Kibice piali z zachwytu, zanim jeszcze zaczął się finał Carabao Cup. Na przedmeczowej konferencji prasowej Erik ten Hag zatroszczył się, by sędziowie pamiętali, że Newcastle United “kradnie” najwięcej minut podczas każdego meczu, a fanom zapachniało to gierkami sir Alexa Fergusona. Gdy Holender dodał, że rywale celowo czynią swoje mecze nudnymi, a gra przeciwko nim jest irytująca, nie mieli już wątpliwości – ten Hag na wykładzie we włoskiej restauracji, w której kilka dni wcześniej spotkał się z emerytowanym mistrzem, był uważny. Skrupulatnie odrobił lekcję i podyktował dziennikarzom przedmeczową narrację, a uwagę wszystkich nakierował na to, jak długo będzie trwało wznowienie gry przez bramkarza Newcastle.
W samym meczu wielkich kontrowersji nie było, okazji do wstrzymywania gry też nie, bo Manchester United już przed przerwą strzelił dwa gole – pierwszego Casemiro – najlepszy transfer letniego okienka, a drugiego Markus Rashford – zmartwychwstały pod okiem ten Haga skrzydłowy. Później zaczęła się zabawa. Południowcy – Lisandro Martinez i Anthony – wzięli w obroty chłodnego zazwyczaj ten Haga. Angielscy dziennikarze zrecenzowali później, że tańczył tak skrępowany, jak ojciec, który odbiera dzieci z dyskoteki i nieopatrznie zostaje wciągnięty na parkiet. I przy tym porównaniu już zostali: w ten Hagu widzą dorosłego, który wchodzi do klubu przypominającego dziecięcy pokój. Najpierw domagał się zaprowadzenia porządku, a teraz pilnuje, by nic nie wymknęło się spod kontroli. Jego dzieci rosną – Manchester United wygrał Carabao Cup, awansował do 1/8 Ligi Europy, jest na trzecim miejscu w Premier League (traci 8 punktów do Arsenalu) i zagra w 1/8 Pucharu Anglii. Walczy na wszystkich frontach i z ostatnich 21 meczów przegrał tylko jeden – ligowy z Arsenalem 2:3. W sumie ma najwięcej zwycięstw ze wszystkich zespołów występujących w pięciu najlepszych europejskich ligach. Ale czy to już czas, by mówić, że Manchester United wraca do wielkości?
Co czeka za szczytem?
W tym roku minie dziesięć lat, odkąd Ferguson przeszedł na emeryturę, a zbudowane przez niego imperium zaczęło się rozpadać. W tej smutnej dekadzie nie brakowało jednak momentów, w których wydawało się, że Manchester United powraca. Choćby wiosną 2015 r., pod koniec pierwszego sezonu Louisa van Gaala, gdy klub cieszył się serią sześciu kolejnych zwycięstw w lidze, w tym pokonaniem Liverpoolu na Anfield i Manchesteru City. Jeszcze bardziej kilka miesięcy później – w listopadzie, gdy van Gaal był na szczycie Premier League i słyszał, że jest geniuszem i trenerem na lata. Dyrektorzy United odcinali się wówczas od plotek łączących ich z szukającym nowych wyzwań Pepem Guardiolą. Aż van Gaal nie wygrał żadnego z następnych ośmiu meczów, spadł ze szczytu tabeli i potłukł swoją genialność tak bardzo, że został zastąpiony przez Jose Mourinho.
Portugalczyk w pierwszym sezonie wygrał Puchar Ligi i Ligę Europy. W drugim zdobył wicemistrzostwo Anglii z imponującymi 81 punktami. Paul Scholes, w komplementowaniu swojego byłego klubu bardzo powściągliwy, mówił wtedy, że zespół Mourinho wygląda jak “prawdziwy Manchester United z dawnych czasów”. Ale później było już tylko gorzej: zespół coraz szczelniej zamknięty w taktycznych ramach trenera, a trener coraz bardziej sfrustrowany i toksyczny. Gra Manchesteru pod jego okiem niemal nigdy nie była atrakcyjna, ale wtedy przestała też być skuteczna, dlatego zmiana trenera na Ole Gunnara Solskjaera przyniosła ulgę podobną do otwarcia okna w zatęchłej szatni.
Norweg z pierwszych siedemnastu meczów wygrał czternaście, ograł też na wyjeździe PSG i awansował do ćwierćfinału Ligi Mistrzów, co Rio Ferdinand barwnie komentował przed kamerami BT Sport: “Wyciągnijcie dla niego stały kontrakt, połóżcie przed nim na stole, pozwólcie mu wpisać dowolne kwoty i nakłońcie do podpisu” – zwracał się do szefów klubu i też obwieścił, że Manchester United powraca. Ferdinand się pospieszył. Z kolejnych 34 meczów w Premier League zespół Solskjaera (już pełnoprawnego trenera ze stałą umową) wygrał tylko jedenaście. Później był jeszcze finał Ligi Europy, w którym United zostali pokonani przez Villarreal. Przed nim też niektórzy przebąkiwali, że Manchester powraca.
Za każdym szczytem van Gaala, Mourinho czy Solskjaera czekało jednak strome zejście. Ich sukcesy okazywały się incydentalne. Dopiero zobaczymy, co kryje się za pierwszym szczytem ten Haga i czy jest za nim kolejny – jeszcze wyższy, jak spodziewają się dziś kibice. Wielu ekspertów dostrzega jednak, że zmiany w całym klubie za Holendra zaszły znacznie głębiej niż w przypadku poprzedników, dzięki czemu sukces rzeczywiście ma szansę być trwalszy. Ten Hag zmienia działanie całego klubu. Zarządza nim, choć w ostatnich latach mówiło się, że trener nie ma w nim prawie żadnej władzy, a dyrektorskie struktury tworzą skomplikowany labirynt. On jednak wpływa na transfery, niemal jednoosobowo decyduje, jak potraktować buntującego się Cristiano Ronaldo i co zrobić z będącym bez formy Jadonem Sancho, a ostatnio jeszcze ogłosił, że będzie odpowiadał także za klubowe rezerwy, by grały spójnie z jego wizją i lepiej dostosowywały piłkarzy do wymagań, które czekają w pierwszej drużynie.
Trudno w poprawie United dopatrzeć się przypadku i uwierzyć, że był to jednorazowy wyskok, a teraz będzie – jak u poprzedników – już tylko gorzej. Remont ciągle trwa, zespół jeszcze wyraźnie nie pięknieje, ale już imponuje spokojem i solidnością. Nauczył się też wygrywać mecze grając przeciętnie. Jeszcze trudniej przegapić wpływ trenera: niezwykle wyważonego, chwilami powściągliwego w kontaktach z mediami, ale przy tym kompetentnego, odważnego i przekonanego do swojej wizji. I zapewniającego: to dopiero początek.
Trener, który podejmuje trafne decyzje
Na tej drodze mogą oczywiście pojawić się trudności: kontuzje, gorsza forma liderów, zmęczenie wynikające z dużej liczby meczów. Ale na razie Erik ten Hag przez zakręty tego sezonu przejeżdżał wręcz brawurowo: kapitana Harry’ego Maguire’a posadził na ławce już po drugim nieudanym meczu, a na pierwszym treningu po porażce 0:4 z Brentfordem zarządził dodatkowy bieg na 13,8 km, bo o tyle mniej przebiegli w sumie jego piłkarze dzień wcześniej. Co ważne – solidarnie przebiegł ten dystans razem z nimi, by podkreślić jedność i to, że nie jest bez winy. O zasadach i zespołowej etyce mówił od pierwszego dnia w klubie i pozostał im wierny nawet wtedy, gdy musiał ścierać się z największą gwiazdą – bezkompromisowo sadzał Cristiano Ronaldo na ławce i odsuwał od drużyny w chwilach buntu. Nie przymknął też oka na spóźnienie Markusa Rashforda przed meczem z Wolverhampton. – Wszyscy byliśmy tą decyzją bardzo zaskoczeni. Markus był wtedy w najlepszej formie, był ważną częścią składu i bardzo go potrzebowaliśmy. Ale siedziałem wtedy przy Davidzie de Gei i powiedziałem mu, że to dobra decyzja, bo jeśli trener odpuści, młodsi zawodnicy pomyślą, że im też w takim lub podobnym przypadku jakoś się upiecze – opowiadał o tej sytuacji Bruno Fernandes. Rashford wszedł na boisko w drugiej połowie i strzelił jedynego gola w meczu.
Jeśli chodzi o styl gry – wbrew przypuszczeniom – ten Hag nie okazał się dogmatykiem. Wprawdzie na początku sezonu ustawiał zespół w swoim ulubionym 4-3-3, zabiegał o sprowadzenie Frenkiego de Jonga i prosił de Geę, by rozpoczynał grę krótkimi podaniami do obrońców, ale gdy w klubie pojawił się Casemiro – środkowy pomocnik o zupełnie innych walorach niż de Jong, dostosował ustawienie pod niego, a bramkarzowi pozwolił wykopywać piłkę daleko na połowę rywali. Po ten Hagu wielu spodziewało się pięknej gry, tymczasem jego Manchester United często niszczy przeciwników po kontratakach i jest znacznie bardziej efektywny niż efektowny. Ma Marcusa Rashforda w doskonałej formie, ale równie duży wypływ na zespół mają Lisandro Martinez na środku obrony i Casemiro w środku pola. W ligowych meczach United dzielą się piłką z rywalami niemal równo po połowie, a w meczach z najsilniejszymi zespołami nawet się o nią nie kłócą. Wygrali z Liverpoolem, Arsenalem, Manchesterem City i Barceloną, chociaż posiadali piłkę średnio przez 35,8 proc. i wymienili średnio o połowę mniej podań niż rywale (242 – 516).
W Manchesterze United widać zbiorową i indywidualną poprawę. Odrodzili się Luke Shaw, Aaron Wan-Bissaka, Fred i przede wszystkim Rashford. Szkielet tej drużyny stanowią piłkarze, którzy jeszcze rok temu byli oskarżani o brak jedności i pracowitości. Zaliczyli katastrofalny sezon, po którym nawet Ralf Rangnick, uznany trener z zamiłowaniem do nowoczesnej piłki, bezradnie rozłożył ręce. Odbudowa Manchesteru jest imponująca, choć dopiero okaże się, czy United naprawdę wrócili. Za to już teraz wiadomo, że na Old Trafford wrócił trener, który ma zdolność do podejmowania trafnych decyzji. Jak ten, z którym niedawno spotkał się na kolacji.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS