W latach 80. o reprezentacji Polski w hokeju na lodzie mówiło się, że jest za słaba na grupę A i za mocna na grupę B. I cały czas krążyła między elitą oraz jej zapleczem. Przekładając to na język Ekstraklasy, identycznie było jesienią z Lechią. Z drużynami walczącymi w tym sezonie o czołowe miejsca w lidze zdobyła raptem cztery punkty. Z tymi, które bić się będą o utrzymanie, 12. Dodatkowe trzy punkty wyrwała Cracovii, która ma w lidze bardzo podobny status do gdańskiego zespołu.
W roli średniaka idealnie sytuuje też Lechię dorobek punktowy – o 10 mniejszy niż lidera (Legia Warszawa) i 10 większy od ostatniej drużyny w tabeli (Podbeskidzie Bielsko-Biała). Gdański zespół punktował w siedmiu meczach (sześć zwycięstw i jeden remis), również w siedmiu schodził z boiska pokonany. Bilans bramek 20:19. Piłkarska symetria w pełnej krasie.
Lechia Gdańsk miała pecha z koronawirusem
Ogólnie Lechia grała przez całą rundę bardzo nierówno. Na usprawiedliwienie trzeba przypomnieć, że gdański zespół miał wyjątkowego pecha w starciu z koronawirusem. Oczywiście pandemia dotknęła w większym lub mniejszym stopniu wszystkie drużyny, jednak ważne były momenty i skala “ataku”.
Lechia przez COVID-19 straciła i tak bardzo skrócony okres przygotowawczy do sezonu, choć było w tym sporo winy oraz braku przezorności samego klubu. Tak czy siak na skutek wykrycia przypadku koronawirusa u jednego z zawodników już po pierwszym dniu zgrupowania w podwarszawskiej Kępie zespół wrócił do Gdańska i na ponad tydzień musiał zamknąć się w czterech ścianach.
Z kolei już w trakcie rundy biało-zieloni mieli dwie ponadtrzytygodniowe przerwy. Wypadły one akurat po najlepszych meczach drużyny, kiedy wydawało się, że łapie ona odpowiedni rytm. Pierwsza wynikała z covidowych problemów innych drużyn, a miała miejsce po efektownych zwycięstwach z beniaminkami (4:2 ze Stalą Mielec oraz 4:0 z Podbeskidziem Bielsko-Biała).
Potem ognisko wybuchło w samej Lechii, tuż po wyjazdowych spotkaniach z Zagłębiem Lubin (1:1) oraz Wisłą Kraków (3:1), w których całościowo zespół zaprezentował się najlepiej w całej rundzie. I znów został spacyfikowany przez wirusa.
Na plus próba zmiany stylu gry…
Skupmy się jednak na aspektach sportowych. Pod tym względem za pozytyw uznać należy dążenie do zmiany stylu gry na bardziej ekspansywny. Lechia chce kontrolować mecze, chce być często przy piłce (średnie posiadanie ok. 54 proc. – lepsze pod tym względem są tylko Legia Warszawa i Lech Poznań), chce grać ofensywnie (średnio prawie 14 strzałów na mecz – więcej tylko Legia, Lech, Raków Częstochowa, Górnik Zabrze i Cracovia), ale to niekoniecznie przekłada się na liczbę sytuacji bramkowych i zdobytych goli. Dlaczego?
Niektórym zawodnikom po prostu brakowało jakości. Tacy piłkarze jak Omran Haydary, Jaroslav Mihalik, Maciej Gajos czy Tomasz Makowski mieli tylko przebłyski dobrej gry, jakieś pojedyncze momenty, ale ogólnie prezentowali się słabo lub bardzo słabo.
Wciąż nieustabilizowana jest sytuacja w ataku, gdzie pierwszym wyborem jest Flavio Paixao, co z pewnością frustruje Łukasza Zwolińskiego, najskuteczniejszego w tym roku Polaka na boiskach Ekstraklasy (10 goli). Biorąc pod uwagę, że większość meczów zaczynał na ławce rezerwowych (15 z 26), dorobek to więcej niż solidny. Ale można odnieść wrażenie, że przy regularnej grze były napastnik Pogoni Szczecin mógł dać zespołowi jeszcze więcej.
Z drugiej strony Flavio wciąż jest najskuteczniejszym zawodnikiem zespołu, śrubuje swoje indywidualne rekordy. W 2020 r. zdobył 15 goli (jesienią siedem), z czego jednak sześć z rzutów karnych.
Do tego dochodzi chimeryczna forma Kenny’ego Saiefa oraz Conrado. Amerykanin posiada bardzo duże umiejętności, jednak brakuje mu konkretów w postaci goli oraz liczb – w obu przypadkach okrągłe zero! Biorąc pod uwagę, jak ważną rolę odgrywa w zespole, wydaje się to wręcz niemożliwe. Inna sprawa, że często wiąże się to z nieporadnością partnerów, którzy momentami zwyczajnie nie nadążają za pomysłami i wizją gry swojego reżysera. Jednak bez dwóch zdań stać go na więcej.
Wciąż dużą zagadką pozostaje z kolei Conrado. Brazylijczyk potrafi zachwycić (koncert ze Śląskiem), ale i kompletnie zawalić mecz (Wisła Płock). Problem w tym, że tych nijakich występów jest więcej, zatem trudno nazwać go filarem zespołu. Wielka szkoda, że z problemami zdrowotnymi wciąż nie może uporać się Żarko Udovicić, który byłby cenną alternatywą na lewym skrzydle.
Skrzydłowy Lechii Gdańsk Conrado Fot. Michał Ryniak / Agencja Gazeta
…i stałe fragmenty
Tu widać zdecydowaną poprawę w porównaniu z poprzednim sezonem. Po 14 meczach Lechia ma w ten sposób strzelonych już dziewięć bramek (plus trzy z rzutów karnych, które są jednak nieco inną kategorią) – pięć po rzutach wolnych (jedna bezpośrednio) i cztery po rzutach rożnych. Dla porównania rozgrywki 2019/20 (37. kolejek) zakończyła z dorobkiem raptem ośmiu goli (nie licząc karnych). Już jest lepiej, a przed nami jeszcze 16 meczów.
Niemal we wszystkich bramkach ze stałych fragmentów maczał palce Rafał Pietrzak (jeden gol, pięć asyst, plus znaczący udział przy dwóch kolejnych trafieniach), który ze wszystkich zawodników Lechii prezentował jesienią najrówniejszą formę. Solidnością dorównywał mu chyba tylko Jarosław Kubicki, którego obecność ważna jest dla drużyny nie tylko ze względów czysto piłkarskich, ale również mentalnych. Z nim na boisku koledzy czują się po prostu pewniej.
Niejednoznaczny Nalepa
Podobnie jest w przypadku Michała Nalepy. To niekwestionowany szef defensywy, kiedy on gra, zespół traci zdecydowanie mniej goli (co 103 minuty) niż pod jego nieobecność (co 33 minuty). Co ważne, z nim u boku o pięterko wyżej w poziomie gry wspinają się Bartosz Kopacz oraz Kristers Tobers (młody Łotysz robi postępy i z każdym występem wygląda coraz lepiej).
To zatem kluczowa postać zespołu, problem w tym, że środkowy obrońca Lechii znów stał się kolekcjonerem kartek. W 11 meczach zobaczył ich aż 11 (osiem żółtych oraz trzy czerwone) i z tego powodu pauzował już w trzech spotkaniach, co rzuca cień na jego postawę. Jednak w poprzednich sezonach Nalepa potrafił wyciągać wnioski ze swoich błędów i mimo 27 lat na karku wciąż się rozwija. Nie wątpimy zatem, że na wiosnę znów stanie się czołowym stoperem całej ligi.
Przy piłce obrońca Lechii Gdańsk Michał Nalepa FOT. KUBA ATYS
Kończąc wątek defensywy, tym razem – jak miał to w zwyczaju w dwóch poprzednich sezonach – niczym wielkim nie wyróżnił się Dusan Kuciak. Owszem był solidny, ale już nie dokonywał cudów w bramce. Jednak wciąż jest pewniakiem w składzie, gdyż Zlatan Alomerović, który dostał swoją szansę w trakcie rundy, nie wykorzystał jej. Serbowi pozostaje zatem gra w Pucharze Polski.
Nieprzekonująca młodzież z promyczkiem nadziei
Niewątpliwie sporą bolączką gdańskiego zespołu jest pozycja młodzieżowca. Przed sezonem wydawało się, że jest ona nieźle zabezpieczona, jednak rzeczywistość okazała się dużo bardziej skomplikowana.
Postępów nie robi wspomniany wyżej Makowski, który powoli staje się piłkarzem jednowymiarowym, czyli: powalcz, odbierz, oddaj najbliżej ustawionemu koledze (mimo już 59 meczów w Ekstraklasie wciąż pozostaje bez gola, do tego zaledwie jedna asysta). Jeśli myśli o fajnej karierze, musi znacznie rozszerzyć arsenał swoich piłkarskich środków.
Niczym wielkim nie błysnęli też Mateusz Sopoćko, Mateusz Żukowski czy Kacper Urbański, którzy jednak dostawali bardzo mało szans gry w Ekstraklasie – odpowiednio 118, 103 i 10 minut. Oczywiście cała czwórka to wciąż nadzieje Lechii, ale na dziś liderem w tej grupie jest Jakub Kałuziński. 18-letni pomocnik kilka razy zaprezentował się z naprawdę dobrej strony, ma smykałkę do gry kombinacyjnej, niekonwencjonalne pomysły, dobrą technikę, niezłe uderzenie z obu nóg. Wisienką na torcie było podanie do Conrado w ostatniej tegorocznej akcji Lechii – na 3:0 w spotkaniu z Cracovią (golem zakończył ją Mihalik). Oby był to prognostyk na dalszy rozwój tego zawodnika.
Lechia Gdańsk – Legia Warszawa 0:0. Jakub Kałuziński Fot. Michał Ryniak / Agencja Gazeta
Wiosną rywalizację na pozycji młodzieżowca wzmocni uznawany za jeden z większych polskich talentów Jan Biegański. 18-letni środkowy pomocnik przechodzi z I-ligowego GKS-u Tychy.
Znów są w grze o Puchar Polski
Lechia kapitalnie spisywała się w dwóch poprzednich edycjach Pucharu Polski (triumf w 2019 r., porażka w finale w 2020 r.), nie inaczej jest w obecnej. Choć trzeba przyznać, że biało-zielonym póki co sprzyja szczęście w losowaniu – w I rundzie pokonali III-ligową Stal Stalowa Wola (4:0), w 1/16 finału II-ligową Olimpię Grudziądz (1:0).
W 1/8 finału zmierzą się z kolei z I-ligową Puszczą Niepołomice. Zatem ćwierćfinał jest na wyciągnięcie ręki, a potem wszystko zdarzyć się może. Trener Stokowiec wciąż śrubuje swój niesamowity bilans w Lechii w tych rozgrywkach – 14 meczów, 13 zwycięstw i tylko jedna porażka.
Stokowiec chce rozwijać zespół
Na koniec kilka zdań o szkoleniowcu. Kiedy zespół przechodził pod koniec rundy kryzys, szczególnie wśród kibiców Lechii pojawiało się coraz więcej głosów, że pewna formuła się wyczerpała (Stokowiec pracuje w Gdańsku już niemal trzy lata). Jednak wydaje się, że ten trener wciąż ma pomysł na zespół i na to, jak go rozwijać, chociaż materiał ludzki ma z pewnością słabszy niż chociażby w sezonie 2018/19.
Teraz jest stagnacja, ale jesienią pojawiły się symptomy ewolucji zespołu, jak wcześniej pisaliśmy, głównie chodzi o rozwój gry ofensywnej. Zobaczymy, jak będzie wyglądać to na wiosnę, jednak trener Stokowiec swoją dotychczasową pracą w Lechii z pewnością zasłużył sobie na kredyt zaufania.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS