcale niedaleko za plecami najpotężniejszych, najmożniejszych, najbogatszych, najciekawszych, bez zbędnej ekwilibrystyki: najlepszych. W ostatnich dwudziestu dwóch meczach zaledwie trzy zespoły potrafiły strzelić jej przynajmniej trzy gole – Liverpool, Newcastle i Legia. Światowa czołówka. I, znów, Legia.
Z satysfakcją godną lepszej sprawy przyglądałem się, jak Youri Tielemans, Boubacar Kamara, Douglas Luiz, Ollie Watkins, Moussa Diaby, Nicolo Zaniolo, Leon Bailey i inne warte sumarycznie setki milionów euro gwiazdeczki Unaia Emery’ego nikną i maleją na murawie nie tylko w gąszczu nóg, ale przede wszystkim wobec talentu piłkarzy wicemistrza Polski. Lucas Digne i Clement Lenglet, obaj z niezbyt chlubną, ale wciąż przeszłością w Barcelonie, tylko spojrzeli po sobie bezradnie, gdy Josue zaczarował lewą stopą przy linii bocznej i ominął jednym muśnięciem futbolówki.
Legia była jak Ernest Muci, który po kilkudziesięciu minutach zachrzaniania miał jeszcze wystarczająco dużo serca, żeby rzucać się do szaleńczych szarż w ataku. Nie byłoby jednak magii tego wieczoru przy Łazienkowskiej, gdyby kapitalny Muci czy świetny Paweł Wszołek wyróżniali się tylko cechami wolicjonalnymi. Tymczasem wyglądało to zupełnie przeciwnie: Legia strzelała gole po świetnych akcjach swoich piłkarzy. Fascynujące, że w kluczowych momentach meczu to Aston Villa biegała za Legią, a nie Legia za Aston Villą, choć przecież to Aston Villa za każdym jednym razem musiała gonić wynik.
Serce zadrżało w samej końcówce, bo Diaby i Tielemans mogli albo nawet powinni wcisnąć gola na 3:3, ale czy to właśnie nie jest cały urok Legii w tej edycji Ligi Konferencji? Najpierw emocje w dwumeczu z Ordabasami, potem jeszcze większe z Austrią Wiedeń, na koniec eliminacji jeszcze, jeszcze większe z Midtjylland, w grupie zaś jeszcze, jeszcze, ale to jeszcze większe z Aston Villą. Ta cała dotychczasowa przygoda wicemistrza Polski w Europie to ładny hołd dla futbolu ofensywnego, otwartego, pełnego zwrotów akcji. Takiego, jaki chce się człowiekowi najzwyczajniej w świecie oglądać i podziwiać.
Jest to jakiś nowy obraz Polski dla Matty’ego Casha, który większość meczu przesiedział na ławce rezerwowych. Gdy przyjeżdża na reprezentację, trybuny do bólu nudne, atmosfera na nich okrutnie nędzna, do tego klimat wokół kadry toksyczny i negatywny, a wyniki to czarna rozpacz. Tu jego Aston Villa dostała bolesne lanie od Legii, której kibice całkowicie nieprzypadkowo Anglików przywitali napisem: „Welcome to the Jungle”.
Emery kłania się Legii
Zabawne swoją drogą, że pierwsze pytanie od angielskiego dziennikarza, jakie Unai Emery usłyszał na pomeczowej konferencji prasowej, brzmiało jakoś tak: „Aston Villa chyba nigdy nie grała przy takiej atmosferze na trybunach. Czy miało to wpływ na wynik?”. Refleksja 51-letniego hiszpańskiego mistrza gry w europejskich pucharach nie miała w sobie nic z kurtuazji: – Spodziewaliśmy się niesamowitej oprawy. Analizowaliśmy dwadzieścia siedem domowych meczów Legii. Ta przegrała zaledwie jeden z nich, rozumiecie? I faktycznie ta atmosfera Legię poniosła. Grało nam się cholernie ciężko. Tym bardziej że rywal ma bardzo dobrych piłkarzy. Nie potrafiliśmy ich zatrzymać. Założenia taktyczne udało się zrealizować tylko przeciwnikowi. To było aż frustrujące.
Po nim z dziennikarzami spotkał się Kosta Runjaić. Twierdził, że jeszcze nie ochłonął po zwycięstwie, ale zupełnie tego rozedrgania nie było po nim widać. Spytałem go, jak reaguje na pochwały od Emery’ego i co było takiego fenomenalnego w pomyśle taktycznym Legii: – Uwielbiam drużyny Emery’ego. Ten mecz był dla mnie nauką i możliwością podpatrywania. A że wygraliśmy… 44% posiadania piłki z Aston Villą, siódmą drużyną Premier League, bazującą na co dzień na konstruowaniu długich ataków pozycyjnych? Coś wspaniałego. Wiedzieliśmy, że okopanie się w polu karnym i czekanie na rywala skazałoby nas niechybnie na bolesną porażkę. Najważniejszy był więc doskok, hardość w defensywie, zawężanie pola. No i reagowanie na wydarzenia. Traciliśmy gola, dostawaliśmy w głowę, musieliśmy przy tym zachować spokój. Ta nasza ciągała determinacja niesamowicie demotywowała Aston Villę. Co odrobili, to my strzelaliśmy, znów musieli gonić, widzieli u nas niezmąconą pewność siebie. To był właśnie klucz do sukcesu.
Kogo wskazałby pan na MVP?
– MVP? Ani Muci, ani Wszołek, kibice Legii!
Czy Aston Villa czymkolwiek pana zaskoczyła?
– Nie, nieszczególnie.
Po wszystkim: narracja o polskiej piłce klubowej musi się zmienić. Śmiać się z tej naszej przaśności oczywiście trzeba, żeby nie umrzeć z nudów, ale czy aż tak bardzo jak jeszcze niedawno? 2021/2022? Legia potrafi pokonać Spartak Moskwa i Leicester. 2022/23? Lech potrafi pokonać Villareal i Fiorentinę. 2023/24? Legia potrafi pokonać Aston Villę… W międzyczasie zaś już mniej straszna wydaje się kontynentalna klasa średnia: Karabach, Charleroi, Standard Liege, Sparta Praga czy Slavia Praga. Skandynawowie. Cypryjczycy. Południowcy. Wyspiarze. Dygać nie trzeba. Oczu zamykać też nie. Frustrować może się ktoś inny. Na przykład Unai Emery.
Czytaj więcej o polskich klubach w europejskich pucharach:
Fot. FotoPyk
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS